Dawid z Jerozolimy. Rozdział piąty

Dawid czekał, aż olbrzym podejdzie bliżej. Jego bystre oczy spostrzegły, że Goliat idąc prawie przez cały czas ma schyloną głowę i patrzy pod nogi. Wielcy, masywni mężczyźni często tak chodzili, by mieć pewność, że stąpają po równej ziemi, bo nie mogli ryzykować upadku.

Giermek szedł przez cały czas na przedzie i dopiero na jakieś trzydzieści kroków przed Dawidem zatrzymał się, podał swojemu panu ogromną tarczę i się wycofał. Goliat wziął ją i dopiero teraz podniósł wzrok.

– To chłopiec! – zawołał z oburzeniem. – Nie mieliście nikogo lepszego przeciw mnie, niewolnicy Saula? I gdzie masz broń, dzieciaku? – Żyły na jego czole nabrzmiały z gniewu. – Na wielkiego Dagona! – ryknął. – Na Belzebuba, pana grozy, bądźcie przeklęci za waszą zuchwałość! Podejdź do mnie, żebym mógł rzucić twoje ciało polnym ptakom i zwierzętom na pożarcie!

Odpowiedź była wyraźna i ostra.

– Przychodzisz do mnie zakuty w zbroję i klniesz się na swoich pogańskich bogów. Ja natomiast przychodzę do ciebie w imię Pana nad panami, którego ludem jesteśmy. Urągałeś armii Boga żywego. Dlatego Pan oddał cię w moje ręce. Pokonam cię i utnę ci głowę. Oddam polnym ptakom i zwierzętom nie tylko twoje ciało, lecz także zabitych z twojej armii.

– Co on mówi? Co on mówi? – zapytał z przejęciem młodzieniec stojący obok króla.

– Cicho, księciu Jonatanie – mruknął Abner. – On mówi w imieniu Boga.

Król stał nieruchomo, ściskając rękojeść miecza.

– Skąd pochodzi ten chłopiec, Abnerze?

– Na twoje życie, panie, nie wiem.

– To się dowiedz.

– …Miecz i włócznia nie dają zwycięstwa – wołał Dawid – tylko Pan, a On wydał cię w nasze ręce.

Parskając z gniewu, Goliat ruszył ociężale naprzód, trzymając górną krawędź tarczy na wysokości podbródka. Uniósł włócznię, gotów nią cisnąć lub uderzyć. Miał dość czasu, by ocenić pas ziemi dzielącej go od wroga i nie spuszczał oczu z Dawida.

Dawid uskoczył w bok zajęczym susem i wyciągnął w biegu jeden z pięciu gładkich kamieni, które miał w swojej pasterskiej torbie. Potem, znów klucząc susami, znalazł się za olbrzymem i włożył kamień do procy. Goliat odwrócił się i ruszył za uciekającym przeciwnikiem. Teraz jednak znalazł się na nowym terenie i znów spojrzał pod nogi, by uniknąć upadku.

Dawid to zobaczył, zatrzymał się, naciągnął procę, wymierzył i strzelił. Kamień uderzył olbrzyma w czoło z taką siłą, że przebił kość. Goliat, z oczami zalanymi krwią, postąpił jeszcze parę kroków, po czym zachwiał się i runął tak ciężko, że zadrżała ziemia.

Dawid błyskawicznie do niego podbiegł, wyjął z pochwy wielki miecz i trzymając oburącz, zakręcił nad jego głową i opuścił. Cios gładko odciął głowę olbrzyma od ciała. Dawid zdjął hełm Goliata, chwycił głowę za włosy i podniósł wysoko, z kamieniem nadal tkwiącym w kości czołowej. Ze wszystkich stron podniósł się ryk dziesięciu tysięcy gardeł.

Pierwsza linia Filistynów zachwiała się i załamała. Wojownicy w ciężkich zbrojach biegli, nie zważając na gniewne okrzyki dowódców, których też porwała fala uciekających.

Front Izraelitów też się załamał, ale w dzikim pędzie naprzód. Tłumiony długo gniew haniebnych tygodni znalazł ujście i mężczyźni gnali prosto przez dolinę, wywijając włóczniami i maczugami i rycząc jak dzikie bestie.

– Złamali szeregi! – wykrzyknął Jakub na królewskim wzgórzu. – Jeśli wróg zawróci, zostaną wyrżnięci.

– Wróg nie zawróci – rzekł Saul i wziął głęboki wdech. – A ten chłopiec jest pełen bojaźni Bożej.

