Drzewo Życia. Rozdział dziewiąty

Przez krótką chwilę Konstancjusz myślał, że cesarz postradał zmysły. Niektórzy historycy sugerowali, że Tyberiusza ogarniało czasowe szaleństwo, kiedy był wściekły. Ale gdyby tak było z Maksymianem, ludzie wokół niego przyjęliby inną postawę. Baliby się jego – a oni tylko wbijali w posadzkę ponure, wściekłe spojrzenia.

Brytyjska prowincja została zajęta przez wroga – jakiego wroga? Jeżeli Kurio wzniecił bunt… Ale Kurio nigdy by tego nie zrobił, nie miał w sobie tyle ambicji – poza tym cesarz wspomniałby o buncie. Danowie? Frankowie? Ci drudzy byli bardziej prawdopodobni – mieli dużą flotę szybkich brygantyn i to właśnie przeciw nim stacjonowała flota Karauzjusza. Flota Karauzjusza! Czy to mógł być Karauzjusz? Tak, na Jowisza, to na pewno on!

– Karauzjusz, panie? – zapytał. Zakręciło mu się w głowie, ale się opanował. Teraz zobaczył przyczyny i przebieg zdarzeń z niesamowitą wprost jasnością. Karauzjusz, człowiek, który znajdował się na czarnej liście… człowiek otoczony przez wierne wojsko, będący w posiadaniu wielkiej floty wspaniałych statków stojących u bram Brytanii. Musiał wyczuć, jakie plany ma wobec niego cesarz, i pozostała mu tylko ucieczka – do Brytanii. Ale ucieczka do Brytanii oznaczała podbój Brytanii, jeżeli było się Karauzjuszem. Biedny mały Waleriusz nie miał najmniejszej szansy przeciw takiemu atakowi z zaskoczenia. A Kurio nigdy nie był człowiekiem czynu. Jedynym groźnym oficerem wyższej rangi – groźnym dla Karauzjusza – był legat Konstancjusz, a legat Konstancjusz znajdował się poza strefą zagrożenia, kiedy to wszystko się stało. Czy przypadkowo? Pamiętał dziwne zainteresowanie Allektusa liczebnością wojska pod jego dowództwem, niecierpliwe naleganie, by wyruszył od razu, rozpaczliwie powolną podróż „Tytanem” – wszystko zdawało się układać w całość…

Tymczasem Maksymian klął jak poganiacz mułów. Jego wielka pięść raz za razem spadała z hukiem na stół, a przekleństwa i sprośności płynęły z jego ust bez przerw na oddech. Karauzjusz, oczywiście, że Karauzjusz! Któż inny niż Karauzjusz, ten pomiot szumowin, syn i wnuk jednookiej dziwki? Czyż nie mówił zawsze, że to zdrajca? Czyż nie nalegał, błagał, zaklinał dowódcę w Galii, by wsadzić za kratki tego trującego grzyba, ten kawał cuchnącego ścierwa? Ale jego słowa trafiały oczywiście w próżnię; oni wszyscy wiedzieli lepiej – i dowódca Galii, i dowódca Brytanii!

Watyniusz, dowódca północnej i zachodniej Galii, wyraźnie zaczynał czuć się nieswojo. Konstancjusz starał się sprawiać wrażenie nieporuszonego. Odpędził wszelkie myśli o Helenie i Konstantynie. Poznać fakty, to było teraz najważniejsze, wydobyć fakty od tego rozzłoszczonego, apoplektycznego mężczyzny, który władał połową cywilizowanego świata.

– A potem przyszli do mnie świętować zwycięstwo – pienił się Maksymian. – Zwycięstwo nad Elianusem, biedną starą małpą! Zwycięstwo nad wygłodzonymi żebrakami, niech zgniją wasze kości! Zwycięstwo nad karpiami i dorszami jest bzdurą. Co takiego uczyniłem, że skazano mnie na rządzenie bandą trzęsących się półgłówków, którzy nie potrafią rozpoznać żmii, gdy widzą ją na ścieżce!

Na pewno nie jest zwykłym szalonym starcem, pomyślał Konstancjusz. Dioklecjan jest zbyt mądry, by miał dokonać takiego złego wyboru. Postąpił o krok i znów wyprężył się na baczność.

Cesarz odchrząknął i splunął.

– Świetnie – syknął. – Co masz do powiedzenia?

– Legat Konstancjusz, dowódca południowej Brytanii, melduje swoją obecność na żądanie Waszej Wysokości – powiedział Konstancjusz. – Wyruszyłem w ciągu dwudziestu czterech godzin od otrzymania rozkazu. Statek, wybrany przez wysłannika Waszej Wysokości, płynął sześćdziesiąt trzy dni.

