Drzewo Życia. Rozdział dwunasty

– Ostrożnie – ostrzegł Hilary. – Skały są śliskie. Trzymajcie się mocno…

– Wszystko w porządku, Konstantynie?

– Oczywiście, matko – padła pełna urazy odpowiedź. – To łatwe.

Fawoniusz zachichotał. Zawsze go bawiło, kiedy panicz używał jego ulubionego zwrotu. Pomiędzy sobą na wpół popychali, a na wpół nieśli szczupłego, starego człowieka.

– Zejście do Hadesu – wymamrotał legat Kurio. – Chyba nie dam rady, setniku.

– O tak, panie, dasz radę. Tylko się o mnie oprzyj.

W dole śpiewało morze. Jedyne światło dawał blady księżyc, na wpół ukryty w chmurach.

Helena pośliznęła się i czyjeś ramię od razu przytrzymało ją w pasie.

– Już dobrze – powiedział Hilary. Jego spokojny uśmiech był wart królewskiego okupu. Odwzajemniła go.

– Wiem, że nie powinnam była tu przychodzić – powiedziała. – Ale musiałam.

– Oczywiście – rzekł Hilary.

– Czy widzisz łódź, Konstantynie?

– Jeszcze nie, matko.

– Na Jowisza, udało się – powiedział Kurio. – Jesteśmy na miejscu, prawda?

– Tak, panie. Pochodnia, Konstantynie!

Błysnął niewielki, migotliwy płomień.

– Teraz widzę łódź, matko.

– Sokole oko – mruknął Fawoniusz.

– Muszę coś powiedzieć, zanim odpłynę, pani Heleno – rzekł Kurio. Jego blada, starcza twarz miała wyraz niemal zachwytu. – Dokonałaś cudów, wiesz. Niełatwo wzbudzić mój podziw, ale nigdy wcześniej nie spotkałem kobiety takiej jak ty i, szczerze mówiąc, nie sądzę, że druga taka istnieje. To naprawdę nie twoja wina, że wyspa nie została odbita. Atak został źle przeprowadzony.

– Nie przeprowadził go mój mąż – odrzekła spokojnie Helena. – Kiedy zobaczysz cesarza, powiedz mu, że prędzej czy później będzie musiał dać dowództwo Konstancjuszowi, a im wcześniej, tym lepiej dla Rzymu. Ja nie zrobiłam nic. Może bym czegoś dokonała, gdyby atak nie skończył się klęską.

– Powiem mu – rzekł Kurio. – Ale spytam jeszcze raz, pani – czy nie zmienisz zdania i nie popłyniesz ze mną? To oczywiste, że twój mąż będzie dwa razy silniejszy, mając u boku ciebie.

– Na łodzi jest tylko jedna kabina – powiedziała Helena z cieniem uśmiechu.

Stary legat spojrzał na Konstantyna i zrozumiał.

– Poza tym – ciągnęła Helena – cesarz bardziej potrzebuje doświadczonego oficera niż mnie. A ja muszę zebrać naszych mężczyzn – do następnego ataku. Na razie niewielu z nich zostało narażonych, chociaż szkoda każdego. Ten Watyniusz będzie miał się z czego tłumaczyć.

Hilary i Fawoniusz starali się utrzymać łódź przy małej skalnej platformie, na której stali. W łodzi było sześciu mężczyzn, sami marynarze.

– Niech bogowie mają cię w opiece, pani Heleno – rzekł Kurio. – Przybyłaś na północ prosić mnie o ochronę, a skończyło się na tym, że ty chronisz mnie – ty i oddani tobie ludzie. A gdyby nie Hilary, nie dowiedziałbym się o tej łodzi.

– Żegnaj, Kurio. Myślę, że możesz zaufać kapitanowi i załodze. Są przemytnikami, to prawda, ale też cenią własne życie, a Hilary powiedział im, że każę ich obedrzeć ze skóry, jeśli coś się tobie stanie. Zrobią wszystko, co w ich mocy, choć nie jest taka wielka. Wysiądziesz w Galii, dość blisko bezpiecznego terytorium. I… przekaż pozdrowienia mojemu mężowi, Kurio…

– Przekażę – odrzekł legat.

– Już czas, panie – krzyknął Fawoniusz.

– Dobrze. Żegnaj, Konstantynie. Powiem twojemu ojcu, że może się spodziewać, iż zastanie mężczyznę, kiedy tu wróci. Do widzenia, Hilary. Do widzenia, Fawoniuszu.

Nie zdążył jeszcze usiąść, gdy odepchnięto łódź. Przemytnicy nie mieli czasu do stracenia. Ich towar był już bezpiecznie ukryty na pokładzie – powiadomiono ich wcześniej, że mają wziąć pasażera w porze wypłynięcia.

