Fenomen Lourdes. Rozdział czwarty

Obudziłem się znowu na ten śpiew, w moim pokoju nad wejściem do hotelu, i po chwili zszedłem na dół, aby odprawić Mszę świętą w kościele Różańcowym, gdzie, dzięki uprzejmości szkockiego księdza, z którym rozmawiałem, zarezerwowano dla mnie ołtarz. Kościół Różańcowy jest stosunkowo ładny wewnątrz. Ma ogromną, spłaszczoną kopułę, za którą stoi ołtarz główny, a dookoła znajduje się piętnaście kaplic poświęconych piętnastu tajemnicom różańcowym, które namalowano ponad odpowiednimi ołtarzami.

Jednak Mszę świętą miałem odprawiać w małej, tymczasowej kaplicy na lewo od wejścia, utworzonej, jak przypuszczam, z pomieszczenia, które zazwyczaj służy jako swego rodzaju zakrystia. Miejsce to nie miało nawet trzynastu metrów długości. Jego ołtarz główny, przy którym zarówno ubierałem się, jak i odprawiałem Mszę świętą, znajdował się w najdalszym końcu, ale każdy bok także był zajęty przez trzech księży, odprawiających równocześnie Msze na kamieniach ołtarzowych, ułożonych na długich deskach, które biegły przez całą długość kaplicy. Cała pozostała przestrzeń była zatłoczona do granic możliwości. Praktycznie prawie w ogóle nie można było wejść do kaplicy, tak ogromny był tłum na zewnątrz kościoła.

Po śniadaniu ponownie zszedłem do bureau i stwierdziłem, że badanie już się zaczęło. Pierwszy przypadek, jaki był w toku, kiedy wszedłem, dotyczył kobiety (której imienia nie zdołałem uchwycić), która została uzdrowiona z gruźlicy w poprzednim roku, a teraz powróciła, aby poinformować o swoim trwałym, dobrym stanie zdrowia. Przybył z nią jej szwagier, a ona stwierdziła z zadowoleniem, że cała rodzina powróciła teraz do praktyk religijnych. Podczas tego badania zauważyłem także Juliette Gosset, siedzącą przy stole, najwyraźniej w krzepkim zdrowiu.

Następna była Natalie Audivin, młoda kobieta, która oświadczyła, że została uzdrowiona w poprzednim roku i że sądziła, iż jej przypadek został wpisany do ksiąg, ale w każdym razie w tym momencie nie można było znaleźć jej nazwiska i na razie przypadek ten został odrzucony.

Teraz zobaczyłem w pomieszczeniu księdza kapucyna – małego, zdrowo wyglądającego, brodatego człowieka – i przypuszczałem, że jest tam obecny wyłącznie jako obserwator, ale kilka minut później Doktor Boissarie spostrzegł go i chwaląc się nim, wskazał go mnie, co wywołało jego uśmiech, połączony ze znacznym zakłopotaniem. Okazało się, że kilka lat wcześniej zaraził się gruźlicą jelit, opiekując się dwoma ze swych umierających braci i przybył do Lourdes niemal na łożu śmierci, w roku 1900. A oto stał tutaj, uśmiechnięty i zaróżowiony.

Następna była mademoiselle Madeleine Laure, wyleczona z ciężkich przypadłości wewnętrznych (nie zrozumiałem szczegółów) w poprzednim roku.

Teraz wszedł biskup Dalmacji i usiadł na swoim krześle naprzeciwko mnie, podczas gdy słuchaliśmy świadectwa panny Noemie Nightingale z Upper Norwood, wyleczonej w czerwcu poprzedniego roku z głuchoty, spowodowanej, przynajmniej w przypadku jednego ucha, perforacją błony bębenkowej. Przebywała przy piscines, kiedy nagle poczuła rozdzierający ból w uszach. Następną rzeczą, jaką sobie uświadomiła, był fakt, że słyszy Magnificat, śpiewany na cześć jej uzdrowienia.

Mniej więcej w tym momencie weszła mademoiselle Marie Bardou i przeszła do wewnętrznego pomieszczenia, aby poddać się badaniu. W tym czasie otrzymaliśmy od doktora sprawozdanie dotyczące chromego dziecka, które widzieliśmy poprzedniego dnia. Wszystko było tak, jak zostało powiedziane. Dziewczynka mogła stanąć piętami na ziemi i chodzić. Wydaje się, że w momencie uzdrowienia doświadczyła uczucia uderzenia w stopach, po którym nastąpiło uczucie ulgi.