Maksymian otworzył usta i znowu je zamknął.

– Mam wrażenie, że ten człowiek mnie gani! – wykrzyknął. – Na Hekate, naprawdę nie brak ci odwagi.

– Gdyby mi brakowało – odparł spokojnie Konstancjusz – Boski Cesarz nie posłałby po mnie. Wasza Wysokość mówi mi, że Rzym utracił prowincję. Mam nadzieję, że pozwoli mi ją odzyskać.

Galeriusz, patrząc na twarz cesarza, pozwolił sobie na stłumiony chichot. A jednak się przeliczył.

– Cieszę się, że kogoś to bawi – warknął Maksymian. – Co ci wiadomo o tym, co wydarzyło się w Brytanii, Konstancjuszu?

– Tylko tyle, ile Wasza Wysokość dotąd mi powiedział – padła niewzruszona odpowiedź. – Ale skoro Karauzjusz jest przestępcą, potrafię wyjaśnić, jak tego dokonał.

– Chętnie posłuchamy twojego wyjaśnienia – burknął Maksymian.

– Czy mogę najpierw o coś spytać, panie?

– Tak. Byle krótko.

– Czy Wasza Wysokość wysłał do mnie prefekta Allektusa z dwoma listami?

– Posłałem po ciebie, to prawda. Nie wiedziałem, kto pojedzie jako posłaniec. Kto pojechał, Mamertinusie?

– Trybun Straboniusz, panie. Ale znam bardzo dobrze Allektusa – jest jednym z oficerów Karauzjusza.

– Tak myślałem – pokiwał głową Konstancjusz. – To dlatego tak mu zależało, żebym wyruszył jak najszybciej. Powiedział, że popadnę w niełaskę Waszej Wysokości, jeśli zaczekam choćby do zaprzysiężenia wojska. Karauzjusz pewnie zatrzymał Straboniusza, kiedy ten przybył do Gesoriacum, by popłynąć stamtąd do Brytanii. Pewnie coś podejrzewał, wiedząc, że cesarz go… nie bardzo lubi. Wiedział też, że wojna chłopska weszła w ostatnie stadium, że praktycznie się skończyła, i pomyślał sobie, że jest następny na liście osób do usunięcia. Miał tu trybuna z pierwszymi rozkazami nowego cesarza. Musiał się dowiedzieć, jakie są i czy dotyczą jego. Cóż, okazało się, że nie. Wpadł jednak na pomysł szybkiego usunięcia ze swojej drogi dowódcy południowej Brytanii i spowolnił moją podróż do Italii, dając mi najgorszy statek. Miałem być na morzu, kiedy Karauzjusz uderzy. Sądzę, że zaatakował w Kalendy w zeszłym miesiącu…

– Zgadza się – kiwnął głową Maksymian. – Skąd wiedziałeś?

– Wtedy miał najkorzystniejsze prądy, panie. To najważniejsza rzecz, jaką musi wziąć pod uwagę każdy, kto chce najechać na Brytanię. Mówią, że Karauzjusz jest zdolny – pewnie dlatego rozdzielił swoje siły do ataku. Jego szpieg Allektus mógł mu dostarczyć dokładnych informacji o sile i dyspozycyjności rzymskiego wojska – pewnie nawet próbował przekupstwa. Gdybym ja, będąc na miejscu Karauzjusza, miał takie informacje, wylądowałbym na Anderidzie, której obrona praktycznie nie istnieje…

– Dlaczego? – zapytał szorstko cesarz.

– Ponieważ Anderida miała być chroniona przez tę samą flotę, która ją zaatakowała, panie. Potem wysłałbym następną część floty w górę do ujścia Tamesis i jazdę do Londinium, a stamtąd do Verulam. Reszta jest łatwa.

– Wspaniale – powiedział Maksymian. – To dokładnie tak, jak zrobił Karauzjusz… – Nagle ryknął jak wół: – I to jest łatwe, tak, legacie Konstancjuszu? Powierzono tobie obronę południowej Brytanii – a ty masz czelność mówić mi, że jakiemuś zuchwałemu świńskiemu pomiotowi, zawszonemu piratowi, łatwo było ją podbić! Co, na imiona wszystkich bogów, robiłeś przez te wszystkie lata?

