Drzewo Życia. Rozdział siódmy

On do mnie przyjdzie, pomyślała Helena. Przyjdzie, a ja tego chcę, bardziej niż kiedykolwiek przedtem chcę, żeby przyszedł, a jednak wiem, że byłoby lepiej, gdyby wyjechał, o wiele lepiej. Jestem zmęczona i otępiała, uginam się pod ciężarem lęku i samotnej przyszłości. On zapamięta mnie zmęczoną, zalęknioną i żałosną.

Próbowała się złościć na siebie za takie myśli, ale wola jej nie słuchała. Odprawiła dwie galijskie niewolnice, które pomogły jej się rozebrać, i podeszła do wielkiego okna.

Tam był ogród, trawnik, na którym Konstantyn walczył ze swoim nauczycielem; pergola, gdzie siedzieli i patrzyli na nich tego popołudnia. To zdawało się być lata temu. To było w innym życiu. To była inna, szczęśliwa kobieta.

Teraz ogród wydawał się dziwnie mały i ciemny. Jeden, dwa, trzy kroki i już się kończył i droga, i drzewa za drogą, i pola za drzewami, i rzeka, i domy, i znowu pola, a potem brzeg i morze, jak drugie, ciemniejsze niebo. Woda, woda i woda – wiedziała o niej wszystko. Sztormowa zatoka i hiszpańskie wybrzeże, Słupy Herkulesa i Morze Śródziemne. A gdzieś na końcu nieskończoności Ostia, rzymski port, i sam Rzym. On przybył z Rzymu i Rzym zabierał go z powrotem.

To była myśl nie do zniesienia, która nie chciała jej opuścić: że ta noc, pożegnanie i cały ten żałosny pokaz hartu i pogody ducha są jeszcze przed nią. Może on też to czuł i jednak do niej nie przyjdzie.

A gdyby przyszedł, to może dlatego, iż pomyślał, że ona go oczekuje.

Wzbierał w niej płonący gniew przeciw własnej słabości. Duma płynęła przez jej żyły gorącym strumieniem i poczuła, jak odżywa jej uroda, a z nią nowa nadzieja.

Nad ogrodem nie było księżyca i tylko kilka gwiazd. Dlaczego dziś nie świecą, pomyślała i uniosła ramiona, jak gdyby chciała je przywołać – jak druidzi w święto Trzech Matek.

***

Kiedy Konstancjusz wszedł, zastał ją wpatrującą się z dziwną intensywnością w niebo.

– Teraz jest ich więcej – powiedziała. – Dużo więcej. Ale jedna zgasła.

Jej ciało poddało się z drżeniem jego ramionom, ale kiedy w końcu oderwał wargi od jej warg, nie zobaczył w jej oczach gwiazd i poczuł, że gdyby nawet znał ją tysiąc lat, to nadal by w niej było – ciemne, spokojne światło, płomień bez żaru, którego nie potrafi zrozumieć żaden mężczyzna.

***

Patrzyła, jak śpi, tak jak czasami obserwowała sen swojego dziecka. Konstantyn z każdym dniem stawał się do niego coraz bardziej podobny. Miał taką samą linię między wargą a policzkiem, upartą, a jednak gotową do śmiechu przy najmniejszej sposobności; takie same włosy, ciemnobrązowe, gęste i lśniące, i wyraźną, niemal prostą linię brwi.

Wcześniej mówił do niej, a ona słuchała, myśląc o wielu sprawach, które były tylko jej i on nie miał się nigdy o nich dowiedzieć. Słyszała jednak każde jego słowo. Zaproszenie do Rzymu było tym, na co zawsze czekał, odkąd zaczął drogę na szczyt. Musiało nadejść i właśnie nadeszło.

Jego pierwotna dzika pasja opuściła go i był teraz w zgodzie z całym światem, szczęśliwy jak dziecko. Mówił o Rzymie, Allektusie i Maksymianie jak chłopiec, który opowiada o ulubionej zabawie. „Allektus jest głupim lisem – i głupcem, i lisem. Myśli, że jest sprytny, i ciągle się potyka o ten swój spryt. Wścibski, oczywiście – zawsze wysyłają kogoś w tym typie i ten ktoś pisze długie raporty, których nikt nie czyta, a na pewno nie Maksymian. Nasz nowy Boski Władca jest prawie analfabetą. Nie sądzę, by przeczytał w życiu więcej niż pół tuzina listów, a na pewno żadnej książki. Zna się tylko na wojsku, ale w tym jest świetny. To zabawne, że zawsze podnosimy do najwyższej rangi ludzi, którzy mają tylko przeszkolenie wojskowe. Sądzę, że to instynkt starej Wilczycy, miała go zawsze…”

Lis, tak, ale nie tylko lis – i czy był głupi? Podczas obiadu powtarzał rzymskie plotki, dla jej rozrywki, jak myślał. Jego ruchliwe, zmysłowe wargi formowały opowieści o skandalach, a każdą z nich okraszał tym okropnym uśmiechem, sztucznym jak uśmiech kurtyzany. Mały krępy Waleriusz prawie się nie odzywał, choć było widać, że elegancki gość z cesarskiego miasta zrobił na nim wielkie wrażenie. Nawet w sposobie, w jaki Allektus chwalił gościnność Heleny, wyczuwało się protekcjonalną nutę. A jego oczy zawsze pozostawały zimne i uważne.

