Dawid z Jerozolimy. Rozdział jedenasty

Dawid szybko wyjechał przez bramę. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że Doeg go zobaczył i poznał. Może jego ludzie przyszli tam z jakimiś sprawami, lecz on prawdopodobnie tylko szpiegował dla króla. W każdym wypadku doniesie o tym Saulowi. Dawid musi uciekać jak najszybciej. Teraz przyszło mu do głowy, że nie może już jechać na południowy zachód. Doeg na pewno się dowie, że dostał taką wskazówkę. Wtedy pomyślał o Samuelu: „Pan żąda posłuszeństwa”. Zapytał Pana, dokąd powinien się udać, i Pan mu odpowiedział. Teraz pozostawał tylko jeden kierunek – południowy zachód.

Jechał aż do późnego wieczora. Zatrzymał się tuż przed oazą Marut. Choć bardzo chciało mu się pić, nie odważył się zbliżyć do studni przed zapadnięciem zmroku.

W godzinę po zachodzie słońca wjechał do oazy. Nie było księżyca, ale znalazł studnię, ostrożnie opuścił wiadro i wyciągnął. Pił, dopóki nie mógł już zmieścić ani kropli, i oddał wiadro z wodą osłowi. Potem pojechał dalej przez noc, zawsze kierując się na południowy zachód.

Miasto, które się ukazało przed nim, było większe niż Gibea i Jerozolima razem wzięte. Strażnicy na potężnych murach mieli metalowe tarcze – bo to byli Filistyni. To musiało być Gat, a tam rządził Akisz. Pomimo królewskiego tytułu bynajmniej nie był najsilniejszym spośród pięciu filistyńskich władców, ale, jak mówiono, dość łagodnym człowiekiem – jak na Filistyna. Mówiono też o nim, że jest sprawiedliwy. Dawid miał się wkrótce dowiedzieć, ile z tego było prawdą.

A jednak się wahał. Odkąd pamiętał, słowo „Filistyn” zawsze znaczyło „wróg”. Filistyni raz po raz napadali na Judę i Izrael, bezlitośnie domagając się daniny. Byli dzicy i brutalni jak ci odrażający bogowie, których czcili – przede wszystkim Dagon oraz Belzebub i Astarte. Czy Pan naprawdę chciał go posłać do tych ludzi? Czy to w ogóle możliwe, że Pan wolał, aby służył Akiszowi zamiast Saulowi?

Zacisnął usta. Gat leżało na południowym zachodzie. I nie było wyboru. Ponaglając osła, wjechał do miasta. Strażnicy w bramie, noszący znienawidzone wysokie hełmy i trzymający metalowe tarcze, przepuścili go bez słowa, lecz niemal natychmiast otoczył go tłum ciekawskich.

– Dokąd jedziesz, cudzoziemcze? – zapytał dobrze ubrany mężczyzna.

– Do króla Akisza, by wstąpić na jego służbę.

– A kto mówi, że król cię zechce, mały? – zadrwił inny w stroju robotnika. – Co on tam ma pod tą szatą? Wygląda na miecz. Oho! Taki wielki miecz dla takiego małego człowieczka!

– Chcesz go sprzedać czy go ukradłeś?

– Zaraz zobaczymy – rzekł jakiś żołnierz, sięgając po miecz.

Dawid wyciągnął rękę. A gdy to zrobił, spadło mu nakrycie głowy.

– On jest rudy! – krzyknęła gruba kobieta i wybuchła głośnym śmiechem. Ale żołnierz zbladł.

– Znam tego człowieka – powiedział. – Na gniew Dagona, to ten, co zabił Goliata.

– To niemożliwe – roześmiał się dobrze ubrany. – Czy myślisz, że ta mała krewetka mogła zabić olbrzyma? Co z tobą? Nasz Goliat musiałby się mocno schylić, żeby w ogóle go zobaczyć!

Tłum ryknął śmiechem, ale Dawid nagle oblał się potem. Gat – rodzinne miasto Goliata! Jak mógł o tym nie pomyśleć! Kiedy walczył z Goliatem, nie miało dla niego znaczenia, z którego filistyńskiego miasta pochodzi olbrzym. Musiał umrzeć – tylko to się wtedy liczyło. Ale ci ludzie nie zapomnieli o swoim największym bohaterze, niezwyciężonym, dumie armii. Żołnierz już zaczął krzyczeć:

– Trzymajcie go, trzymajcie rudego diabła! To ten człowiek! Byłem tam – widziałem wszystko! To on!