Abner patrzył ze zdumieniem na łzy toczące się po policzkach króla.

– Co się stało, panie? – zapytał. – Izrael zwyciężył, a ty płaczesz?

Saul przetarł oczy dłonią.

– Dokonał tego, co ja powinienem był zrobić, a nie potrafiłem. A to ja jestem królem. – Patrzył na Abnera, a jego twarz przypominała tragiczną maskę. – A może już nie jestem?

Abner znał swojego pana.

– Dopóki żyję, ty jesteś królem – odrzekł.

Filistyni nie zatrzymywali się. Uciekali na zachód, do swoich miast, jedni do Gat, inni do Ekronu. Z drugiej strony zwycięscy Izraelici grabili obozy wroga w drodze do domu i można teraz było wyposażyć całe oddziały armii w dobrą broń porzuconą przez Filistynów.

Tuż przed zapadnięciem zmroku Abner przyszedł do króla. Saul siedział w swoim namiocie pośrodku barykady z wozów, wraz z kilkoma dowódcami, którzy studiowali napływające zewsząd raporty.

– Udało mi się w końcu znaleźć naszego młodego bohatera, panie – powiedział Abner z uśmiechem. – Nasi ludzie z trudem go zawrócili. Pewnie wolałby ścigać Filistynów aż do samego morza.

– Chcę go zobaczyć – zażądał Saul, a Abner odchylił połę namiotu i dał znak.

Dawid wszedł i złożył niski pokłon.

– Dotrzymałeś słowa – zaczął powoli Saul. – Skąd jesteś?

– Jestem synem twojego sługi Jessego, z Betlejem.

– Ale ja cię już wcześniej widziałem – mruknął z namysłem Saul – i to nie dzisiaj. – Potarł czoło. – Gdzie…

– Jestem twoim harfistą, mój królu.

Saul pokiwał głową.

– Właśnie. Jak to się stało, że nie poznałem cię od razu?

– Król ogląda tyle twarzy – odparł skromnie Dawid. – Ja byłem tylko instrumentem i głosem, niczym więcej.

– Wyświadczyłeś mi dobro – przyznał Saul – a dziś przysłużyłeś się także całemu narodowi. Zawdzięczamy ci zwycięstwo.

– Bóg zwyciężył, nie ja – odrzekł skromnie Dawid.

Król przygryzł wargę.

– Wyślę posłańca do twojego ojca. On i cała twoja rodzina będą zwolnieni do końca życia z podatku na rzecz króla. Ale ty wrócisz ze mną do Gibei. Choć jesteś młody, dam ci dowództwo nad tysiącem.

Wtedy stało się coś nieprzewidzianego. Z grupy dowódców armii wystąpił młodzieniec w bogato zdobionej zbroi, podszedł do Dawida i położył mu dłonie na ramionach.

– Mój ojciec dał ci dowództwo – rzekł. – Ja ofiaruję ci przyjaźń.

Dawid zobaczył bezbrzeżny podziw na ładnej, otwartej twarzy młodzieńca, zaledwie o parę lat starszego niż on sam. Uśmiechnął się radośnie.

– To wielki zaszczyt, mój książę.

– Tak, dla mnie – odparł książę Jonatan. Zdjął me’il, okrycie noszone przez książęta, oraz tarczę i miecz wraz z pasem i pięknie zdobionym łukiem. – Noś je od dzisiaj. A Pan pobłogosławi nasze przymierze.

Kiedy Dawid próbował przed nim klęknąć, książę szybko go podniósł i uściskał.

– To też jest zwycięstwo – powiedział Saul, a ci, którzy go znali, usłyszeli suchy ton w jego głosie. – Mój syn Jonatan zwykle nie zawiera tak szybko przyjaźni.

Dwaj młodzi mężczyźni ledwo go usłyszeli.

– Jak to się stało, że się wcześniej nie znaliśmy? – zapytał Dawid.

Książę Jonatan roześmiał się.

– To bardzo proste. Dowodzę wojskami króla na północy i wróciłem dopiero dwa tygodnie temu. Ale w przyszłości nigdy nie stracimy się z oczu.

