Cesarski odstępca. Rozdział trzeci

O rzut kamieniem od klasztornego muru rozciągały się łąki, zielone, o słodkim zapachu, obficie usiane tymiankiem, koniczyną i kapryfolium, z rosnącymi gdzieniegdzie narcyzami.

Grupa sosen rzucała cienie na kamienie o dziwnych kształtach, na których mech uformował miękkie poduszki.

– Gdzieś tutaj musi być źródło – powiedział Borecjusz. – Ziemia jest taka świeża, a trawa lśni od wody. Na pewno gdzieś w pobliżu jest źródło.

Młody mnich skinął głową.

– Jest, panie. Płynie głęboko pod tymi kamieniami, a kończy się na naszym dziedzińcu. Czerpiemy z niego wodę pitną – jest bardzo zimna i czysta.

– Jak prawda – skinął głową Borecjusz.

Brat Julian szybko podniósł wzrok.

– Och, ale prawda na pewno nie jest zimna. Sam Chrystus… – przeżegnał się pospiesznie – sam Chrystus jest prawdą. On tak powiedział. A czy jest coś cieplejszego, coś bardziej żarliwego niż Jego miłość? Nie, nie, prawda nie może być zimna. Gdybym przez chwilę pomyślał…

Przerwał z niepewnym uśmiechem.

– Za dużo mówię – rzekł przepraszającym tonem. – Wybacz mi, panie.

– Ale ja chcę, żebyś mówił, bracie Julianie – odparł przyjaznym tonem eunuch. – Nie jesteśmy na terenie klasztoru, choć jest blisko… jeśli się obejrzymy. Mówisz więc, że prawda nie jest zimna. Zobaczymy. Cóż to jest prawda?

Młody zakonnik zmarszczył brwi.

– Poncjusz Piłat o to zapytał… Oprawca Pana.

Eunuch uśmiechnął się.

– I Poncjusz Piłat całkiem słusznie zadał to pytanie. Kiedy człowiek myli się w jednej rzeczy, nie oznacza to, że myli się we wszystkim. Nie jest dobrze używać słowa, nie znając jego znaczenia. Cóż zatem znaczy słowo „prawda”?

– Powiedziałbym, że rzeczywistość – odpowiedział po chwili Julian. – Tak, to musi być to. Rzeczywistość. Prawda jest tym, co jest. Nie może być tym, co nie jest. Dlatego musi być rzeczywistością.

– Dobrze powiedziane. Umiesz myśleć, Julianie – eunuch skinął głową i ucieszył się, widząc, jak na szczupłe policzki chłopca wypływa lekki rumieniec zadowolenia. – Bardzo dobrze powiedziane. Ale czy ty sam nie jesteś rzeczywisty?

– O tak… Słyszałem o szkole tak zwanych filozofów, którzy udają, że nic nie jest rzeczywiste oprócz nich samych. Cóż za błędne myślenie! Z pewnością sam fakt, że wierzy w to więcej niż jeden człowiek, jest dowodem przeciw tej teorii.

– Znów bardzo dobrze powiedziane – pochwalił go eunuch. – Jesteś dobrym dialektykiem…

Tym razem Julian rozpromienił się z radości.

– …jak na mnicha – dokończył Borecjusz. – Jednak dialektyka mnichów musi być z oczywistych powodów dość ograniczona. Nie wolno im prawdziwie myśleć…

– Ależ skąd! – zaprotestował chłopiec. – Oczywiście nie możemy poświęcać na to zbyt dużo czasu. Wiara jest o wiele ważniejsza.

Westchnął. Tak, to było dość wyraźne westchnienie.

– …ponieważ gdyby prawdziwie myśleli – ciągnął Borecjusz, jakby nie słyszał sprzeciwu – mogliby czasami dojść do niewygodnych wniosków. Ty, mój przyjacielu Julianie, właśnie zdefiniowałeś prawdę jako rzeczywistość. Przyznałeś zatem, że sam jesteś rzeczywisty. Ponieważ ty też jesteś prawdziwy, też jesteś Prawdą, nie tylko Chrystus.

– Ja… nie… nie chciałem porównywać – wyjąkał Julian.

Borecjusz roześmiał się z jego zakłopotania.

– W filozofii musisz się nauczyć mieć odwagę myśleć, chłopcze, a to jest ten rodzaj odwagi, którego mnisi nie posiadają. Zawsze boją się nastąpić komuś na odcisk. Oczywiście, jesteś rzeczywisty, tak samo jak ja i kamień, na którym siedzę – i dlatego prawdziwy. Wszelkie stworzenie jest rzeczywiste, to prawda. Ale kiedy Chrystus powiedział: „Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem” – czy nie pominął czegoś w tej definicji samego siebie? Czegoś… ważnego?

Julian utkwił poważny wzrok w dużej, życzliwej twarzy. Ich oczy się spotkały – ciemne, marzycielskie oczy chłopca, niemal dziewczęce w swojej aksamitnej łagodności, i czarne, głęboko osadzone, skrzące się inteligencją oczy eunucha.