– Protestowałem daremnie przeciw systematycznemu uszczuplaniu okupacyjnej armii – padła chłodna odpowiedź. – Na całym południu nie ma więcej niż trzy tysiące regularnych żołnierzy i dziesięć tysięcy pomocników, których wartość bojowa jest zdecydowanie za mała. W ciągu ostatnich sześciu lat jedenaście razy składałem skargę.

Mamertinus poczuł, że nadszedł czas, by usprawiedliwił się jako główny legat.

– Zawsze dostajemy te protesty, panie – wymamrotał nieskładnie. – Gdybyśmy im ulegali, niemożliwe byłoby wyciąganie wojsk z jakiejkolwiek placówki w cesarstwie. Nie mieliśmy powodu przypuszczać, że Brytania będzie potrzebować maksymalnej siły wojskowej.

– Na to wygląda – zakpił cesarz.

– Brytania – rzekł Konstancjusz – została podbita przez rzymską flotę, której zadaniem było zabezpieczenie Brytanii przed podbojem.

– Twój triumf nad wieśniakami w Galii – powiedział Maksymian – został drogo okupiony, Watyniuszu. Nie, nie przepraszaj – to nie twoja wina. Konstancjusza też nie.

Wyraźnie się uspokoił.

– Jestem cholernie głodny – stwierdził. – Dlaczego? Och, już wiem – ten przeklęty posłaniec przeszkodził mi w posiłku. Cóż, nie odbijemy Brytanii w ciągu najbliższej pół godziny – lepiej wróćmy coś zjeść. Niech ktoś wyda polecenia. Możesz zostać i coś z nami przekąsić, Konstancjuszu… ty też, Mamertinusie. A jeśli ktoś w tym czasie wypowie nazwę Brytanii, odgryzę mu głowę. Chodźmy.

Konstancjusz dopiero teraz zobaczył wielki stół jadalny na drugim końcu pokoju. W zasięgu wzroku nie było ani jednego niewolnika – pewnie zostali odesłani, kiedy Maksymian, przerażony wieściami z Brytanii, zaimprowizował naradę wojenną.

A jednak… przy stole nie było zupełnie pusto. Siedziały przy nim dwie osoby – młoda kobieta i dziewczynka. Szaleństwo, pomyślał Konstancjusz. To wszystko jest szalone – nierealne jak sen. Może… może to jest sen, a on za chwilę się obudzi i dalej będzie na pokładzie „Tytana”, kołyszącego się w morskiej bryzie podczas niekończącej się podróży. Perski ceremoniał… cesarz z pieczonym bażantem… Brytania podbita przez buntowników… A teraz wszyscy siadają z dziewczyną i dzieckiem i jedzą obiad. To na pewno bardziej przypominało sen niż cokolwiek innego. Może takie właśnie chwile, myślał, skłoniły niektórych filozofów do przekonania, że życie nie jest rzeczywistością, lecz iluzją. Do tej pory miał ochotę przyłożyć takiemu filozofowi w szczękę, by miał szansę doświadczyć rzeczywistości…

Teraz jednak Maksymian znów usiadł, a oficerowie poszli za jego przykładem. Tłum niewolników pojawił się znikąd i zaczęli stawiać przed nim coraz to nowe potrawy. A sposób, w jaki cesarz zaczął jeść, był tak realistyczny, że nie mógł już dłużej myśleć, że to sen.

Konstancjusz siedział naprzeciw młodej kobiety. Mamertinus siedzący obok niego wyszeptał jakąś prezentację – on się ukłonił, a ona uśmiechnęła. Córka cesarza, Teodora – albo raczej jego pasierbica, choć nie pamiętał, kim był jej ojciec. Atrakcyjna kobieta. Oczywiście bardzo elegancka. Drogocenne perły. Czy miał z nią poprowadzić lekką rozmowę?

Ona sama przyszła mu z pomocą.

– To musiał być dla ciebie wielki szok – powiedziała cicho, rzucając nieśmiałe spojrzenie na ojca, który pochłaniał właśnie wielką porcję skowronków w sosie; potrawa ta rozsławiła kucharza, który ją wymyślił. – Nie myśl, proszę, że musisz rozmawiać, jeżeli nie chcesz. Ja to zrozumiem.

Konstancjusz uśmiechnął się do niej z wdzięcznością.

– To bardzo miłe z twojej strony, pani. – Miała piękne, ciemne oczy z długimi rzęsami, prawie jak Helena… Gdzie ona teraz jest? Co się z nią stało podczas nawałnicy, jaka przetoczyła się przez Brytanię? I z Konstantynem…

Dziewczynka siedząca obok Teodory wychyliła się nad stołem.

