Czterech niewinnych złoczyńców. Rozdział siódmy

Nie jest prawdą, że podczas swojej krótkiej niedyspozycji lord Tallboys leżał w łóżku w cylindrze. Nie jest też prawdą, jak domniemywano bardziej powściągliwie, że kazał go sobie przynieść, gdy tylko stanął na nogach, nosząc go jako dopełnienie kostiumu składającego się z zielonego szlafroka i czerwonych kapci. Było jednak prawdą, że powrócił do swojego kapelusza i do swoich ważnych publicznych obowiązków najwcześniej, jak to było możliwe, podobno ku pewnej irytacji swojego podwładnego, wicegubernatora, po raz drugi powstrzymanego przed realizacją energicznych działań wojskowych, które zawsze łatwiej jest przeprowadzić po wstrząsie wywołanym politycznym zamachem. Mówiąc wprost, wicegubernator trochę się dąsał. Czerwony na twarzy i rozdrażniony, trwał w milczeniu, a kiedy je przerywał, jego znajomi pragnęli, by do niego powrócił. Na wspomnienie ekscentrycznego guwernera, który został aresztowany przez jego wydział, okazywał szczególne zniecierpliwienie i wstręt.

– Na litość Boską, nie mówcie mi o tym wrednym szaleńcu i oszuście! – wołał, niemal jak ktoś torturowany i niezdolny znosić ani chwili dłużej ludzkiej głupoty. – Czemu u licha prześladują nas tacy skończeni durnie… postrzelił go w nogę… umiarkowany morderca… wstrętna świnia!

– On nie jest wstrętną świnią – powiedziała dobitnie Barbara Traill, jak gdyby chodziło jakiś fakt z przyrodoznawstwa. – Nie wierzę w ani jedno słowo z tego, co przeciwko niemu mówicie.

– A wierzysz w to, co sam mówi przeciwko sobie? – spytał jej wuj z zagadkową miną, mrużąc oczy. Tallboys wspierał się na kuli; swoje inwalidztwo znosił bardzo dzielnie i pogodnie, co mocno kontrastowało z posępnością sir Harry’ego Smythe’a. Konieczność zajęcia się zakłóconym rytmem nóg najwyraźniej podziałała hamująco na jego oratorskie wymachy rękami. Jego bliscy odkryli, że nigdy wcześniej tak bardzo go nie lubili. Mogłoby się niemal zdawać, że w teorii umiarkowanego mordercy była jednak jakaś prawda.

Z kolei sir Harry Smythe, zwykle o wiele bardziej wesoły w gronie rodzinnym, był w coraz gorszym humorze. Ciemna czerwień jego cery pogłębiała się, kontrastując w sposób niemal zatrważający z jego jasnymi oczami.

– Mówię ci, że to nędzny, wścibski łobuz – zaczął.

– A ja mówię ci, że nic na ten temat nie wiesz – zaripostowała jego szwagierka. – On w ogóle taki nie jest; on…

W tym momencie, z takiego czy innego powodu, szybko i spokojnie zainterweniowała Olive; wyglądała nieco blado i wydawała się zaniepokojona.

– Nie mówmy teraz o tym wszystkim – powiedziała pośpiesznie. – Harry ma tyle rzeczy do zrobienia…

– Wiem, co zrobię – powiedziała uparcie Barbara. – Spytam lorda Tallboysa, jako gubernatora tego miejsca, czy pozwoli mi odwiedzić pana Hume’a i przekonać się, czy zdołam dowiedzieć się, co to wszystko znaczy.

Z jakiegoś powodu mocno się zdenerwowała, a jej własny głos zabrzmiał obco w jej uszach. Miała niejasne wrażenie, że oczy sir Harry’ego Smythe’a wychodzą mu z wściekłości z orbit, a twarz stojącej z tyłu Olive staje się coraz bardziej nienaturalnie blada, jej oczy natomiast coraz szerzej otwarte, wreszcie, że nad tym wszystkimi unosi się dobrotliwe rozbawienie jej wuja, zakrawające na figlarną drwinę. Czuła, że powiedziała za dużo albo że wyostrzyła się jej przenikliwość.