I tak to szło. Kolejna była mademoiselle Eugénie Meunier, uzdrowiona dwa miesiące wcześniej z fistuły. Powierzyła ona swoje zaświadczenie opiece swego curé (1), którego w tej chwili nie można było odnaleźć – dość oczywiste, ponieważ nie umówiła się z nim! – ale pozwolono jej opowiedzieć swoją historię i pokazać kopię paryskiego czasopisma, w którym została opisana. Kobieta ta miała w ciele jedną ranę wielkości dziesięciu centymetrów. Pewnego wieczoru po kąpieli doznała ulgi. Do następnego poranka owa rana, która była otwarta przez sześć miesięcy, całkowicie się zasklepiła i taką pozostała. Kobiecie wróciły siły i apetyt. Uzdrowienie miało miejsce w jej własnej kwaterze, ponieważ stan kobiety był taki, że zakazano jej iść do Grotto.

Kolejny był przypadek kobiety z paraliżem, która weszła tymczasowo, jako jeden z przypadków „polepszenia”. Teraz była w stanie chodzić, choć nie odzyskała jeszcze w pełni władzy w ręce. Odesłano ją z powrotem do piscines i nakazano jej ponownie zdać sprawozdanie.

Następny był chłopiec w wieku około dwunastu lat, Hilaire Ferraud, wyleczony z okropnej choroby kości trzy lata wcześniej. Do tego czasu nie był w stanie chodzić bez oparcia. Został uzdrowiony w piscines. Od tamtej pory czuł się dobrze. Wybrał zawód stolarza. A teraz podskakiwał uroczyście najpierw na jednej nodze, potem na drugiej, do drzwi i z powrotem, aby zaprezentować swój całkowity powrót do zdrowia. Co więcej, miał otwarte rany na jednej nodze, obecnie wyleczone. Jego twierdzenia zostały zweryfikowane.

Kolejny był niemłody człowiek, który przybył w towarzystwie swego wysokiego, czarnobrodego syna, aby opowiedzieć o swoim trwałym, dobrym stanie zdrowia od czasu uzdrowienia osiem lat wcześniej z neurastenii i obłędu. Miał złudzenie, że jest prześladowany, przejawiał skłonności samobójcze. Powiedziano mu, że nie jest w stanie przejechać trzydziestu kilometrów, a on – po czterech latach izolacji – przejechał ich ponad osiemset. Przebywał w Lourdes przez kilka miesięcy, kąpiąc się w piscines, i obsesja go opuściła. Jego stwierdzenia zostały zweryfikowane. Pogratulowano mu i zwolniono.

Następną osobą składającą sprawozdanie była Emma Mourat, a potem madame Simonet, wyleczona osiem lat wcześniej z torbielowatego guza w podbrzuszu. Zdaje się, że siedziała w jednym z kościołów, kiedy nastąpiło nagłe wydalenie materii i odczucie ulgi. Nazajutrz, po kolejnej kąpieli, uczucie dyskomfortu ostatecznie zniknęło. W trakcie badania madame Simonet, ponieważ tłum był duży, kilka osób odesłano na późniejszą godzinę.

Pojawiła się kolejna dawna pacjentka, aby zdać relację. Została uzdrowiona dwa lata wcześniej z zapalenia rdzenia kręgowego oraz ogromnego guza, który po dwudziestu dwóch latach cierpienia został w jej zaświadczeniu określony jako „nieuleczalny”. Uzdrowienie miało miejsce podczas procesji, w trakcie której poczuła się nagle, jak powiedziała, przynaglona podnieść się ze swych noszy. Apetyt jej powrócił i od tamtej pory cieszyła się godnym podziwu zdrowiem. Jej nazwisko zostało odszukane, a szczegóły zweryfikowane.

