Dawid z Jerozolimy. Rozdział dziesiąty

Dawid zbliżał się do Nob, kapłańskiego miasta na południe od Jerozolimy. W małej wiosce wymienił swojego białego osła na burego, by nie zwracać na siebie uwagi, i włożył na głowę nakrycie, które zasłaniało rudoblond włosy. Można było go rozpoznać tylko z bliska, a on w miarę możliwości unikał wszelkich spotkań. Nie zawsze było to oczywiście łatwe. Musiał jeść i pić, a tam, gdzie była studnia, kręcili się zawsze ludzie i zadawali pytania. Nigdy dotąd nie czuł się taki samotny. Dzień po dniu przemierzał kraj. Przejeżdżał nawet koło Gibei… Tak, udało mu się nawiązać kontakt z Jonatanem i książę odwiedził go w jego kryjówce, ruinach gospodarstwa na opuszczonym polu. Szlochając, przyjaciele padli sobie w ramiona. Jonatan powiedział mu, że król wrócił z Rama blady i wściekły i rozesłał szpiegów we wszystkich kierunkach. Król przeklął jego, Jonatana, nawet groził mu włócznią za to, że wstawił się za Dawidem. Dla Dawida było oczywiste, że Jonatan cierpi znacznie bardziej z powodu tego, że jego ojciec nienawidzi jego ukochanego przyjaciela niż z powodu niezliczonych przekleństw, jakie spadły na jego własną głowę, i był głęboko poruszony. Bolała go rozłąka z Mikal, bolała tak bardzo, że czasem leżał bezsennie przez pół nocy, myśląc tylko o niej. A jednak rozłąka ze szlachetnym, niesamolubnym przyjacielem napełniała go jeszcze większym żalem. „Tylko Bóg tobie pomaga”, powiedział prorok. Może było wolą Boga, by odrzucił wszelką pomoc ze strony ludzi, nawet ludzką miłość i przyjaźń, i polegał tylko na Nim.

Dlatego Dawid jechał teraz do Nob, miasta kapłanów, bo tam miał znaleźć Achimeleka, najwyższego kapłana. Tam był też święty efod, szeroka szata z wełny i lnu, bogato haftowana złotem, do której należał pektorał z kamieniami urim i tummim, przy pomocy których kapłan mógł poznać wolę Pana. W Nob żyło co najmniej pięćdziesięciu ośmiu kapłanów z żonami i dziećmi.

Pierwszy przyjął Dawida Abiatar, syn najwyższego kapłana, krzepki młodzieniec z czarną brodą w kształcie łopaty. On też nosił kapłańskie szaty. Oczy Abiatara rozszerzyły się ze zdumienia, ale złożył pokłon.

– Zaraz powiem ojcu – rzekł i wszedł szybko do domu.

Po chwili stanął w drzwiach najwyższy kapłan, dostojny, szlachetny starzec z pięknymi, niemal kobiecymi dłońmi.

– Pokój z tobą – pozdrowił Dawida. – Jak to się stało, że zięć króla, dowódca straży przybocznej, podróżuje bez eskorty?

Dawid wziął głęboki wdech. Tu przynajmniej nikt nie znał jego położenia. Nieprzyjemnie było okłamywać dobrego starego człowieka, lecz nie miał innego wyjścia.

– Król powierzył mi tajną misję – odparł. – Mam się spotkać ze swoimi ludźmi w oazie Sychar. Będą głodni. Czy możesz mi dać pięć bochenków chleba?

– Teraz pościmy – odpowiedział najwyższy kapłan. – Mam tylko święty chleb pokładny. Muszę wymienić bochenki na świeże i mogę ci je dać, ale pod warunkiem, że jesteś czysty i twoi ludzie też. Czy obcowaliście od wczoraj z kobietami?

– Jesteśmy czyści – odparł krótko Dawid, wyrzucając z głowy myśl o Mikal. – Potrzebuję też broni – dodał. – Wyruszyłem w takim pośpiechu, że nawet nie miałem czasu zajść do domu po broń. Czy masz dla mnie włócznię albo miecz?

Starzec z uśmiechem pokręcił głową.