– Co On pomi… co On mógłby pominąć?

– Piękno, Julianie – odrzekł Borecjusz, a w jego głosie pobrzmiewała jakby głęboka tęsknota. – Piękno. Doskonała harmonia formy. Czy widziałeś kiedykolwiek rzeźbę Praksytelesa? Albo Fidiasza? Czy widziałeś Akropol w nieśmiertelnych Atenach? Linię tyrreńskiej amfory? Uśmiech pięknej kobiety? Nie, nie marszcz brwi, przyjacielu. Taki uśmiech nie czyni szkody twojej duszy – chyba że już jest zepsuta.

– Niektórzy nauczają, że kobieta została stworzona przez szatana – odparł z powagą Julian. – Ta teoria została potępiona przez Kościół jako herezja. Zaprzecza Księdze Rodzaju. Ale kobieta pierwsza uległa szatanowi…

– Tak… – wąskie wargi starszego mężczyzny drgnęły w lekkim uśmiechu. – Musiała być pierwsza. Kobiety są ciekawskie.

– Nic o nich nie wiem – odrzekł chłodno Julian.

– I boisz się dowiedzieć, jak sądzę – Borecjusz skinął głową, pocierając gładki podbródek bez zarostu. – Tak, wiedza oznacza odwagę, a jeśli masz powód, by nie ufać własnej sile, jeśli jesteś słaby i bojaźliwy…

– Ale nie jestem! – wybuchnął z niespodziewaną gwałtownością Julian. – Nie brakuje mi odwagi, zapewniam cię. Nie boję się wiedzy – przeciwnie, chcę wiedzieć, płonę z żądzy wiedzy. Dałbym…

Przerwał, widząc ironiczny uśmiech Borecjusza.

– Przepraszam – wyszeptał. – Co musisz sobie teraz o mnie myśleć, panie. Taka pycha… Wielebny diakon powiedział mi któregoś dnia, że jestem pełen pychy. Najgorszy grzech! I ma rację, wiem, że ją ma. Jestem dumny, czyli pełen pychy. To straszne widzieć pracę szatana we własnej duszy.

– Duma – odrzekł spokojnie Borecjusz – ma dwie twarze, tak jak większość rzeczy. Jedna jest zła, ale druga dobra – i potrzebna. Człowiek bez dumy jest godzien pogardy jak człowiek bez honoru. Niech twoja duma idzie w parze z honorem i wszystko będzie dobrze. Z całym szacunkiem należnym diakonowi, oczywiście – ironiczny uśmiech zgasł – wiem wszystko o jego wyczynach na arenie i przeciw cylicyjskim bandytom. Jest odważnym człowiekiem – fizycznie. Ale gdy przychodzi do wyborów intelektualnych, kij nie jest najlepszą bronią. A co do wielebnego opata, jest po prostu trochę stary. Wątpię, czy mógłby się przeciwstawić sile twojej dialektyki nawet teraz, kiedy brakuje ci szkolenia. Musiałby się ratować, odwołując się do prymitywnej siły autorytetu. Trudno to nazwać zwycięstwem na argumenty. Obawiam się, mój przyjacielu Julianie, że jesteś zbyt inteligentny na ten klasztor – i to jest twoja największa przewina.

Banalne pochlebstwo, pomyślał. Ale on wydaje się być łasy na pochlebstwa. Znów się rumieni, na Hekate! Można przepuścić mocniejszy atak.

– Byłaby szkoda – rzekł – nie poddać twojego intelektu odpowiedniemu szkoleniu. Człowiek taki jak ty nie może żyć z marnych okruchów wiedzy, które może przyswoić w tym nędznym miejscu. Popatrz na to! Bezbarwne ściany, dziedziniec bez jednego kwiatka, tylko kamień, kurz i samotność. A spójrz na ten kawałek ziemi: tu jest piękno, za murami zbudowanymi przez człowieka. Tu jest świat… tu się zaczyna to niezmierzone bogactwo stworzone przez… przez bóstwo. Czy popełniasz grzech, jeśli wyżej cenisz Jego dzieło od dzieła człowieka?

– Nie, ale…

Ich oczy znów się spotkały, tym razem w niemym pojedynku.

– Powiedziałem, Julianie, że to się tu zaczyna. Ale co ty o tym wiesz? Czy pamiętasz, pobożny chrześcijaninie, przypowieść o talentach? Co ty robisz z talentem, który otrzymałeś? Zakopujesz go jak zły sługa w tej przypowieści. Pozwalasz mu gnić w tej kupie kamieni zwanej klasztorem, pośród prostaczków w mnisich habitach; znosisz nadzór przełożonych, którzy już się obawiają przewagi twojego intelektu… Sami przyznają, że nie wiedzą, co z tobą zrobić; nawet w swoich prostych umysłach czują, że jesteś wyrzeźbiony w innym drzewie niż oni. Czy ty sam tego nie czujesz? Ile masz z nimi wspólnego? Czego oni mogą cię nauczyć, czego nie mógłbyś się nauczyć bez nich? A ty chcesz spędzić tutaj resztę życia, skazany na cztery szare ściany, z zakopanym talentem. Czy do tego zostałeś stworzony, Julianie?