Następna była madame François ze świadectwem lekarskim. Dziewięć lat wcześniej została wyleczona z fistuły w ramieniu. Była operowana pięć razy. Wreszcie, ponieważ jej ramię mierzyło w obwodzie siedemdziesiąt dwa centymetry, stwierdzono, że konieczna jest amputacja. Odmówiła i przyjechała do Lourdes. Jej leczenie zajęło trzy dni, po których ramię odzyskało swoją normalną wielkość dwudziestu pięciu centymetrów. Pokazała ramię z widocznymi na nim bladymi bliznami. Zostało ponownie zmierzone i stwierdzono, że jest normalne.

To był zdumiewający poranek. Siedziałem tam przez prawie trzy godziny, widząc na własne oczy osoby w różnym wieku i obojga płci, cierpiące na wszelkie możliwe choroby, prezentujące się przed sześćdziesięcioma czy siedemdziesięcioma lekarzami, mówiące, że zostały cudownie uzdrowione przez Matkę Bożą. Różnej długości okresy upłynęły od ich uzdrowienia – dzień, dwa czy trzy miesiące, rok, osiem lat, dziewięć lat. Te osoby operowano, leczono, poddawano bolesnym terapiom. Kilka z nich uznano za faktycznie niemożliwe do wyleczenia. A potem, albo natychmiast, albo po upływie dwóch czy trzech dni, albo dwóch czy trzech miesięcy, zostały przywrócone do zdrowia przez modlitwę i zastosowanie odrobiny wody w sposób niemający wpływu na właściwości fizyczne. Co na to mówią lekarze? Niektórzy przyznają szczerze, że jest to cudowne, w dosłownym sensie tego słowa, i przyłączają się do pacjentów, wychwalając Maryję i Jej Boskiego Syna. Niektórzy nie mówią nic, niektórzy zadowalają się stwierdzeniem, że nauka na swym obecnym etapie nie potrafi wyjaśnić tego wszystkiego, ale że za kilka lat, bez wątpienia… i tak dalej. Nie słyszałem, aby któryś z nich powiedział: „Przez Belzebuba, władcę złych duchów, wyrzuca złe duchy” (Łk 11, 15), ale można to wytłumaczyć tym, że ci, którzy mogliby tak powiedzieć, nie wierzą w Belzebuba.

Jednak czy nauka kiedykolwiek to wyjaśni? To pozostawiam Bogu. Mogę tylko powiedzieć, że jeśli tak, jest to z pewnością tak samo cudowne jak każdy cud, że Kościół miał odkryć tajemnicę, którą przeoczyli naukowcy. Czy jednak nie ma prostszego sposobu, aby to wytłumaczyć? Weźmy ludzkie świadectwo, jeśli chodzi o Bernadetę – jej wiek, jej prostotę, pojawienie się ekstazy. Powiedziała, że widziała Panią osiemnaście razy. Przy jednej z owych okazji, w obecności obserwatorów, stwierdziła, że została poproszona, aby iść ku wodzie. Odwróciła się, żeby pójść w dół, ku rzece Gave, ale została przywołana z powrotem i poproszona, by kopała w ziemi Grotto. Zrobiła to i odrobina mętnej wody pojawiła się w miejscu, o którym nikt w wiosce nie wiedział. Z godziny na godzinę tej wody przybywało. Dziś wylewa się niekończącym się strumieniem, została doprowadzona do piscines i to właśnie po obmyciu ciała w wodzie ludzie doznają uzdrowienia w sposób, którego „nauka nie potrafi wyjaśnić”. Być może nie potrafi . Być może nie taki jest zamiar. Istnieją jednak pewne rzeczy poza nauką, a jedną z nich jest religia. Czy dowody nie są dość mocne? Albo czy jest to seria przypadków, że dziecko miało halucynacje, wymyśliło pewną sztuczkę z wodą i że ta woda okazuje się być przyczyną uleczenia ludzi, uznanych za niemożliwych do wyleczenia znanymi środkami?

Jakie dobro płynie z tych cudów? Jeśli tak wielu jest wyleczonych, dlaczego nie wszyscy? Czy miraculés są specjalnie wyróżnieni z powodu pobożności? Czy należy oczekiwać, że niewierzący zostaną przekonani? Czy można stwierdzić, że dowody są nieodparte? Wróćmy do Ewangelii. Wątpiący zazwyczaj mówili, że „element cudowności” musiał być dodany później przez pobożność uczniów, ponieważ wszyscy wiedzą, że „cuda” się nie zdarzają. Lourdes z pewnością podważa ten argument a priori. „Cuda” w tym sensie niewątpliwie się zdarzają, jeśli współczesne świadectwo ma jakąkolwiek wartość. Jaka jest zatem teoria?