Mała grupka na skale zaczekała, aż łódź zniknie z pola widzenia. Potem zaczęli wspinać się z powrotem. Najpierw Fawoniusz, potem Konstantyn, za nim Helena i Hilary. Było to znacznie łatwiejsze od zejścia. W kwadrans później byli już na klifie, przy krzakach, w których Rufus czekał z końmi.

– Nic, Rufusie?

– Jest spokojnie, Fawoniuszu.

– Więc jedziemy.

Godzinę zajęła im jazda na opuszczoną farmę, gdzie przyłączył się do nich chudy stary człowiek w prostej niebieskiej szacie i wsiadł na konia, na którym wcześniej jechał Kurio. W milczeniu pojechali dalej. Sześć osób opuściło małe miasteczko Iuviacum i sześć osób do niego wracało.

Karauzjusz miał zbyt wielu szpiegów, by nie trzeba było zachowywać ostrożności.

***

W dwa tygodnie później wrócili do małej willi na przedmieściach Verulam, gdzie „wdowa Zenia i jej syn” przeżyli ostatnie kilka lat. Ludzie niewiele o niej wiedzieli, prócz tego, że „przybyła skądś z północy”, a z nią jej syn, majordomus Hilary i wielki, niedźwiedziowaty osobnik, który chyba był ogrodnikiem. Miał na imię Marek i potrafił podnieść jednocześnie dwóch rosłych mężczyzn – każdego jedną ręką. Był także kucharz, imieniem Rufus, i paru innych służących.

Wdowa Zenia prowadziła spokojne, samotne życie. Przywiązywała dużą wagę do utrzymania swego pięknego ogrodu i do stajni – uwielbiała dobre konie, a jej syn był znakomitym młodym jeźdźcem, który pewnego dnia zostanie wybitnym żołnierzem w armii wielkiego Karauzjusza. Sąsiedzi wiedzieli to z bardzo dobrego źródła – od samego ogrodnika Marka.

Trochę może ich dziwiło, że wdowa Zenia, dystyngowana i wciąż niezwykle piękna kobieta, tak często zmienia służących. Nie główną służbę, oni zawsze zostawali, ale pokojowych, pomywaczy i pomocników ogrodowych – kiedyś nawet szef policji w Verulam, Rutilo, zasięgnął w tej sprawie informacji. Wynik był chyba zadowalający, bo od tamtej pory Rutilo pozdrawiał wdowę z wielkim szacunkiem, kiedy spotkali się przypadkiem na ulicy. A właściwie co w tym dziwnego? Była dobrze urodzoną damą, każdy to widział, regularnie płaciła podatki nowemu poborcy na Via Capuana, a raczej Via Carausia, jak się teraz nazywała, a jej majordomus miał szczodrą rękę dla biednych. Poza tym nie popisywała się strojami i nie miała w domu niewolnic, poza dwiema starszymi kobietami, które jej służyły jako pokojówki… bardzo rozsądne, kiedy ma się syna w wieku szesnastu lub siedemnastu lat.

Mówiono jednak, że młodzieńca widziano parę razy z małą Minerwiną, której rodzice mieszkali w sąsiedniej willi. Zapewne czcze plotki… cóż, dziecko miało dopiero piętnaście lat i było słodkim stworzeniem z tymi swymi wielkimi oczami. Szkoda, oczywiście, że była z urodzenia Rzymianką, nie Celtką ani Frankonką, ale przecież to nie jej wina. W takich czasach rzymskie pochodzenie było raczej nieszczęściem niż winą. Wielu z nich myślało chyba, że cesarz rzymski może zażądać zwrotu Brytanii lub odebrać ją siłą, co oczywiście było bzdurą. Nikt nie miał takiej armii jak Karauzjusz, do tego z każdym dniem rosła w siłę. Frankowie, Fryzowie, Danowie wysyłali takie duże kontyngenty, że karauzjańscy oficerowie mogli wybierać najlepszych ludzi, a pozostałych odsyłać tam, skąd przybyli.

Wzdłuż wybrzeży budowano nowe fortyfikacje, a północna granica nigdy wcześniej nie była tak pilnie strzeżona. Handel również się poprawił po nieuchronnym zastoju w pierwszym okresie po inwazji.

A jeśli w czyichś sercach pozostały jakiekolwiek wątpliwości, rozwiało je imponujące zwycięstwo nad rzymską flotą. Rzymianom nie udało się wysadzić na brzeg ani jednego człowieka! Sami bogowie przyszli Karauzjuszowi z pomocą, ponieważ sztorm, niezwykły o tej porze roku, rozproszył cesarską flotę, ściganą przez zwycięskie okręty obrońców…

***

– Teraz nie ma się o co martwić – powiedział Hilary. – Widziałem się z Rutilo i rozmawiałem z nim ponad godzinę – nie jest człowiekiem, który stara się ukrywać to, co myśli. Nie ma przeciw nam żadnych podejrzeń. Traks i Boaldus nie żyją i nie powiedzieli niczego przed śmiercią. Cała nasza sieć jest praktycznie nietknięta. Inna sprawa, jak długo to się utrzyma.