Dawid ponaglił osła, ale tłum biegł po jego obu stronach.

– Zabijcie go! – wrzasnęła gruba kobieta. – Rozerwijcie na strzępy!

– Co to za hałas? – zagrzmiał władczy głos, gdy wysoki rangą urzędnik torował sobie drogę przez rozsierdzony tłum. – Czy nie wiecie, że król chce mieć spokój, gdy rozsądza spory? Siedzi w sędziowskiej ławie zaledwie pięćdziesiąt kroków stąd, a wy tu wyjecie jak stado szakali!

– Panie, ten cudzoziemiec…

– Wróg wjechał w nasze bramy, wróg z Izraela!

– To Dawid! – krzyknął żołnierz. – Ten rudy diabeł!

Urzędnik uśmiechnął się.

– Dawid poślubił córkę króla Saula. Siedzi w Gibei i nie ma zamiaru tu przyjeżdżać. Diabeł czy nie, na pewno nie jest szaleńcem. Nie pytaliście tego człowieka, czego chce?

– Tak, panie – odezwał się elegancki mężczyzna. – Mówi, że chce wstąpić na służbę króla.

– Naprawdę? – Urzędnik zerknął na przybysza na ośle. – Cóż, przekażę to królowi – rzekł łagodnym głosem. – Potem się dowiemy, o co w tym wszystkim chodzi. – I odszedł.

W międzyczasie tłum wokół Dawida zdążył się potroić.

– Możecie mi wierzyć – wołał żołnierz. – Byłem tam, kiedy zabił Goliata! Tamtego oczywiście nie było! – Wskazał kciukiem stronę, w którą poszedł urzędnik. – On siedział w domu i jadł cztery posiłki dziennie. Hej! Kamar! Kamar! Chodź tutaj – ty też tam byłeś! Powiedz nam, czy poznajesz tego człowieka?

– Niech ktoś idzie po Hamet! – rozległ się piskliwy kobiecy głos. – Wdowy nie mają dużo rozrywek. Niech zobaczy, co robimy z mordercą jej męża!

– Ściągnijcie go z osła!

Pół tuzina niecierpliwych rąk ściągnęło Dawida z grzbietu zwierzęcia.

– Morderca naszych mężów! – krzyknęła znów kobieta. – Czy nie o tobie śpiewali: „Pobił Saul tysiące, a Dawid dziesiątki tysięcy”? Rozerwiemy cię na dziesięć tysięcy kawałków, ty rudy psie!

Słysząc to, Dawid zaczął się śmiać, bo co innego mu pozostało? Dostojnik miał rację, musiałby być szaleńcem, by przybyć do Gat, skończonym, nieobliczalnym szaleńcem. Zanosił się od śmiechu i nie mógł przestać.

Zdumiony tłum puścił go – nawet się cofnęli, jakby się go nagle przestraszyli. Zauważył to i jego śmiech ustał tak nagle, jak się zaczął. Więc się go bali! Przypomniało mu się, że Filistyni, podobnie jak Edomici i Moabici, żywili przesądny szacunek dla szaleńców – myśleli, że są opętani przez jakieś bóstwo, które trzeba szanować. Atak na nich byłby równoznaczny z atakiem na to bóstwo. A słysząc śmiech Dawida pomyśleli, że oszalał. Znów zaczął się śmiać, tak głośno i piskliwie, jak tylko potrafił. Szczerzył zęby i machał rękami, a po podbródku spływała mu ślina.

Ludzie cofnęli się jeszcze bardziej i patrzyli na niego niepewnie.

Wtedy wrócił urzędnik, prowadząc ze sobą sześciu żołnierzy.

– To ten człowiek – rzekł, wskazując na Dawida. – Zaprowadźcie go do króla.

Dawid zaśmiał się dziko, żartobliwie stuknął jednego z żołnierzy w hełm i poszedł za nimi, tańcząc, kręcąc się w kółko i nawet idąc do tyłu, ku wielkiemu zdumieniu urzędnika, który nie widział początku sceny szaleństwa i nie wiedział, jak się ma zachować.

