Dawid z Jerozolimy. Rozdział siódmy

Nossu wbiegła do sypialni swojej pani.

– Wrócił! – krzyknęła. – Wrócił! I to jak wrócił! O, pani, to wielki człowiek, to ten właściwy, ten jedyny!

– Uspokój się, ty czarny zwierzaku – rozkazała jej Mikal. – Kto wrócił? Skąd to całe zamieszanie? – Ale się uśmiechała z płonącymi policzkami.

– Dawid, oczywiście – oznajmiła Nossu z uśmiechem, który zdawał się przecinać jej twarz na dwoje. – I przywiózł ze sobą zapłatę.

– Wiedziałam! – zawołała Mikal z odcieniem triumfu w głosie. – Ojciec się tego nie spodziewał. Widziałam to, kiedy rozmawiał z Abnerem w zeszłym tygodniu.

– Wyjrzyj na dziedziniec, pani, a zobaczysz sama.

Mikal podbiegła do okna. Na dole żołnierze budowali piramidy z ludzkich głów. Zmarszczyła swój szlachetny nos.

– Uch, jakie to okropne!

– Okropne? – zdumiała się Nossu. – To cudowne. – I przewróciła oczami.

– Jak oni się z nimi obchodzą! – rzekła z niesmakiem Mikal. – Jakby to były bochny chleba. I jest ich więcej, niż chciał król… dużo więcej. – Wzięła głęboki wdech. – Teraz ojciec musi dotrzymać słowa. Dawid jest mój, mój, nie Merab. A przy mnie… – Urwała. Były sprawy, o których nie musiała wiedzieć nawet Nossu.

***

Król spał do późna. Nikt nie ważył się go budzić – to prawie zawsze było niebezpieczne. Kiedy jednak w końcu zbudził się sam, od razu wiedział, że zdarzyło się coś nadzwyczajnego. W przedpokoju panował gwar jak w ulu, a na zewnątrz też było słychać wielu ludzi. Wstał, przetarł szybko oczy i podszedł do okna. Było małe, takie małe, że nawet najlepszy łucznik miałby kłopot, by wpuścić przez nie strzałę, nie mówiąc o trafieniu kogokolwiek.

Piramida z głów na dziedzińcu była już gotowa, a obok niej żołnierze, zaledwie setka, stali za młodym dowódcą, którego rudozłote loki wystawały spod hełmu. Czekał. Jego ludzie czekali. Piramida z głów czekała.

Saul cofnął się i stłumił przekleństwo. Źle było zaczynać od niego dzień. I co dobrego by przyszło z przeklinania człowieka, który miał Pana po swojej stronie? Saul odwrócił się i modlił do Boga, który był po stronie jego przeciwnika i pozwolił mu odnieść zwycięstwo tam, gdzie każdy inny człowiek postradałby życie. Ale jaki sens miała modlitwa? Dla niego wszystko układa się dobrze, pomyślał z rozpaczą. A dla mnie źle. Przyszła mu do głowy niewyraźna myśl, że powinien przeciągnąć młodego zwycięzcę na swoją stronę. I druga, sam przyznał, że mroczna i brzydka: musi pozwolić młodemu bohaterowi, by pracował dla niego… na razie. Potem, gdy nadejdzie czas, zobaczy…

Wezwał swoje sługi. Pół godziny później, przepasany i okryty zbroją, zszedł powoli schodami na podwórze.

– Niech żyje król! – wykrzyknął Dawid. Jego ludzie podjęli okrzyk, a za nimi Abner, Jakub i tłum dostojników, którzy także czekali na dziedzińcu. – Sługa króla przynosi podwójną zapłatę za pannę młodą – dodał ze skrywaną dumą.

Saul spojrzał na głowy Filistynów. Nie płacili mu daniny – byli daniną. A głów było znacznie więcej, niż żądał.

– Na liście armii wroga brakuje dwustu Filistynów – oznajmił spokojnie Dawid.

Saul skinął głową.

– Znów wypełniłeś, i to z nawiązką, co ci kazałem. – Jego własny głos brzmiał dziwnie w jego uszach. – Słuchajcie wszyscy – podjął głośniej. – Dawid, syn Jessego, dostanie moją córkę Mikal za żonę. Ślub odbędzie się pierwszego dnia miesiąca letnich owoców.

***

Czas do rozpoczęcia miesiąca letnich owoców dłużył się i gdyby nie książę Jonatan, byłby nieznośny. Dawid i Jonatan codziennie spędzali razem czas. Jeździli na słynnych szybkich osłach z królewskich stajni, w upale dnia leżeli na płaskim dachu pałacu pod chłodzącymi zasłonami. Młody książę uczył zwycięzcę Goliata sztuki walki mieczem.