– Mieszkańcy Nob są ludźmi pokoju. Ale zaczekaj… mamy tu broń, którą znasz lepiej niż ktokolwiek inny. To miecz Goliata. Król dał nam go na bezpieczne przechowanie. Leży za efodem.

Oczy Dawida rozbłysły.

– Daj mi go – rzekł. – Żaden nie może się z nim równać. I jeszcze jedno: proszę cię z całego serca, byś zapytał o wolę Pana wobec mnie.

– Z radością – odrzekł najwyższy kapłan.

Weszli razem do sanktuarium.

– Co najpierw? – zapytał Achimelek z łagodnym uśmiechem. – Miecz czy wola Boga?

– Zawsze wola Boga – odparł żarliwie Dawid.

Achimelek skinął głową. Abiatar pomógł mu włożyć efod i umocować pektorał. Kapłani odmówili modlitwę. Potem Achimelek powiedział:

– Pytaj.

Dawid też odmówił modlitwę. Trochę czasu zajęło mu takie ułożenie pytań, by nie zdradziły go przed kapłanami.

– W którą stronę mam iść, Panie, by znaleźć to, czego szukam? – zapytał w końcu. Teraz mogą sobie myśleć, co chcą: że tropi jakieś tajemnice wroga, że wysłano go, by znalazł szpiegów, ukryte skarby i tak dalej. Nie domyślą się, że szuka miejsca, gdzie mógłby spać bez obawy, że zbudzą go włócznie strażników Saula.

Najwyższy kapłan potrząsnął pektorałem, który trzymał w obu rękach, tak że urim i tummim stuknęły o siebie. Potem sięgnął do środka. Kamień, który wyjął, był biały.

– Tak.

– W którym kierunku muszę iść, by to znaleźć? – zapytał znowu Dawid. – Na wschód?

Tym razem kamień był czarny.

– Nie.

– Na południe? – pytał dalej Dawid.

Odpowiedzią był znowu czarny kamień, lecz wypadł z dłoni najwyższego kapłana. Więc „nie”, lecz nie takie zdecydowane.

– Na południowy zachód?

Kamień był biały. Więc na południowy zachód. Nie do ludów Moabu czy Edomu, nie do Amalekitów czy Aramejczyków. Do… Filistynów! Była to najbardziej niebezpieczna odpowiedź, jaką mógł otrzymać. Ale odpowiedź. Chętnie pytałby dalej, ale nie mógł zadać pytania, nie zdradzając, że jest zbiegiem. Pochylił głowę.

– Wystarczy – rzekł.

Wszyscy trzej odmówili modlitwę dziękczynną. Potem Dawid wziął miecz. Była to wspaniała broń, ale bardzo ciężka. Czy będzie mógł parować ciosy lub używać jej do podwójnej zmyłki, jak uczył go Jonatan? Jonatan… Mikal… dom!

Abiatar przyniósł pięć obiecanych bochenków.

– Zadanie, które powierzył ci król, musi być bardzo niebezpieczne – powiedział.

Dawid nie ufał swojemu głosowi, więc tylko skinął głową.

Znów wyszli na zewnątrz. Abiatar włożył chleb do kieszeni kapy, którą Dawid przykrył grzbiet osła.

– Nie zapomnij powiedzieć swoim ludziom, że ten chleb leżał na ołtarzu Pana, że muszą traktować go z szacunkiem i nie rzucać okruchów ptakom – pouczał go nerwowo Achimelek. – A Pan pobłogosławi twojemu przedsięwzięciu.

– Dziękuję – odpowiedział Dawid zdławionym głosem.

Wsiadł na osła i ruszył w stronę bramy. Dziedziniec był pełen ludzi, którzy chcieli załatwić jakąś sprawę lub złożyć ofiarę. Wszyscy zwrócili się w jego stronę i patrzyli teraz na niego. Ale jeden z nich, wysoki, chudy mężczyzna, odwrócił się plecami i Dawid od razu wiedział, że zrobił to celowo. Znał tego człowieka. Mijając go, widział jego profil, krótką brodę, głęboko osadzone oczy. To był Doeg, Edomita.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Dawid z Jerozolimy.