***

Szpiedzy króla donieśli, że tylko kilka małych rozproszonych oddziałów wroga pozostało jeszcze na judejskiej ziemi. Saul wydał więc rozkaz, by odesłać rezerwy do domu, a sam udał się w drogę powrotną do Gibei. Prowadziła ona przez kilka małych miast, w tym przez Betlejem. Wszędzie jednak wyprzedzała ich nowina o przytłaczającym zwycięstwie. Kobiety i dziewczęta w odświętnych strojach wychodziły im na spotkanie i obdarowywały ich kwiatami; uderzały w bębenki i cymbały zrobione z małych miedzianych płytek, tańczyły i śpiewały na cześć zwycięzcy.

Saul usiadł i słuchał. O czym śpiewały te kobiety?

„Hikkah sa-úĺ ba’ alaphàw
wedawîd beribebôtâw”

„Pobił Saul tysiące, a Dawid dziesiątki tysięcy…”

Twarz króla pociemniała. Wydał rozkaz, by wojsko maszerowało, nie zatrzymując się.

Bracia Dawida przeszli z armią aż do swojego domu. Ich pożegnanie z „chłopcem”, który tak niespodziewanie stał się bohaterem, było niezręczne i pełne skrępowania, a Dawid zapytał, co zamierzają powiedzieć ojcu, po czym zdał sobie sprawę, że to nie ma znaczenia. Ezra i jego ludzie też wracali do Betlejem i mogli opowiedzieć całą historię. Bracia zaczną się pewnie grzać w blasku jego sławy, której trochę spłynęło na całą rodzinę. Teraz oni byli „mali” – ale ta myśl nie wzbudziła w nim ani satysfakcji, ani współczucia. Eliab, Abinadab i Szamma byli tym, czym byli. Nigdy nie łączyło go z nimi zbyt wiele. Żałował jednak, że nie może wrócić z nimi do Betlejem i uściskać rodziców. Przyjemnie byłoby też powiedzieć ojcu, że od teraz nie musi już się martwić zbieraniem pieniędzy na daninę dla króla. Ale król się spieszył i nie zatrzymał się w Betlejem.

Poselstwa z wszystkich miast Izraela wzięły udział w zwycięskim wejściu do Gibei. Okrzykom radości nie było końca i tutaj też śpiewali tę nową pieśń: „Pobił Saul tysiące, a Dawid dziesiątki tysięcy”.

Saul spojrzał na Abnera.

– Teraz tylko brakuje, żeby młody bohater został królem – rzekł z krzywym uśmiechem.

Abner wzruszył ramionami i odpowiedział starym przysłowiem:

– Kto słucha kobiet, słyszy dużo, ale nic prawdziwego.

Saul uderzył go w ramię i roześmiał się. Wieczorem jednak nie pojawił się, ku zaskoczeniu wszystkich, na wielkiej uczcie. Jego miejsce zajął książę Jonatan.

Biesiada przeciągnęła się do późna w nocy i mężczyźni dużo wypili. Książę Jonatan wzniósł toasty za pogromcę Goliata, a Abner i inni dowódcy poszli za jego przykładem. Później, we wczesnych godzinach rannych, ktoś – nie udało się ustalić, kto – zaintonował pieśń i większość gości się do niego przyłączyła.

„Pobił Saul tysiące, a Dawid dziesiątki tysięcy!”

W środek pieśni wdarł się przeraźliwy krzyk, a po nim dwa kolejne. Śpiew raptownie ustał. Pałacowy sługa przebiegł przez salę z zakrwawioną twarzą, rozejrzał się dookoła dzikim wzrokiem i uciekł najbliższym wyjściem.

Goście siedzieli jak skamieniali. Nagle pokazał się król i wszyscy wstali – wielu niepewnie i chwiejnie i tylko nieliczni bez strachu.

Saul kroczył powoli naprzód, trzymając królewską włócznię z zakrwawionym końcem. Oczy błyszczały mu niespokojnie.

– Znów opętał go zły duch – szepnął ktoś z zebranych.

Książę Jonatan oddał mu w milczeniu honorowe miejsce.

– Zdrajcy – rzekł Saul grobowym głosem. – Ilu pośród was jest zdrajców?

Nikt nie odpowiedział.

Król usiadł i rozejrzał się.

– Może myśleliście, że już umarłem? – zadrwił. – W duchu już złożyliście mnie do grobu i zatoczyliście przed nim czarny kamień. Ale ja żyję. Żyję! I dopóki żyję, jestem królem, namaszczonym przez Pana, ja, ja! – Wykrzyczał te słowa. Potem jego wzrok padł na Dawida. – Więc ty też tu jesteś, harfisto – rzekł, teraz głosem spokojnym i niemal łagodnym. – Zagraj więc coś… i zaśpiewaj nam pieśń. Nową pieśń, harfisto, pieśń, w której nie ma nic o pobitych, nic o tysiącach ani o dziesiątkach tysięcy.