Tymczasem John Hume siedział w miejscu swojego uwięzienia, wpatrując się z kamienną twarzą w gołą ścianę. Choć był przyzwyczajony do samotności, to dwa lub trzy dni i noce odczłowieczonego więziennego odosobnienia okazały się dla niego trudne do zniesienia. Być może najbardziej bezpośrednio dawał mu się we znaki brak tytoniu. Miał też jednak inne i, jakby niektórzy powiedzieli, poważniejsze powody przygnębienia. Nie wiedział, jakiego może spodziewać się wyroku za przyznanie się do próby zranienia gubernatora. Ale znał wystarczająco dobrze polityczne realia i prawnicze chwyty, by wiedzieć, że łatwo będzie wymierzyć surową karę zaraz po publicznym skandalu wywołanym przestępstwem. Żył w tym przyczółku cywilizacji przez ostatnie dziesięć lat, dopóki Tallboys nie zabrał go z Kairu; pamiętał gwałtowną reakcję po morderstwie poprzedniego gubernatora, kiedy wicegubernator zamienił się w despotę, stosując środki przymusu i ekspedycje karne, dopóki tego porywczego militaryzmu nie stonowało nieco przybycie Tallboysa z rządowym kompromisem. Tallboys wciąż żył, a nawet, na swój sposób, miał się dobrze. Ale prawdopodobnie wciąż był pod opieką lekarza, a poza tym raczej nie mógłby być sędzią we własnej sprawie. Tak więc autokrata Smythe miał prawdopodobnie dostać kolejną szansę zasiania wiatru i zbierania burzy. Ale tak naprawdę na dnie umysłu więźnia było coś, czego obawiał się o wiele bardziej niż więzienia. Tym maleńkim zalążkiem paniki, który zaczął już zakłócać i zżerać niezmącony spokój jego umysłu i ciała, był lęk, że swoim nieprawdopodobnym wyjaśnieniem dał wrogom jeszcze jedną możliwość. Tak naprawdę bał się, że okrzykną go szaleńcem i zapewnią mu bardziej humanitarne i higieniczne leczenie.

Rzeczywiście, każdy, kto przyjrzałby się przez następną godzinę jego zachowaniu, mógłby powziąć słuszne podejrzenie co do jego poczytalności. Wciąż wpatrywał się przed siebie w dość dziwny sposób. Ale już nie tak, jakby nic nie widział, tylko jakby coś dostrzegł. Wydawało mu się, że ma widzenie, jak pustelnik w celi.

– Mimo wszystko chyba tak jest – powiedział na głos, głucho i wyraźnie. – Czy święty Paweł coś o tym nie mówił?… Temu widzeniu z nieba nie mogłem się sprzeciwić, królu Agryppo!… Widziałem kilka razy tę niebiańską postać wchodzącą tak przez drzwi i miałem nadzieję, że jest prawdziwa. Ale prawdziwi ludzie nie mogą tak sobie przechodzić przez drzwi więzienne… Raz przyszła tak, że w pokoju mogłyby zabrzmieć trąby, a raz z krzykiem jak wiatr; a potem była walka i przekonałem się, że potrafię nienawidzić i że potrafię kochać. Dwa cuda jednego wieczoru. Nie sądzisz, że to musiał być sen – to znaczy zakładając, że nie byłaś snem i mogłaś cokolwiek sądzić? Ale ja naprawdę miałem nadzieję, że nie byłaś wtedy snem.

– Przestań – powiedziała Barbara Traill. – Nie jestem snem.

– Chcesz mi powiedzieć z zimną krwią, że nie jestem szalony? – spytał Hume, wciąż wpatrując się w nią. – I że jesteś tutaj?

– Jesteś jedyną osobą przy zdrowych zmysłach, jaką kiedykolwiek znałam – odpowiedziała.

– Dobry Boże! Więc powiedziałem właśnie wiele rzeczy, które powinno się mówić tylko w zakładach dla obłąkanych – albo w niebiańskich widzeniach.

– Powiedziałeś tyle – odpowiedziała cicho – że chcę, abyś powiedział znacznie więcej; o całej tej awanturze. Po tym co powiedziałeś… nie sądzisz, że powinnam to wiedzieć?

Spojrzał na stół z marsową miną i powiedział nieco bardziej szorstko:

– Kłopot w tym, że, jak sądziłem, jesteś ostatnią osobą, która powinna wiedzieć. Widzisz, tu chodzi o twoją rodzinę, możesz w to zostać wciągnięta. Czasem trzeba trzymać język za zębami ze względu na kogoś bliskiego.

– Tak się składa – powiedziała niewzruszenie – zostałam już w to wciągnięta ze względu na kogoś bliskiego.

Chwilę milczała, po czym kontynuowała.

– Inni nigdy nic dla mnie nie zrobili. Pozwoliliby mi oszaleć w eleganckim mieszkaniu; nie obchodziłoby ich, czy nie wykończę się laudanum, bylebym tylko skończyła modną szkołę. Nigdy wcześniej z nikim naprawdę nie rozmawiałam. Teraz nie chcę rozmawiać z nikim innym.

Zerwał się na nogi; coś jakby trzęsienie ziemi wyrwało go wreszcie z długiej, zatwardziałej niewiary w szczęście. Chwycił ją za obydwie ręce, a z jego ust popłynęły słowa, o których nigdy mu się nie śniło. A ona, młodsza wiekiem, tylko patrzyła na niego z niegasnącym uśmiechem i błyszczącymi oczami, jak gdyby była starsza i mądrzejsza; w końcu powiedziała tylko:

– Powiesz mi teraz.