Król Akisz siedział na krześle sędziego z bogato złoconymi poręczami i purpurowymi fenickimi poduszkami. Lubił sprawować sądy na otwartym placu, gdzie więcej ludzi mogło się przekonać o sprawiedliwości władcy niż w pałacowych komnatach. Spór, który próbował rozstrzygnąć, był skomplikowany, więc nie zmartwiła go chwila przerwy na rozmowę z cudzoziemcem, który chciał wstąpić na jego służbę.

Dawid, wciąż tańcząc, zbliżył się do króla, znieruchomiał, przewrócił oczami, roześmiał się i podbiegł do ściany najbliższego domu. Zaczął bębnić po niej palcami, jakby była instrumentem muzycznym. Kiedy jeden z żołnierzy podszedł, by go odciągnąć, wierzgnął do tyłu nogami jak muł.

Król uniósł brwi.

– Czemu przyprowadziłeś do mnie tego człowieka? Jeśli to miał być żart, to bardzo niestosowny.

Twarz urzędnika oblała się purpurą.

– Panie, nie wiem, co go napadło…

– Prawdopodobnie demon – zawyrokował sucho król. – Czy nie widzisz, że nie jest przy zdrowych zmysłach? Czemu go do mnie przyprowadziłeś? Czy nie dość mamy szaleńców w Gat? I kogoś takiego miałbym przyjąć na służbę? Zabierz go – i dopilnuj, by zostawili go w spokoju. Ty tam, wyprowadź go przez bramę. A teraz wracamy do sprawy. Kargat, twierdzisz, że twój sąsiad umyślnie zniszczył twoje pola, by je od ciebie tanio kupić. Ale w twoich zeznaniach…

Dawid nie usłyszał więcej. Żołnierze wsadzili go znów na jego osła i wyprowadzili przez bramę. Podnieśli dłonie z rozstawionymi palcami, by odpędzić demona, który nim zawładnął, i pospiesznie wrócili do miasta.

Dawid też bardzo się spieszył. Odczuł wielką ulgę, gdy zostawił za sobą Gat i Filistynów, i nie miał ochoty czekać, aż doniosą królowi Akiszowi, że zwycięzca Goliata był w jego mieście – na pewno jako szpieg – a ten wyśle za nim setkę jeźdźców. Pan kazał mu jechać na południowy zachód, ale nie mógł mieć na myśli Gat. Może w ogóle nie chciał, by Dawid opuścił ziemię Judy. Na kamiennej pustyni, przez którą jechał wczoraj, w ruinach starej twierdzy Adullam było mnóstwo grot, w których mógł się bezpiecznie ukryć. Dotarcie do tego miejsca zajęłoby mu tylko parę godzin. Postanowił uważnie się rozglądać i całe szczęście, bo w ostatniej chwili zauważył mężczyznę, który wyszedł zza skał i rzucił w niego olbrzymim kamieniem. Dawid szarpnął osła na bok i kamień przeleciał tuż koło jego głowy.

Natychmiast pogalopował za napastnikiem, który czekał na niego ze złośliwym uśmiechem i z mieczem w dłoni. Dawid zatrzymał osła sześć kroków przed nim, zeskoczył na ziemię i wyjął z pochwy miecz Goliata.

– Miło witasz podróżnych! – powiedział z ironią w głosie.

Mężczyzna był o głowę wyższy od Dawida i mocno zbudowany. Nadal się uśmiechał.

– Gdzie ciągniesz ten miecz, mały? – zadrwił. – Lepiej go rzuć, bo zrobisz sobie krzywdę.

Dawid nie lubił, gdy nazywano go małym. Zamiast odpowiedzieć, wytrącił miecz z dłoni przeciwnika i rękojeścią własnego miecza pchnął go tak mocno w podbródek, że tamten upadł, wijąc się z bólu.

– Co z tobą, duży? – zawołał Dawid. – No już, wstawaj i walcz!

Nagle z wielu gardeł wydobył się ryk śmiechu. Dawid szybko się odwrócił. Za nim stało co najmniej stu mężczyzn i przybywało ich coraz więcej. Miał wrażenie, jakby cała kamienna pustynia ożyła. Przyjrzał się im. Wszyscy byli uzbrojeni – mieli włócznie z ostrymi kamiennymi grotami, zaostrzone kije, pałki i nawet kilka mieczy. Większość była ubrana w łachmany. Zbójcy! Karawana zbójców! Szukali tej samej kryjówki co on – i z tego samego powodu.

– Dobra robota, szybko się sprawiłeś z dużym Rubenem. – Przysadzisty mężczyzna z twarzą tak spaloną od słońca, że prawie czarną, śmiał się, ocierając łzy. – Aż szkoda, że musisz umrzeć.