– Jestem Fausta – powiedziała z powagą.

Miała słodką twarzyczkę z oczami koloru czarnych czereśni i upartym małym podbródkiem. Mogła mieć sześć lub siedem lat. Nie wiedział, co właściwie odpowiedzieć na tę autoprezentację, więc tylko kiwnął głową i lekko się ukłonił. Teraz do stołu usiadły inne kobiety – goście, damy dworu, a może jedno i drugie – i nikt nie zwracał na niego szczególnej uwagi. Niewiele się pewnie tu zmieniło od momentu, gdy nadeszły alarmujące wieści, z wyjątkiem dwóch dodatkowych gości przy stole i tego, że wszyscy wiedzieli już o tym, co dla większej części cesarstwa wciąż było tajemnicą. Konstancjusz wiedział, że musi odpędzić wszelkie myśli o Helenie i Konstantynie, dopóki nie zostanie sam; że musi obserwować cesarza – nieobliczalnego, wybuchowego starego człowieka, który mógł przyznać dowództwo Galeriuszowi lub Mamertinusowi, albo nawet swemu synowi, choć ten nie miał doświadczenia – i że odbicie Brytanii było jego sprawą i nikogo więcej. Wiedział, że to nie będzie łatwe: przez kilka minut zastanawiał się, czy nie poprosić o zgodę na natychmiastowy powrót, z taką ilością wojska, jaką mógłby dostać, i dowolną liczbą dostępnych statków – sześcioma, trzema lub nawet jednym – popłynąć do Brytanii, przybić gdzieś na północno-zachodnim wybrzeżu, gdzie się go najmniej spodziewano, a potem zobaczyć, co można zrobić. Gdyby był tam jeszcze Kurio ze swoimi ludźmi, mogliby połączyć siły i pomaszerować na południe – ale to wszystko zakrawało na czyste szaleństwo. Stawiał dziesięć do jednego, że Karauzjusz rozmieścił teraz wszędzie swoich szpiegów, że donoszą mu o każdym statku mijającym Słupy Herkulesa i że jego statek czy statki napotkałyby czekającą na nich flotę Karauzjusza. A ta była przecież najlepsza w Rzymie! Poza tym Kurio nie był człowiekiem zdolnym do długotrwałej walki i nawet gdyby chciał, nie doszedłby daleko z garstką swoich ludzi.

Nie, nie można było odbić Brytanii wyłącznie kawalerską fantazją.

Siedząca naprzeciw niego dziewczynka uderzyła piąstką w stół.

– Jestem Fausta – powtórzyła. – Jestem ważna. Nie rozumiesz? Zostanę cesarzową, kiedy dorosnę.

– Ciii, kochanie – powiedziała łagodnym głosem Teodora, rzucając Konstancjuszowi przepraszające spojrzenie.

– Ale to prawda – zaprotestowała Fausta. – Wiesz, że to prawda. Będę cesarzową. – Nie odrywała wzroku od Konstancjusza. – A kiedy zostanę cesarzową – ciągnęła – wyjdę za ciebie.

Teodora parsknęła śmiechem.

– Co ona powiedziała? – zapytał cesarz z ustami pełnymi skowronków i grzybów. Teodora powtórzyła, ku zakłopotaniu zarówno Fausty jak i Konstancjusza, a Maksymian uśmiechnął się, taksując wzrokiem byłego legata południowej Brytanii.

– Obawiam się, że wtedy będę dla ciebie o wiele za stary – rzekł Konstancjusz. – Poza tym mam żonę, wiesz.

– Nie szkodzi – odparła wielkodusznie Fausta.

Teraz wszyscy się roześmiali – oprócz Teodory, na której ślicznej twarzy pojawił się nawet cień lęku. Pochyliła się.

– Twoja… żona jest w Brytanii?

Skinął głową.

– Moja żona i mój syn.

Szybko odwróciła wzrok. Niewolnik stojący za jej krzesłem przysunął amforę z winem, ale podniosła dłoń w odmownym geście. Kiedy znów zwróciła się do Konstancjusza, w jej oczach lśniły łzy.

– Biedaku – powiedziała. – To musi być dla ciebie straszne!

Konstancjusz zapatrzył się przed siebie.

Watyniusz przewrócił swój puchar z winem i zaczerwienił się ze złości, kiedy Galeriusz roześmiał mu się prosto w twarz.

Cesarz, wciąż zajadający z niezmniejszonym apetytem, przyjął to ze spokojem. Nikt nie wiedział, co naprawdę myśli.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Drzewo Życia.