– Musisz zrozumieć – zaczął wreszcie, bardziej trzeźwo – że powiedziałem prawdę. Nie wymyślałem żadnych bajek, żeby chronić zaginionego brata, który powrócił po latach z Australii; nic z tych powieściowych rzeczy. Naprawdę wpakowałem kulę w twojego wuja i chciałem ją tam wpakować.

– Wiem – odpowiedziała – ale mimo to jestem pewna, że nie wiem wszystkiego. Jestem pewna, że za tym kryje się jakaś niezwykła historia.

– Nie – odparł. – To nie jest niezwykła historia, chyba że niezwykle zwykła historia.

Przerwał na chwilę refleksyjnie, a następnie mówił dalej.

– To naprawdę wyjątkowo zwyczajna i prosta historia. Ciekawe, czy nie zdarzyła się już wcześniej setki razy. Ciekawe, czy nie pojawiła się już wcześniej w setkach opowieści. Mogłaby się z łatwością zdarzyć wszędzie, przy odpowiednich warunkach. W tym przypadku znasz niektóre z tych warunków. Wiesz o werandzie dokoła mojej chaty i że kiedy się z niej patrzy, to widać całą okolicę jak mapę. No więc spojrzałem i zobaczyłem wszystko jak na płaskim planie; rząd domków, mur, za nim ścieżkę i sykomorę, dalej drzewa oliwne i narożnik muru, a jeszcze dalej w głąb pustyni darniowane zbocza i całą resztę. Ale zobaczyłem też coś, co mnie zdziwiło – że strzelnica była już gotowa. To musiał być pilny rozkaz; ludzie musieli pracować całą noc. Kiedy się tak patrzyłem, zobaczyłem z daleka punkcik, którym był ktoś stojący przy najbliższej tarczy, jak gdyby robiący ostatnie przygotowania. Następnie dał jakiś sygnał do kogoś po drugiej stronie i bardzo szybko się stamtąd oddalił. Ta postać wydawała się bardzo mała, ale każdy jej gest coś mówił; było całkiem jasne, że zmyka przed strzelaniem do tarczy, które miało się zaraz rozpocząć. I prawie w tej samej chwili zrozumiałem coś innego. Zrozumiałem przynajmniej jedno: dlaczego lady Smythe jest zdenerwowana i dlaczego błąkała się nieprzytomnie po ogrodzie.

Barbara popatrzyła na niego ze zdziwieniem, ale mówił dalej.

– Od siedziby gubernatora w stronę sykomory szła drogą znajoma postać. Nad długim murem ogrodowym widać ją było tylko trochę w ostrym konturze, jak postać w teatrze cieni. To był cylinder lorda Tallboysa. Wtedy przypomniałem sobie, że on zawsze chodzi tą drogą na przechadzkę na leżące dalej wzgórza; ogarnęło mnie przemożne podejrzenie, że nie wie o tym, że leżący dalej teren jest już strzelnicą. Jak wiesz, jest bardzo głuchy i czasem wątpię, czy słyszy wszystko, co się do niego oficjalnie mówi; czasem obawiam się, że mówi się to tak, żeby nie słyszał. W każdym razie wszystko wskazywało na to, że pomaszeruje prosto, tak jak zwykle, i wtedy ogarnęła mnie w jednej chwili całkowita, nieodparta i wstrząsająca pewność.

– Nie powiem teraz wiele na ten temat. Przez resztę życia będę mówić najmniej, jak się tylko da. Ale były sprawy, o których wiedziałem, a ty prawdopodobnie nie, dotyczące tutejszej polityki i tego, co doprowadziło do tej strasznej chwili. Dość powiedzieć, że miałem wystarczające powody do obaw. Niejasno przeczuwając, że jeśli zainterweniuję, może wywiązać się walka, chwyciłem strzelbę, popędziłem w dół w stronę drogi, machając rękami jak szalony i próbując go ostrzec albo przeciąć mu drogę. Nie widział mnie i nie mógł mnie usłyszeć. Pobiegłem za nim drogą, ale był zbyt daleko przede mną. Zanim dotarłem do sykomory, wiedziałem, że jest za późno. Był już w połowie drogi za kępą drzew oliwnych i żaden śmiertelnik nie mógłby go doścignąć przed narożnikiem.