– Zabijcie go – wybełkotał Ruben. Siedział na kamieniu i wypluwał zęby. – Na co czekacie?

– Tak, właśnie, na co czekacie? – zapytał z pogardą w głosie Dawid. – Stu na pewno nie boi się zaatakować jednego! – Chwycił oburącz miecz i tak szybko zakręcił nim w powietrzu, że bezwiednie się cofnęli.

– Czekajcie! – zaskrzeczał jakiś głos i starszy mężczyzna w brudnej żółtej chuście na głowie przepchnął się przez tłum. – Ja go znam – ciągnął podekscytowany. – To Dawid, syn Jessego!

– Nieważne, kim jest – warknął Ruben. – Wybił mi wszystkie zęby. Zabijcie go!

– To Dawid, głupcy – powtórzył mężczyzna w żółtej chuście. – To człowiek, który zabił Goliata – nic dziwnego, że z dużym Rubenem też sobie poradził.

Zapadła cisza. Oczy obdartusów wyrażały teraz szacunek pomieszany z ciekawością. Brodaty mężczyzna wystąpił naprzód.

– To naprawdę Dawid z Betlejem – potwierdził. – Znałem go, kiedy był jeszcze chłopcem.

– I ja cię znam – odrzekł Dawid. – Ty jesteś sąsiad Szymon, nie mogłeś zapłacić królowi daniny, więc wyrzucili cię z twojego domu.

– Jeśli ty jesteś Dawid – odezwał się ponuro przysadzisty – to jesteś zięciem króla. Przyznaj się. I kiedy przyjdą po nas żołnierze Saula, umrzesz pierwszy.

– To prawda. – Dawid skinął głową. – Na pewno. Ścigają mnie od jakiegoś czasu. – Roześmiał się z goryczą na widok ich zdumionych twarzy. – Nieważne, dlaczego jesteście na pustyni – ciągnął – czy z powodu długów, jak Szymon, czy ukradliście albo zabiliście – król prędzej puści was wszystkich wolno niż pozwoli mi uciec.

– Nie wierzcie mu! – krzyknął Ruben, próbując się podnieść. – To podstęp, bezczelny podstęp! On chce wydać nas wszystkich królowi!

– Gdybym tego chciał, czy przyjechałbym tu sam? – zapytał spokojnie Dawid. – Idź i zapytaj pierwszego człowieka, którego spotkasz. Szybko się dowiesz, jak bardzo król mnie kocha. Betlejem jest niecałe dwanaście mil stąd. Ludzie tam wiedzą.

Przysadzisty uśmiechnął się.

– W niełasce, hę? A dlaczego? Nie mów nam, niech sam zgadnę. – Zaczął fałszować schrypniętym głosem: – „Pobił Saul tysiące, a Dawid dziesiątki tysięcy”. Król nie lubi tego słuchać. – Odwrócił się do pozostałych. – To nasz najlepszy łup w życiu! – zawołał. – Teraz przynajmniej mamy to, czego tak bardzo potrzebowaliśmy – człowieka, który będzie nam przewodził. Czy mam rację?

– Tak jest! – zawołali.

Przysadzisty znów zwrócił się do Dawida.

– Widzisz, chcą cię, panie – rzekł. – Przyłączysz się do nas? Jesteś lepszym przywódcą od Rubena.

– Naprawdę chcecie się narażać na siedmiokrotną odpłatę za zniewagę króla?– zapytał Dawid. – Beze mnie król być może nic wam nie zrobi, a przynajmniej niewiele. Ale jeśli zostanę waszym przywódcą i on się o tym dowie, na pewno tu przyjedzie. Skoro to już wiecie, czy nadal chcecie ryzykować?

Nastąpiła chwila ciszy. Potem przysadzisty zawołał:

– On i tak przyjedzie! A ty będziesz wiedział, co mamy zrobić, by przeżyć. Pobił Saul tysiące, a Dawid dziesiątki tysięcy. – Teraz wszyscy krzyczeli pełni entuzjazmu.

– Dobrze – odrzekł z powagą Dawid – Zgadzam się. – Nie zwracając uwagi na ich wiwaty, podszedł do Rubena. – Źle cię potraktowałem – powiedział z uśmiechem, któremu niewielu ludzi potrafiło się oprzeć. – Ale i tak lepiej niż Goliata. Zostańmy przyjaciółmi.