– Ja… nie jestem pewny, czy powinienem cię słuchać – wyjąkał młody mnich. – Ty mnie… kusisz jak…

– Macellum leży dość wysoko – uśmiechnął się eunuch. – Ale trudno je nazwać „bardzo wysoką górą”. Niespecjalnie umiem sobie wyobrazić, skąd szatan wziął taką wysoką górę w Ziemi Świętej, gdzie najwyższa góra jest kretowiskiem. Co za porównanie, Julianie! Nie jest uprzejmie porównywać mnie z Jego Piekielną Wysokością. Ale mniejsza z tym. A ty – do kogo się porównujesz?

Roześmiał się na widok przygnębionej miny swojej ofiary.

– Nie szkodzi, nie bierz tego zbyt poważnie, mój drogi chłopcze. I nie martw się, twoi przełożeni nie przysłali mnie, bym cię kusił. To nie są moi przełożeni, wiesz.

Julian wstał. Brzydki szary habit z potrójnie plecionym sznurem był zbyt szeroki na szczupłe młode ciało. Nie czuł się swobodnie, a jednak była w nim jakaś wielka godność, co Borecjusz zauważył z radością.

– Kim jesteś, panie? – zapytał Julian.

W młodzieńczym głosie brzmiała zadziwiająca siła.

Borecjusz też wstał, wielki, potężny i fascynujący w swojej dziwnej brzydocie.

– Jestem wiedzą – odparł powoli. – Nie jestem kusicielem. On tylko wskazał na wiedzę, nie dał jej sam. Diabeł nie ma nic do zaofiarowania, jest biedny. Ja… chcę dawać i moje dary są bogate. Przez trzydzieści lat studiów zgromadziłem całą mądrość, jaką może zapewnić nauka. Byłem w krajach, o których nawet nie słyszałeś, i przyjechałem tutaj, by znaleźć ciebie, mój przyjacielu Julianie. Nie pytaj mnie, skąd się dowiedziałem o twoim istnieniu. Nie mogę jeszcze na to odpowiedzieć. Uczynię to później. Niech wystarczy, że dowiedziałem się o niezwykłym umyśle, zapomnianym i zaniedbanym w całkowicie nieodpowiednich warunkach. Czy nie tęsknisz za wiedzą, Julianie? Czy posępne powtarzanie formuły modlitwy naprawdę jest wszystkim, czego pragnie twój intelekt? Czy imiona Homera, Platona i Arystotelesa nic dla ciebie nie znaczą? Twój umysł jest najwyższej próby. Tylko tchórze boją się myśleć. Nie wierzę, że jesteś tchórzem. Nie chcę w to wierzyć.

– Homer… Platon… – wyjąkał Julian. – Nie wolno nam…

Znowu uśmiech.

– Daj mi wiedzę – poprosił Julian ochrypłym głosem. – Daj mi… daj…

– Proszę! – rzekł Borecjusz z błyskiem w oku, wyciągając z fałd obszernego płaszcza dwa zwoje pergaminu. – I błogosławiona niech będzie ta godzina, bardziej doniosła, niż ci się teraz wydaje… W tej godzinie, Julianie, zaczyna się twoje życie.

Zza szarych murów dobiegł cienki, płaczliwy głos dzwonu.

Julian chciał coś powiedzieć, jedną, dwie, dziesięć rzeczy, które domagały się wyrażenia, lecz milczał.

– Rozumiem – rzekł Borecjusz, teraz całkiem spokojnie. – Musisz już iść. Znowu się spotkamy po południu. Nie martw się. Niczym się nie martw. Czytaj.

Młoda szczupła twarz pojaśniała. Potem Julian się odwrócił i pobiegł przez łąkę do tylnej furty klasztoru.

Borecjusz odprowadzał go wzrokiem, aż znikł za ciężką drewnianą bramą.

Niezdarne ruchy. Kiedy się uśmiechał, wyglądał jak dziewczyna. Rumienił się też jak dziewczyna. Największa słabość – próżność. W ten sposób się do niego dostaną. Ale ja muszę dostać się pierwszy i tylko to się liczy.

Czy to nie było za dużo jak na pierwszą lekcję?

Nie. Tyle, ile trzeba. Nie mam czasu, by skubać jak szczur. Muszę gryźć jak lew.

Jakie on ma oczy. Jej oczy. Jej niezapomniane oczy.

Co by pomyślała, gdyby wiedziała?

Co ja mam o tym myśleć? Zachować spokój. Jest tylko jedna myśl warta pomyślenia.

A pierwsze ziarno zostało zasiane…

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Cesarski odstępca.