– Poczułem wściekłość, widząc, jak głupio wygląda człowiek wobec losu. Widziałem jego szczupłą, pompatyczną figurę nakrytą idiotycznym cylindrem i wielkie uszy wystające z głowy… wielkie, bezużyteczne uszy. Było coś przejmująco groteskowego w tych nieświadomych niczego plecach zarysowanych na tle równin śmierci. Byłem bowiem pewien, że z chwilą, kiedy minie narożnik, ten teren zostanie omieciony ogniem, który przetnie mu drogę pod kątem prostym. Przyszła mi do głowy tylko jedna rzecz i ją zrobiłem. Hayter myślał, że oszalałem, kiedy spytałem go, czy powiesił kiedyś kogoś, żeby go uratować przed powieszeniem. Ja właśnie spłatałem tego rodzaju psikusa. Strzeliłem do człowieka, żeby go uratować przed zastrzeleniem.

– Wpakowałem mu kulę w łydkę i upadł, około dwóch jardów od narożnika. Poczekałem chwilę i zobaczyłem, że z ostatnich domów wychodzą ludzie, żeby go podnieść. Wtedy zrobiłem jedyne, czego naprawdę żałuję. Miałem jakieś mgliste przeświadczenie, że dom przy sykomorze jest pusty, więc przerzuciłem strzelbę przez mur do ogrodu i omal nie napytałem kłopotów temu biednemu staremu osłowi pastorowi. Poszedłem do domu i czekałem, aż wezwali mnie do złożenia zeznań w sprawie Gregory’ego.

Zakończył z typowym dla siebie opanowaniem, ale dziewczyna wciąż patrzyła się na niego z nienormalnym skupieniem, a nawet niepokojem.

– Ale o co w tym wszystkim chodziło? – spytała. – Kto mógłby…

– To była jedna z najlepiej zaplanowanych akcji, o jakich kiedykolwiek wiedziałem – odpowiedział. – Nie sądzę, bym mógł cokolwiek udowodnić. To by wyglądało zupełnie jak wypadek.

– Chcesz powiedzieć, że to nie byłby wypadek.

– Tak jak powiedziałem, nie chcę o tym teraz zbyt dużo mówić, ale… Zobacz, jesteś osobą, która lubi myśleć. Proszę cię tylko, żebyś pomyślała o dwóch sprawach, a potem ułożysz to sobie jakoś po swojemu.

– Po pierwsze, tak jak ci mówiłem, jestem osobą o umiarkowanych poglądach. Naprawdę jestem przeciwny wszystkim ekstremistom. Ale kiedy mówią to dziennikarze i weseli koleżkowie w klubach, to zazwyczaj zapominają, że tak naprawdę są różne rodzaje ekstremistów. W praktyce myślą tylko o rewolucyjnych ekstremistach. Wierz mi, reakcyjni ekstremiści są równie skłonni do popadania w skrajności. Historia walk frakcyjnych świadczy o aktach przemocy ze strony patrycjuszy i plebejuszy, gibelinów i gwelfów, oranżystów i fenian, faszystów i bolszewików, Ku-Klux-Klan i Black Hand. A kiedy polityk przyjeżdża z Londynu w kompromisem w kieszeni, to nie tylko nacjonaliści uważają, że pokrzyżowano im plany.

– Druga sprawa jest bardziej osobista, zwłaszcza dla ciebie. Kiedyś powiedziałaś mi, że obawiasz się o zdrowie psychiczne twojej rodziny, tylko dlatego, że miałaś złe sny i roztrząsałaś wyimaginowane rzeczy. Wierz mi, to nie ludzie z wyobraźnią dostają obłędu. To nie oni są szaleni, nawet jeśli są chorobliwi. Zawsze można ich przebudzić ze złych snów, pokazując im szersze perspektywy i jaśniejsze wizje, ponieważ mają wyobraźnię. Ludzie, którzy wariują, są pozbawieni wyobraźni. To uparci stoicy, którzy mają miejsce tylko na jedną ideę i biorą ją dosłownie. To człowiek, który wydaje się cichy, ale w środku go rozsadza…

– Wiem – powiedziała pośpiesznie – nie musisz tego mówić, bo chyba już wszystko rozumiem. Pozwól, że też ci powiem o dwóch sprawach, nie tak długich, ale z tym związanych. Mój wuj przysłał mnie tutaj z urzędnikiem, który ma nakaz uwolnienia cię… a wicegubernator wraca do kraju… rezygnacja z przyczyn zdrowotnych.

– Tallboys nie jest głupcem – powiedział John Hume – domyślił się.

Zaśmiała się, lekko zmieszana.

– Chyba domyślił się wielu rzeczy – powiedziała.

Te pozostałe rzeczy nie wiążą się ściśle z tą historią, ale Hume mówił o nich dość wyczerpująco przez pozostałą część rozmowy, aż sama dziewczyna podniosła spóźniony protest. Powiedziała mu, że jednak nie wierzy w jego umiarkowanie.

cdn.

Gilbert Keith Chesterton

Powyższy tekst jest fragmentem książki Gilberta Keitha Chestertona Czterech niewinnych złoczyńców.