Nienawidziła go. Był wrogiem, niebezpiecznym i zdradzieckim, tym bardziej, że Konstancjusz go nie doceniał. Nienawidziła go, ponieważ odebrał jej ostatni wieczór z Konstancjuszem i był w myślach Konstancjusza nawet teraz, gdy on leżał obok niej. Allektus, choć sam nie Rzymianin, był symbolem Rzymu, który zawsze dzielił, by panować. Poczuła wzbierający w niej bunt, jak w dawnych czasach, kiedy zaciskała zęby na sam widok rzymskiej tuniki. Konstancjusz to przezwyciężył, a Allektus przywrócił.

To było złe, złe, złe! Przez cały czas mieszała sprawy. Była zwyczajnie nieszczęśliwa, ponieważ musiał ją opuścić – czemu nie spojrzeć prawdzie w oczy?

Potem Konstancjusz spoważniał. Mówił o swoich planach, a ona wiedziała, że nie mówił o nich nikomu innemu i znów poczuła się szczęśliwa i dumna. Była jego żoną od ponad trzynastu lat i dała mu syna – należeli do siebie nawzajem. Jego wielkość była jej wielkością, a jeśli jego wielkością był Rzym – jej także. Rzym dawno przestał być rzymski w ścisłym znaczeniu tego słowa. Ilu cesarzy było Rzymianami? Dioklecjan pochodził z Dalmacji, Maksymian, podobnie jak Aurelian, z Sirmium, Karus i Probus urodzili się daleko od italskiej ziemi. Ich kariery zawsze rozwijały się poniekąd tak samo – byli żołnierzami armii. Jeśli Konstancjusz…

Nie było sensu bawić się sama ze sobą w chowanego. Tak, rozważała możliwość, że on też może któregoś dnia osiągnąć sam szczyt. To było realne. Dla mężczyzn jego postury i charakteru wszystko było realne. To był wiek możliwości i jedyny czynnik zewnętrzny stanowiła okazja.

Kiedy była bardzo młoda, patrzyła na każdego z jego oficerów jak na potencjalne zagrożenie dla jego kariery. Konstancjusz mógł w nieskończoność dokuczać jej w tej kwestii – to był czas, kiedy próbowała intrygować i spiskować. Jego to nie bawiło i raz czy dwa doszło do ostrej kłótni.

Niełatwo było się nauczyć, jak być żoną rzymskiego oficera. Życie w miastach garnizonowych stanowiło niewielki wycinek całości: najpierw Eburacum, kiedy Konstancjusz został adiutantem Petroniusza Akwili; potem obecne dowództwo jako legata południowej Brytanii. Wiele razy, kiedy wybierał się do Galii na polowania ze starymi przyjaciółmi z armii, mogła mu towarzyszyć, ale tego nie robiła. A kiedy pojechał daleko na północ na wyprawę przeciw trzem kaledońskim plemionom, które wyjątkowo się zjednoczyły, by wzniecić zamieszki, nie było go przez prawie sześć miesięcy. Martwiła się, oczywiście, denerwowała i nie był to łatwy czas – ale w jakimś sensie zupełnie inny niż teraz. Teraz on jechał do Rzymu…

Wyprawa kaledońska miała charakter czysto wojskowy. Kurio, legat na północy, był chory i Konstancjuszowi przypadło jego zadanie, więc je wykonał. Na tyle dobrze, w rzeczy samej, że gderliwy stary legat mógł tylko przesłać do Rzymu entuzjastyczny raport. Wtedy cesarzem był Probus – zmieniali się wówczas tak szybko, że można było niemal stracić rachubę. A większość z nich została zamordowana… prawie wszyscy zostali zamordowani. Ale Konstancjuszowi to się nie przytrafi i wiedziała, kto tego dopilnuje.

Chciała, by dostał się na szczyt – naprawdę tego chciała. Uśmiechała się do czasów, kiedy widziała siebie w roli władczyni jak Boudika czy Zenobia. Kobieta nie rodzi się do sprawowania – bezpośredniej – władzy. Kleopatra z początku była mądrzejsza. Później jednak nie rozegrała tego dobrze. Marek Antoniusz nie był człowiekiem, na którym można polegać. Był dość lojalny – ale zbyt lubił przyjemności. A Kleopatra nie znała miary własnych przyjemności. Była zbyt zachłanna. Ale to było tylko zaślepienie, nie kochała go naprawdę. Kochała cezara – może.

– Konstancjuszu, czy myślisz, że Kleopatra naprawdę kochała cezara?