– Nigdy się tego nie nauczę – westchnął Dawid. – Wiem, jak się robi dwie pierwsze zmyłki, ale nie szybką podwójną zmyłkę.

– Jesteś teraz prawie tak dobry jak ja – zapewniał go Jonatan. – A mam za sobą pięć lat praktyki.

– Które bardzo ci się przydały w bitwie pod Mikmas – rzekł Dawid. – Szkoda, że mnie tam nie było, ale wtedy nie pozwalano mi nawet paść kóz. Nie wygralibyście tej bitwy, gdyby nie ty i twoja odwaga.

– Nie przypominaj mi o tym. – Jonatan uniósł brwi. – Nie posłuchałem rozkazu ojca. Chciał skazać mnie za to na śmierć… Naprawdę. – Westchnął. – Potrafi być… bardzo impulsywny w myślach i działaniu. A kiedy najdzie go zły duch…

Dawid chciał zapytać, czym właściwie jest ten zły duch, ale bał się, że dotknie przyjaciela tym pytaniem. A Jonatan mówił dalej:

– Nigdy mi nie powiedziałeś, jak wypełniłeś ostatni rozkaz mojego ojca – i to podwójnie – tylko z setką ludzi.

Dawid roześmiał się.

– Czy miałem wziąć tysiąc, żeby pojmać stu Filistynów? To byłaby dla nas hańba. Tysiąc ludzi to znaczna liczba. Nie mogą przejść niezauważeni. Filistyni szybko by się dowiedzieli, że jesteśmy w drodze. Albo ja musiałbym od razu się wycofać, albo oni odcięliby nam odwrót. Nawet tej mojej setki nie trzymałem razem, tylko podzieliłem na pięć grup. Dwudziestu mężczyzn trudno zauważyć. I dwa razy zaatakowaliśmy w nocy.

– W nocy? – przeraził się książę Jonatan. – Ale… nie możesz tego robić! To przynosi pecha!

– Tak, zaatakowanym – zwłaszcza jeśli wierzą w ten stary mit. Lew nie wierzy i nocne wypady często mu się udają.

– Chyba że trafi na ciebie. – Książę Jonatan uśmiechnął się.

– Tylko te dwa nocne ataki przyniosły nam siedemdziesiąt głów – ciągnął Dawid. – A potem mieliśmy szczęście i natknęliśmy się na oddział dwustu żołnierzy wysłanych, by pomścili nasz atak. Myśleli chyba, że jesteśmy bandytami z Edomu lub Moabu. W porę ich spostrzegliśmy i mogłem zebrać swoich ludzi i rozstawić po obu stronach długiej doliny, przez którą musieli przejść nasi prześladowcy. Tylko jedna trzecia z nich uciekła. Jak widzisz, było to dość proste. Twoja podwójna zmyłka jest o wiele trudniejsza.

Książę Jonatan pokręcił głową.

– To zupełnie nowe sposoby sztuki wojennej. Ciekaw jestem, co powiedziałby na to Abner.

– Wydałem rozkaz, by nie tylko ścinali głowy zabitym, lecz także zabierali im broń – podjął Dawid. – Dobre miecze… włócznie z żelaznymi grotami. Broń to nasz największy problem. Potrzebujemy kowali.

– Filistyni nigdy na to nie pozwolą.

– Ty też tak mówisz, Jonatanie? Wiem, jak się mają sprawy, mądry Chuszaj mi o tym powiedział. Filistyni twierdzą, że nadal musimy im płacić daninę, mimo naszego zwycięstwa w Dolinie Terebintu. Musimy zrzucić z siebie to jarzmo, a do tego potrzebujemy broni równie dobrej, jak mają nasi wrogowie.

– W Dolinie Terebintu walczyliśmy tylko z garstką Filistynów – przypomniał Jonatan. – Nie z całym narodem.

Dawid pokiwał głową.

– Brakuje nam nie tylko broni – rzekł cicho. – Brakuje nam też woli… i dalekosiężnego, całościowego planu.

– To nie są metody mojego ojca – przyznał Jonatan. – On jest człowiekiem chwili, podejmuje decyzje spontanicznie. I zawsze taki był.

– Pewnego dnia ty zostaniesz królem – odparł z powagą Dawid. – A ja stanę u twojego boku jako twój Abner. Wtedy…

– Król i jego główny dowódca – rzekł Jonatan z dobrodusznym uśmiechem. – Kto wie, czy w ogóle do tego dojdzie? Może to tylko piękne marzenie? Ale jedno jest pewne: ty i ja jesteśmy przyjaciółmi, dopóki żyjemy.