Ruben patrzył na niego i jego twarz zaczęła się rozjaśniać.

– Przegrać z tobą to nie wstyd – mruknął. – Szkoda mi tylko moich najlepszych zębów.

***

Grupa nie liczyła stu mężczyzn, lecz prawie dwa razy tyle i nie byli gorzej uzbrojeni od żołnierzy Saula. Dawid złapał się na myśli, że Pan dał mu małą armię, ale natychmiast ją odsunął z ponurym uśmiechem. Armia nicponi, łajdaków, złoczyńców wszelkiej maści i paru nieszczęśników, którzy doświadczyli okrutnej niesprawiedliwości i nie mieli innego wyjścia. Od teraz był odpowiedzialny za uczynki tych ludzi i za ich zachowanie.

Zaczął zapoznawać się z ogólną sytuacją. Nie brakowało wody, dwa strumienie zaspokajały ich potrzeby. Spore stado owiec i kóz, z pewnością uzbierane z pojedynczych sztuk, dostarczało im mięsa, mleka i sera, a wokół było pełno przestronnych grot, w których mogli przechowywać zapasy. Postanowił zakazać kradzieży na terytorium Judy, a w zamian pozwolił swoim ludziom łupić leżące niedaleko przygraniczne wioski Filistynów, co z początku spotkało się z niewielkim entuzjazmem. Filistyni byli groźni i lepiej uzbrojeni.

– Więc zabierzemy im broń – odparował Dawid. – To nie będzie pierwszy raz.

Wybrał Rubena i przysadzistego mężczyznę, Tufiasza, na swoich zastępców. Nie ufał zbytnio Rubenowi, ale nie chciał niepotrzebnie zrobić sobie z niego wroga.

– Nie wolno napadać na bezbronnych podróżnych – przykazał. – Ani na żołnierzy króla.

– A jeśli oni zaatakują nas? – zapytał Ruben.

– Najpierw musieliby nas znaleźć – odparł Dawid. – Zostawcie to mnie.

Po kilku dniach przejął dowództwo, przybyły też dodatkowe siły, ponad sześćdziesięciu mężczyzn z okolic Hebronu.

– Chcemy, by Dawid był też naszym przywódcą – oznajmili.

W jaki sposób wieści tak szybko docierały na południe? Prawie codziennie dołączały do nich małe grupki. W następnym tygodniu zjawiło się ponad czterdziestu dobrze uzbrojonych mężczyzn z Tekoa. A w ciągu niespełna trzech tygodni ich grupa powiększyła się do prawie czterystu ludzi, z czego wielu nie było przestępcami, lecz przeciwnikami politycznymi, ludźmi wygnanymi z powodu osobistej wrogości króla.

***

Bystre oczy obserwowały małą karawanę ciągnącą wąwozami Adullam.

– Są wśród nich dwie albo trzy kobiety – oznajmił Ruben swojemu dowódcy. – I może tuzin mężczyzn.

Dawid spojrzał w stronę karawany.

– Na święte imię Pana – krzyknął – ktokolwiek ruszy się w ich stronę, zginie z mojej ręki!

Potem zbiegł ze wzgórza długimi susami.

– Ojcze? – zawołał. – Matko!

Rodzice objęli go, matka załkała.

– Jesteśmy tu wszyscy – rzekł Jesse. – Sąsiad Ezra nas ostrzegł. Król zamierza wysłać przeciw nam wojsko, z twojego powodu.

Dawid ze smutkiem pokiwał głową. Saul chciał ich mieć jako zakładników.

– Żebym w moim wieku musiał uciekać jak przestępca! – jęknął płaczliwym tonem Jesse. – Jak mogłeś zrobić sobie wroga z króla, własnego teścia? Co mu uczyniłeś? Mówią, że jest nieprzejednany. Myślę sobie, że twoja pozycja na dworze uderzyła ci do głowy. Co mi przyjdzie z tego, że nie muszę płacić królowi daniny, kiedy w tym czasie zabiorą cały mój dobytek – co się stanie właśnie teraz.