Wdowa Zenia uniosła podbródek córki Coela.

– Utrzyma się, aż powróci mój mąż – powiedziała zdecydowanym głosem. – Cieszę się, że nie dałam pochopnie sygnału do ataku – to twoja zasługa, Hilary, nie moja.

– Byłaś przeciw mnie – uśmiechnął się Hilary – dopóki się nie dowiedziałaś, że to nie Konstancjusz dowodzi cesarską flotą. Może to dobrze, że tak wcześnie się o tym dowiedzieliśmy. Karauzjusz jest niestety wielkim człowiekiem.

Zaperzyła się.

– Nie lubię, kiedy tak mówisz, Hilary. Jest uzurpatorem, buntownikiem – skandalicznie wykorzystał okazję.

– Nie zgodzę się z tobą – padła spokojna odpowiedź. – To było błyskotliwe militarne uderzenie. Nie nazywam go wielkim człowiekiem dlatego, że pokonał rzymską flotę. Jego własna flota była najlepszą, jaką kiedykolwiek mieli Rzymianie, a on był ich najlepszym admirałem… zanim zdecydował się podjąć własną grę. Nie jest wielkością pokonać drugiego w kolejności, jeśli samemu jest się najlepszym. A rzymska flota została zbudowana w wielkim pośpiechu i była źle dowodzona, jak powiedział legat Kurio. Ale popatrz, co zrobił Karauzjusz w ciągu tych paru lat u władzy. Chociaż jest najeźdźcą, sprawił, że zarówno go lubią, jak się go boją. Granica północna jest bezpieczna – Kaledończycy żywią zdrowy respekt. A flota jego imienia dociera nawet poza Słupy Herkulesa. On rządzi kanałem zupełnie suwerennie, a to oznacza rząd nad Brytanią. Nie, nie marszcz brwi, pani – wiem, że jest uzurpatorem, że musimy z nim walczyć i walczyć będziemy. Nie powinniśmy jednak umniejszać jego wartości – bo to oznacza umniejszanie naszego wysiłku i naszych własnych zasług.

– Zawsze sprawiedliwy, Hilary, prawda? – uśmiechnęła się Helena.

– Staram się, pani. Nauczyłem się tego w dobrej szkole.

Westchnęła.

– Ojciec… umarł w samą porę. Coś we mnie pękło, Hilary, kiedy to się stało. Ale umarł w porę.

– Wierzę, że w jakimś sensie wszyscy to robimy – rzekł w zamyśleniu Hilary. – Zacząłem myśleć, że umieramy, kiedy wykonamy nasze zadanie. A to daje mi nadzieję.

– Co masz na myśli?

– Że wielkość Karauzjusza może być dla nas korzystna.

– Mówisz zagadkami.

Rozmarzone oczy Hilarego były na wpół przymknięte. Siedział naprzeciw niej – kiedy byli sami, często rezygnowała z etykiety, jaka obowiązywała w relacjach pani i służącego.

– Jego rządy są zbudowane na zbyt wątłych fundamentach – powiedział powoli. – Na jego własnej wielkości. To system jedynowładztwa. Nikt go nie zastąpi – jeśli umrze.

– Czemu miałby umrzeć?

– Umrze… kiedy nadejdzie jego czas. Ale nikt nie potrafi powiedzieć, kiedy to nastąpi.

– Chyba że – wtrąciła szybko – jego śmierć będzie wynikiem… wypadku.

Potrząsnął głową i uśmiechnął się.

– Wciąż ta sama szalona królowa – powiedział. – Bardziej Zenobia niż Zenia.

Też się uśmiechnęła. Rzeczywiście wybrała to imię dlatego, że było zdrobnieniem imienia królowej Palmyry.

– Nie myślałem o żadnej akcji z naszej strony – ciągnął. – Ale zdobywcy rzadko umierają we własnym łóżku. Musimy czekać i obserwować. Kurio na pewno jest już w Rzymie. Mamy swoją organizację – jest mała i nigdy nie będziemy w stanie wydać bitwy. Ale możemy sporo zrobić, kiedy Rzymianie tu przybędą. Mamy po swojej stronie chrześcijan.

– Nie mają wielkiej wartości bojowej, z tego, co zdążyłam zobaczyć – odrzekła, ściągając usta. – To głównie kobiety i niewolnicy, i nic w tym dziwnego – to religia dla słabych, nie dla silnych.