Oto ona. Nasz Błogosławiony Pan wydaje się czynić cuda takiej natury, że ich znaczenie nie było, historycznie rzecz ujmując, absolutnie oczywiste dla tych, którzy nie „uwierzyli w Niego” z innych powodów. Wiadomo, jak niektórzy prosili o „znak z nieba” i odmówiono im. Jak On sam powiedział, że nawet gdyby ktoś powstał z martwych, nie uwierzyliby. Jednak, dalej, jak błagał ich, żeby uwierzyli w Niego, nawet przez wzgląd na Jego dzieła, jeśli nie na nic innego. Wiemy w końcu, jak – kiedy zostali postawieni wobec jednego szczególnego cudu – Jego wrogowie wykrzykiwali, że musiał on zostać dokonany przez działanie szatańskie.

Zatem dobrze. Wydawałoby się, że cuda Naszego Pana były takiej natury, że silnie skłaniały ku wierze tych, którzy byli ich świadkami i ogromnie pomagały w utwierdzeniu wiary tych, którzy już wierzyli, jednak, że cuda, jako takie, zupełnie nie są w stanie wzbudzić wiary tych, którzy z przyczyn moralnych je odrzucają. Gdyby były w stanie, wiara przestałaby być wiarą.

Dokładnie tak się sprawy mają w Lourdes. Nawet niewierzący naukowcy są zmuszeni przyznać, że nauka obecnie nie potrafi wyjaśnić faktów, co stanowi z pewności ą współczesny odpowiednik teorii Belzebuba. Widzimy też, że osoby silnie związane z nauką, takie jak doktor Boissarie i doktor Cox – że pozwolę sobie przywołać ich nazwiska – wiedząc tak samo dobrze, jak każdy, co medycyna i chirurgia oraz hipnotyzm, a także sugestia mogą, a czego nie mogą zdziałać, potwierdzają te dowody i widzą w tych faktach prostą ilustrację prawdy wiary katolickiej, którą obaj pielęgnują i praktykują.

Czyż ta paralela nie jest uczciwa? Czegóż zatem więcej chcą adwersarze? Nie da się dyskutować z ludźmi, którzy mówią, że – ponieważ istnieje tylko natura – żaden proces nie może być inny niż naturalny. Nie istnieje znak, nawet z niebios, który mógłby przełamać intelektualne uprzedzenia takich ludzi. Gdyby zobaczyli Jezusa Chrystusa w chwale, zawsze mogliby powiedzieć, że „obecnie nauka nie potrafi wyjaśnić zjawiska świecącego ciała faktycznie siedzącego na tronie, ale bez wątpienia z czasem to zrobi”. Gdyby zobaczyli zmarłego i gnijącego człowieka powstającego z grobu, mogliby zawsze argumentować, że nie mógł być umarły i rozkładający się albo że nie mógł powstać z grobu. Nic oprócz Sądu Ostatecznego nie mogłoby przekonać takich ludzi. Nawet gdy zabrzmi trąba, sądzę, że niektórzy z nich, kiedy otrząsną się z pierwszego zdumienia, wygłoszą parę uwag na temat zjawisk słuchowych.

Jednak tym z nas, którzy wierzą w Boga i Jego Syna, i Matkę Bożą, opierając się na zupełnie innych podstawach – ponieważ nasz intelekt jest zaspokojony, nasze serce rozpalone, a nasza wola wzmocniona wiarą i ponieważ bez tej wiary całe życie pogrąża się w chaosie, świadectwo ludzkie traci ważność, a wszystkie szlachetne motywy i uczucia się kończą – nam, którzy otrzymaliśmy dar wiary, niezależnie do tego, w jak niewielkim stopniu, Lourdes wystarcza. Chrystus i Jego Matka są z nami. Jezus Chrystus jest ten sam wczoraj, dziś i na wieki. Czyż to nie jest, mimo wszystko, najprostsza teoria?

Ks. Robert Hugh Benson

(1) Curé (fr.) – proboszcz – przyp. tłum.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Roberta Hugh Bensona Fenomen Lourdes.