Ale on już spał. Ojciec mawiał, że kiedy mężczyzna śpi, jego umysł wędruje w przeszłość lub w przyszłość, lecz zapomina o tym po obudzeniu, z wyjątkiem jednej czy dwóch scen. Może umysł Konstancjusza powędrował do Rzymu, gdzie miał rozmawiać z nowym cesarzem – albo do chwili, kiedy spotkali się po raz pierwszy, przy nabrzeżu, we mgle.

Trudno było sobie wyobrazić, że to ona nienawidziła kiedyś wszystkiego, co rzymskie, i chciała być Zenobią. Trudno było mężczyźnie u władzy nie pogardzać tymi, którzy znajdowali się niżej – a dla kobiety wręcz niemożliwe. Ale rządzenie poprzez ukochanego mężczyznę było czymś zupełnie innym. Konstancjusz jechał do Rzymu – to był pierwszy krok ku realnej władzy.

Należało się z tego cieszyć. A on nie będzie z dala od niej dłużej niż wtedy, gdy pojechał walczyć z Kaledończykami, a może nawet znacznie krócej. Oczywiście, cesarz może dać mu dowództwo gdzie indziej. Ale w takim wypadku będzie mogła z nim pojechać. Należało się z tego cieszyć. Więc czemu się nie cieszyła?

Wysyłała cząstkę siebie do Rzymu, do walki o władzę i zaszczyty. Wysyłała swoją prawą rękę, część swojego mózgu. On był tu, obok niej, wysoki, blady mężczyzna. Odpoczywał. Jej prawa ręka. Część jej mózgu. Jedź – zdobądź nagrodę. Chcę tego. Czy wiesz, jak bardzo tego chcę? Czy wiesz? Maksymian, syn wieśniaka. Dioklecjan, syn niewolników. Ty jesteś kimś więcej niż oni, prawda, Konstancjuszu?

W jej głowie dobiegał z dala donośny starczy głos: „Spłodziłem królewską krew, prawda?”.

Krew przemawia, Konstancjuszu. Jedź i zdobądź nagrodę.

Pochyliła się nad nim, jak gdyby chciała tchnąć swoje myśli w jego umysł. Jej ciało, wciąż gładkie i smukłe, było napięte jak u kota czającego się do skoku.

Ty i ja, Konstancjuszu – rządźmy światem, dobrze? Cesarska krew Rzymu i królewska krew Brytanii: jakie szanse mają syn wieśniaka i potomek niewolników? Nigdy dużo o tym nie mówiłeś, ale ja wiem, że ta myśl tkwi w tobie i nie śpi. To ukryty płomień, tak jak we mnie. Jedź i zdobądź nagrodę… nawet jeśli zajmie ci to lata… a zajmie na pewno. Zaczekamy, ty i ja. Jesteśmy młodzi. Ale nie pozwól nam czekać zbyt długo. Widzę na twoich skroniach pierwsze siwe włosy, mężu. Na moich jeszcze ich nie ma – ale wkrótce mogą się pojawić. Zdobądźmy władzę, póki będziemy mogli się nią cieszyć.

Poruszył się we śnie, więc się odsunęła. Ale się nie obudził. Czy w pokoju powiało nagle chłodem? Było już sporo po północy – zostało tylko kilka godzin do jego wyjazdu. Co ją naszło? Co za szaleństwo, jakie obłąkane marzenie – myślała, że przepędziła je przed laty do błyszczącej głębiny, z której się wynurzyło.

Władza. Czy byłaby szczęśliwsza jako cesarzowa, jako władczyni całego świata, niż była przez te wszystkie lata? Kim była kobieta, która tchnieniem wsączała myśli w ucho śpiącego męża?

Wstała i przemknęła do okna. Tam, na północnym wschodzie, było Camulodunum i dom jej ojca. Może słyszał jej myśli, tak jak często sądziła, kiedy była mała. Czy są we mnie dwie kobiety zamiast jednej, ojcze? Jedna, która pragnie władzy, i druga, która chce tylko swego męża i dziecka, i nie dba o resztę świata? Czy bogowie tchnęli we mnie dwa razy, kiedy ożyłam w łonie matki?

On jednak nigdy nie odpowiadał na pytania dotyczące bogów.

A bogowie nigdy nie odpowiadali na pytania dotyczące ich samych.

Pojadę odwiedzić ojca, pomyślała. Jak tylko Konstancjusz wyjedzie, pojadę do ojca. To oczywiście słabość. Ta sama, która każe ludziom klękać przed ołtarzami tylu bogów i bogiń, i prosić, i mieć nadzieję na odpowiedź, nawet jeśli wiedzą w głębi serca, że nie ma odpowiedzi i że ich własne pytanie, ich własna modlitwa wraca do nich jak echo.

Spojrzała na śpiącego. Słyszała jego oddech, regularny i głęboki, a jednak czuła, że już odszedł, zanurkował w lśniącą głębię, by zdobyć nagrodę; że jej życzenie było wezwaniem – tak nieodwołalnym jak strzała, która opuściła cięciwę, a ona została sama – samotna i zalękniona.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Drzewo Życia.