– Tak to jest, gdy się mierzy za wysoko – powiedział Eliab. Abinadab, Szamma i inni bracia też tu byli, i dwie siostry Dawida. Serua, starsza z nich, wzięła ze sobą synów. Asahel, najmłodszy, był jeszcze dzieckiem, ale Joab i Abiszaj młodzieńcami – i to jakimi! Kiedy Dawid widział ich ostatni raz – ile lat temu mogło to być? – byli dzikimi wyrostkami i postrachem całej okolicy – chwytali zwierzęta w pułapki i wygrywali walki z sześcioma lub siedmioma chłopcami w ich wieku. Teraz ci dwaj młodzi ludzie jako jedyni wyglądali na uradowanych – dla nich przyjście do wujka Dawida, teraz dowódcy bandy uzbrojonych mężczyzn, było wspaniałą przygodą.

– Chłopcy, wyrośliście na dużych i silnych mężczyzn – rzekł zaskoczony Dawid. – Ledwo was poznałem.

Joab, starszy o rok od brata, miał czarne włosy, a Abiszaj brązowe, lecz poza tym byli tacy podobni, że z trudem dało się ich rozróżnić – te same twarze o ostrych, orlich rysach, te same krzaczaste brwi, niemal zrośnięte nad nasadą nosa.

– Pozwolisz nam pójść z tobą, prawda? – błagał Abiszaj. – Czy to miecz Goliata?

– Spokojnie, bracie – mitygował go Joab. – Zaczekaj.

Dawid poklepał ich po muskularnych ramionach.

– Zobaczymy – powiedział ciepło. – Jeśli wasza matka się zgodzi…

Eliab, Szamma i pozostali bracia Dawida stali w milczeniu, rzucając niespokojne spojrzenia na jego ludzi schodzących się z wszystkich stron. Matka i siostry też wyglądały na zaniepokojone i dla Dawida stało się jasne, że jego rodzina nie może tutaj zostać. Trudy życia w obozie armii w Adullam nie były dla nich. I niedługo pojawią się tu wojska Saula. Jego rodzice, bracia i siostry muszą uciekać. Tylko dokąd? Myślał nad tym gorączkowo, prowadząc ich do swojej groty, gdzie ugościł ich dobrym posiłkiem. Zanim skończyli jeść, znalazł rozwiązanie. Dopilnował, by mieli wygodne posłanie – było tu pełno kozich skór – i spokojną noc. Rano powiedział ojcu, żeby zabrał całą rodzinę do Moabu.

– Dam wam eskortę pięćdziesięciu najlepszych ludzi, żeby nic wam się nie stało po drodze. Król Moabu przyjmie was serdecznie. Czyż matka twojej matki nie była Moabitką?

Tyle razy słyszał historię Rut i Booza, ale nigdy nie pomyślał, że prababka Rut odegra ważną rolę w jego życiu. Po śmierci pierwszego męża Rut wiernie podążyła za swoją teściową Noemi do Betlejem, gdzie poznała Booza, który został jej drugim mężem – a teraz ich wnuk musiał wracać do Moabu, bo ich prawnuk popadł w niełaskę u swojego teścia. Przodkowie i potomkowie tworzyli dziwny, tajemniczy łańcuch…

Po przedyskutowaniu tego pomysłu rodzice się zgodzili i ku wielkiej uldze Dawida jego bracia też postanowili iść z nimi do Moabu. Tylko Joab i Abiszaj nie chcieli. Nalegali, by zostać z Dawidem, i tak długo zadręczali matkę, że w końcu zgodziła się z westchnieniem.

– Taki to los wdów, by w swojej słabości ustępować synom. – Serua uśmiechnęła się przez łzy. Jej mąż, który był Aramejczykiem, zmarł przed czterema laty.

I tak Dawid wyruszył w drogę z rodziną. Na czas swojej nieobecności powierzył dowództwo Tufiaszowi, przysadzistemu mężczyźnie, przykazując mu, by unikał jakichkolwiek starć z wojskami króla.

– Rób, co ci powiedziałem, a nie będziesz miał kłopotów – mówił. – Oni nie znają tego terenu tak dobrze jak ty i ja. Kiedy przyjdą, wycofaj się do grot południowych. Jeśli wróg zobaczy choćby jednego z was, będziecie musieli uciekać wszyscy, ale w małych grupach, nie więcej niż dwudziestu ludzi. Rozproszcie się we wszystkich kierunkach, a potem jak najszybciej tutaj wróćcie. Wojska Saula nie będą was ścigać, bo nie odważą się rozdzielić. Muszą trzymać się razem.

Tufiasz obiecał zrobić, co w jego mocy.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Dawid z Jerozolimy.