– Nie byłbym taki pewny – mruknął Hilary z oczami utkwionymi w podłogę. – Widziałem dziwne rzeczy… i znam trochę ich historię. Kiedy w coś wierzą, raczej za to umrą, niż się poddadzą. A wierzą we władzę i prawo. Nigdy nie powstaną przeciw legalnej władzy. Zawsze będą ją wspierać. I dlatego są po stronie Rzymu, nie Karauzjusza, którego władza nie jest legalna.

– Mogą się przydać, kiedy będziemy ich bardzo potrzebować – zgodziła się Helena.

Hilary skinął głową. Myślał o czasach, gdy mieszkali w lesie, daleko na Północy; kiedy Fawoniusz, on i Konstantyn zastawiali sidła na dzikie króliki, a żołnierze szukali jagód i gotowali zupę z dzikich ziół i grzybów. Niekiedy prawie głodowali. Ale było dwóch żołnierzy, którym zawsze jakoś udawało się zdobyć jedzenie z najbliższej wioski czy miasta, zwyczajnie o nie prosząc. Przez długi czas nie zdradzali, jak to robią, mimo ciekawości ich przyjaciół, ale w końcu się wydało – byli chrześcijanami i po prostu nawiązali kontakt z osobą wyznającą ich wiarę, która powiadomiła innych członków społeczności. Wzajemna pomoc zdawała się być ich zasadą. I mieli tajemne znaki, dzięki którym natychmiast się rozpoznawali. Pamiętał, że cała ta sprawa wydawała mu się dość niesmaczna. Nienawidził konspiracji przez całe swoje życie – a teraz zdawało mu się, że to było bardzo dawno temu. I było bardzo dawno temu – zanim poznał Albanusa. To zmieniało wszystko: czy się poznało Albanusa, czy nie.

– Miałeś ostatnio jakieś wieści od swego przyjaciela Albanusa?

Hilary ze zdumieniem podniósł wzrok. Potem się uśmiechnął.

– Czasami zapominam, że jesteś córką króla Coela – powiedział. – Tak, myślałem o nim. Myślałem, że to zmienia wszystko: czy się zna Albanusa, czy nie.

Potrząsnęła głową.

– Niedobrze jest pozostawiać sprawy bogom czy też Bogu, jak czyni twój przyjaciel. Trzeba rozwiązywać je samemu. Nie mam potrzeby poznawać Albanusa – ani nie sądzę, że to by coś zmieniło.

Z zewnątrz usłyszeli szybkie kroki i Konstantyn wpadł do pokoju jak wicher.

– Matko… Hilary… wielka nowina!

Matka spojrzała na niego surowo.

– Jesteś już mężczyzną, synu. Żadna nowina nie usprawiedliwia takiego wejścia.

Ciało młodzieńca zesztywniało i niemal zastygł w powietrzu. Pochylił głowę.

– Przepraszam, matko.

– No, już dobrze – co to za nowina?

– Karauzjusz zamierza przejść przez Verulam jutro po południu.

Jej oczy rozbłysły, ale głos brzmiał dość spokojnie, kiedy powiedziała:

– I co z tego? Nie przybywa, by zobaczyć się ze mną! Kto ci o tym powiedział?

– Stary Skapula… to znaczy Aulus Skapula. Dowiedział się tego od samego namiestnika. I teraz przygotowują ulice na jego przyjazd. Chciałbym zobaczyć, jak on wygląda, dobrze?

– Widziałeś się z Minerwiną? – padło twarde pytanie.

Twarz chłopca przybrała kolor piwonii.

– T-tak, matko.

Pokiwała głową.

– Pamiętaj, że jest córką ludzi wysokiego stanu – jeśli będziesz się z nią widywał zbyt często, to jej zaszkodzi. Zaczną się pogaduszki i plotki. Bądź dyskretny i pamiętaj, że o nas też nie wolno mówić. Nie, nie chcę teraz nic słyszeć. Przemyśl to. Zostaw nas samych, synu.

Był moment, pomyślał Hilary, kiedy Konstantyn naprawdę wyglądał jak mężczyzna. Ale przy niej nikt nie wygląda długo jak mężczyzna.

A kiedy spojrzał na jej twarz, wyczuł natychmiast bliskie niebezpieczeństwo. Nauczył się rozpoznawać znaki i rzadko się mylił. Nie myślała o Konstantynie i jego pierwszej miłości – to w jej pojęciu zostało już omówione. Myślała o czymś zupełnie innym. Pamiętał, jak niedbale przyjęła wiadomość o bliskiej wizycie Karauzjusza w Verulam: „I co z tego?”.

Ona też myślała o przyjeździe Karauzjusza. Wspomniał swoje własne słowa – nikt nie zastąpi Karauzjusza, kiedy ten umrze. I nagle zrozumiał, że ona myśli o tym, jak Karauzjusz mógłby umrzeć…

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Drzewo Życia.