***

Jak wymagał obyczaj, pan młody miał na głowie diadem, kiedy w towarzystwie przyjaciół szedł do pałacu po pannę młodą. Poprzedzali go muzycy z bębenkami i cymbałami. W wielkiej sali, bogato udekorowanej kwiatami i drogimi dywanami, dostojnicy i urzędnicy stali przed kordonem wojskowych dowódców. Sam król, z wszystkimi regaliami, z nezer, koroną na głowie, trzymał pannę młodą za rękę. Była zasłonięta gęstym woalem, który miał opaść dopiero w sypialni nowożeńców. Na jej rękach iskrzyły się złote bransolety wysadzane szlachetnymi kamieniami, a potrójny sznur rubinów lśnił na żółtej sukni. Za nią stały jej damy dworu.

Saul zapatrzył się na diadem Dawida. Był mały i niepozorny, zgodny z obyczajem – każdy pan młody miał na głowie diadem w dniu ślubu. A jednak…

Książę Jonatan, który stał przy boku króla, promieniał radością.

Jakub, w środku orszaku Saula, zacisnął usta. Nowy zięć króla dostał dowództwo nad strażą. Nie dlatego, że on sam wypadł z łask; przeciwnie, był teraz członkiem Rady Królewskiej. A jednak…

Chuszaj, stojący daleko z tylu, był blady i zrezygnowany. Już od zwycięstwa Dawida nad Goliatem wiedział, jak bardzo młody przyjaciel z Betlejem go przewyższa. Było więc logiczne i dlatego słuszne, że to on i nikt inny powinien poślubić księżniczkę Mikal. A jednak… Chuszaj uśmiechnął się melancholijnie. Trzeba być Dawidem, by odnaleźć drogę do gwiazd, do słońca. Dawid i Mikal byli królewską parą.

Zagrały trąby i zapadła cisza. Saul powoli włożył dłoń swojej córki do dłoni Dawida.

– Związek został przypieczętowany – oznajmił donośnym głosem, a sala rozbrzmiała okrzykami i wiwatami.

Uczta weselna trwała przez całą noc, jednak po godzinie nowożeńcy opuścili pałac i otoczeni przez tłum przyjaciół przeszli do domu, który król zostawił do ich dyspozycji – nowego, piętrowego budynku w drugim końcu twierdzy. Przyjaciele Dawida i panny młodej zostawili ich samych dopiero na progu pokoju panny młodej. A księżniczka zdjęła woal dopiero po wejściu do środka.

– Bóg mi świadkiem – rzekł Dawid – że nie wiedziałem, czym jest piękno, dopóki nie zobaczyłem ciebie.

Mikal uśmiechnęła się.

– Przypomniałeś mi, że poślubiłam poetę.

– Dwustu Filistynów musiało zginąć dla tego zaszczytu – odparł Dawid. – O wiele za mało. Cena powinna być dziesięć razy wyższa.

– Poeta i wojownik – powiedziała Mikal. – Pasterz i pogromca olbrzymów. Tyle osób w jednej. Nie, jeszcze mnie nie całuj. – Podeszła do okna. – W pałacu ciągle pali się światło. Świętują na naszą cześć. Będą świętować przez piętnaście dni, tak jak po ślubie Merab i Adriela. – Parsknęła cichym śmiechem. – Poczciwa stara Merab! Ona chce mieć tylko dzieci, dużo, dużo synów. Ale ja…

– Całe moje życie stało się gorejącym płomieniem.

– Mówisz piękne słowa – Mikal uśmiechnęła się – i jesteś odważny i silny. Ale to nie są powody, dla których chciałam cię na męża… Tak, chciałam cię poślubić i zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, by do tego doprowadzić.

– A jaki jest prawdziwy powód? – zapytał. – Co to może być… prócz tego, że mnie kochasz?

Odwróciła się do niego.

– Tak, kocham cię, Dawidzie – wyznała z żarem w głosie. – Ale nie tak, jak kocha zwykła kobieta. Kocham cię, ponieważ jesteś królewskiego majestatu, tak jak ja. Dlatego pasujemy do siebie.

Dawid bezwiednie przesunął dłonią po włosach, jakby wciąż były na nich ślady balsamu, który kiedyś wylał na niego prorok z Rama. Czy kochające kobiety mają przeczucia – tak jak jego matka, która zawsze wiedziała, kiedy coś mu groziło? Nie miał jednak czasu na dłuższe rozmyślania.

– Ty i ja razem – ciągnęła Mikal – możemy dokonać wielkich rzeczy. Wszelkich, nawet najwyższych i największych. Dużo o nas myślałam.

Odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się.

– Mam wszystko, czego mogłem zapragnąć – rzekł z żarem w głosie. – A teraz nie będę już czekał! – zawołał i przyciągnął ją do siebie.

Leżała w jego ramionach bierna i chłodna, pozwalając, by ją całował, i słuchając z uśmiechem, jak szepcze słowa miłości. Potem też zapłonęła namiętnością.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Dawid z Jerozolimy.