– Moja harfa – powiedział Dawid i ktoś ze służby pobiegł, by mu ją przynieść. W wielkiej sali zapanowała całkowita cisza. Saul stał przed nim i patrzył. Zdawało się, że upłynęła wieczność, nim sługa przyniósł harfę.

Dawid wziął ją od niego.

– Nowa pieśń, panie – rzekł mocnym głosem. Harfa wydała dźwięk i Dawid zaśpiewał:

„Wysłuchaj, Panie, słuszności, zważ na me wołanie,
przyjmij moje modły z warg nieobłudnych!”

Górna warga Saula uniosła się, odsłaniając zaciśnięte zęby. Dawid śpiewał dalej.

„Niech przed Twoim obliczem zapadnie wyrok o mnie, oczy Twoje widzą to, co prawe.
Choćbyś badał me serce, nocą mnie nawiedzał
i doświadczał ogniem,
nie znajdziesz we mnie nieprawości”.

– Łżesz, psie! – ryknął Saul. – A masz! – Uniósł włócznię i nią cisnął. Dawid uskoczył na bok i włócznia wbiła się w szczyt drewnianego stołu. Król podbiegł z zadziwiającą prędkością i ją stamtąd wyciągnął.

– Ojcze, ojcze, co robisz! – zawołał Jonatan. Abner próbował chwycić rękę króla, lecz ten odepchnął go z siłą olbrzyma, wycelował i znów rzucił włócznią. Dobrze wymierzył – Dawid ledwo zdążył usunąć się z drogi. Włócznia świsnęła mu koło ucha i utkwiła w ścianie.

– Ojcze, ojcze – wołał Jonatan – opamiętaj się!

Saul spojrzał na niego pustym wzrokiem. Przesunął dłonią po czole.

– Pajęczyny – jęknął. – Wszędzie pajęczyny. Nic nie widzę. Czy to ty, Jonatanie?

– Tak, ojcze, tak. Chodź, oprzyj się o mnie. Zaprowadzę cię do sypialni.

Saul jednak pokręcił głową.

– Nie odważę się zasnąć – rzekł ponurym głosem. – Pan nie chce, żebym spał. – Przez jego silne ciało przebiegł dreszcz. Nagle oczy mu się rozjaśniły – tak, jakby się właśnie obudził. – Co się stało? – zapytał krótko.

– Nic, panie, nic – uspokajał go Abner.

Saul zobaczył jednak włócznię w ścianie. Zacisnął wargi, przeszedł przez salę, wyciągnął ją i przyjrzał się jej uważnie. Potem wrócił na miejsce.

– Kto siedzi koło mnie? – zapytał, wskazując na puste miejsce.

– Twój harfista, panie – odpowiedział Abner.

– Mój harfista? Masz na myśli Dawida? Nikomu nie wolno go już tak nazywać. Pokonał Goliata i mianowałem go dowódcą nad tysiącem. Gdzie on jest?

– Tu jestem, panie – odezwał się Dawid, czując ciężar w sercu.

Saul skinął głową w jego stronę.

– Obiecałem nagrodę temu, kto pokona Goliata – powiedział. – Ale dostałeś tylko połowę. Najlepsze jeszcze przed tobą. Dam ci rękę mojej córki.

Książę Jonatan podbiegł do Dawida i uściskał mu dłonie. Goście zaczęli wiwatować.

Po raz pierwszy w życiu Dawid poczuł się oszołomiony. Zmiana była zbyt szybka, zbyt niespodziewana. Jeszcze przed chwilą śmierć zajrzała mu w oczy, a teraz… nie, to niepojęte. Księżniczka Mikal była nieosiągalna, daleka jak cudownie piękna gwiazda… ale nie, Chuszaj miał rację – daleka i paląca jak słońce.

– Panie – wyjąkał – kim jestem i z jakiego rodu, że okazałem się wart…

– Ja o tym decyduję – przerwał mu spokojnie Saul. – Za trzy miesiące pojmiesz moją najstarszą córkę, Merab, za żonę.

Wszyscy wstali, gdy król przeszedł powolnym krokiem przez salę.

Dawid stał jak skamieniały.

– Merab – szepnął. – Merab?

Ale już tłoczyli się wokół niego dworzanie, życząc mu szczęścia.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Dawid z Jerozolimy.