Cesarski odstępca. Rozdział jedenasty

Euzebia właśnie brała kąpiel, jak zwykle bardzo późno, kiedy Tais zaanonsowała pilną wizytę cesarza.

– Co? O tej godzinie? Coś musiało się stać. Pomóż mi wyjść, Tais… To okropne. Czy wiesz może, o co chodzi?

– Nie, Wasza Wysokość.

Cesarzowa wyszła z pachnącej letniej wody jak zmęczony morświn. Miała tylko trzydzieści siedem lat, lecz ostatnio przybrała na wadze, zwłaszcza w biodrach.

Osiem niewolnic w tepidarium krzątało się wokół niej, owijając ją w wielki ręcznik i kładąc na leżankę, gdzie zaczęły ją delikatnie masować.

– Kto ci o tym powiedział? – zapytała cesarzowa. Masaż sprawił, że brakowało jej trochę tchu. – Czy to był Eu… Euzebiusz?

– Nie, Wasza Wysokość. To był Messala.

– Sekretarz czy senator?

– Ten młody… miałam na myśli sekretarza, Wasza Wysokość.

Euzebia roześmiała się.

– Więc tak dzielisz mężczyzn? Na „starych” i „młodych”?

Tais zarumieniła się pod ciemną karnacją.

– Przepraszam, Wasza Wysokość, nie powinnam była…

– Głupstwo. – Niewolnice odwróciły cesarzową i leżała teraz twarzą w dół. Pomrukiwała z zadowoleniem podczas zręcznego masażu. – Jesteś młoda, Tais, czemu nie miałabyś patrzeć na mężczyzn? Myślę, że Messala jest przystojny.

– Zapewniam Waszą Wysokość, że ja nigdy…

– Cicho, dziecko! Grzechem jest kłamać, a właśnie chciałaś to uczynić. Oczywiście, że Messala jest przystojny i oczywiste jest, że to dostrzegasz, bo czemu by nie? Przypomina Rzymianina z dawnych czasów, kiedy Rzym był Rzymem. Czy byłaś kiedykolwiek w Rzymie, Tais?

– Nie, Wasza Wysokość.

– Nic nie straciłaś. To najbardziej niezdrowe, zatłoczone i cuchnące miejsce. Nie pojmuję, jak może tam mieszkać ktokolwiek przy zdrowych zmysłach. Mój teść postąpił bardzo mądrze, czyniąc Bizancjum nową stolicą, ale on był bardzo mądrym człowiekiem, niech Bóg błogosławi jego pamięć i duszę, i naprawdę wielkim. Za mocno mnie trzesz, Kalisto… Nie mam skóry wołu… To dobrze, że cesarz wysłał Messalę. Kiedy wysyła Euzebiusza, oznacza to zawsze złe wieści.

– Mówią, że Euzebiusz przerwał rano audiencję… i Jego Wysokość był zły – zdradziła Tais.

– Dla ciebie wielmożny Euzebiusz, dziecko – cesarzowa poprawiła ją łagodnie, lecz z wyraźną naganą. – Nie znoszę tego starucha, ale jest wiernym sługą. Jestem już dość sucha, Kalisto… prosta fryzura, Arete, nie możemy pozwolić, by cesarz czekał. Niech Elpis przyjdzie tutaj z sukniami i wszystkim, czego potrzeba z garderoby, bardzo się spieszę.

Jednak nawet prosta fryzura zajęła dwóm doświadczonym dziewczynom ponad pół godziny. Euzebia miała naturalnie falowane włosy, lecz moda wymagała drobnych loczków, miękkich, lśniących jak jedwabna przędza i posypanych złotym pyłem.

Parę razy musiała ponaglić dziewczyny, by się pospieszyły, dobrze wiedząc, że robią, co mogą, i nienawidząc samej siebie za żądanie rzeczy niemożliwych. Robię to tylko dla niego, pomyślała. Nie dla siebie, Ty to wiesz, Święta Matko Boga. Sama nienawidzę być ponaglana. O co w tym wszystkim może chodzić? I dlaczego Euzebiusz przerwał rano audiencję? Dlaczego wrócił z Heraklei? Gdyby Tais była trochę sprytniejsza, mogła to wyciągnąć od Messali, ale ją oczywiście interesuje tylko jego wygląd. Do tego jest miłym chłopcem… Będziemy musieli go ożenić z jedną z córek senatora Attyliana. To takie ładne i dobre dziewczyny, oprócz najmłodszej. Ale myślę, że z najmłodszymi w rodzinie zawsze są problemy…

Teraz Tais zabrała się za makijaż cesarzowej. Najpierw delikatnie starła krem z jej twarzy przy pomocy różanego olejku, potem podkład z kremu na dzień, przygotowanego specjalnie dla niej przez kupca z Efezu, którego przepis pozostawał oczywiście tajemnicą; potem właściwy makijaż, nakładany kilkunastoma pędzelkami różnej grubości i kształtu.

W swoim domu – Aleksandrii – Tais była znaną makijażystką. Jej ojciec popadł jednak w długi i jedynym, co mogło go uchronić od więzienia, było poświęcenie wolności córki.

Euzebia, która zawsze chciała mieć niewolników z pewnym doświadczeniem, wysłuchała jej historii i kupiła ją – za bardzo konkretną sumę – na targu w Aleksandrii. List zwracający dziewczynie wolność leżał napisany i zapieczętowany w biurku Euzebii. Na razie jednak nie zamierzała pozwolić jej odejść – jej umiejętności były zbyt rzadkie i cenne.

Traktowała twarz Euzebii jak portret albo, jak to ujęła żartobliwie sama Euzebia, jak apetyczne danie przygotowywane codziennie na świeżo.

Nie miała trudnego zadania. W wieku trzydziestu siedmiu lat cesarzowa była wciąż ładną kobietą. Oczy pod niskim czołem miała brązowe, wielkie i okrągłe – złośliwe języki nazywały ją za jej plecami „krowiooką boginią” za słynnym homerowskim opisem żony najwyższego boga w czasach pogańskich; nos prosty i ładnie rzeźbiony, choć może odrobinę za duży, usta naprawdę piękne, z wyjątkiem bladych warg. Właśnie ta bladość bardziej niż cokolwiek innego zdradzała jej delikatne zdrowie.

Tysiące sztuk złota wydano na rzadkie lekarstwa i napary, sprowadzane z najodleglejszych części imperium, a nawet spoza jego granic.

Kiedy jednak Tais skończyła, blade usta wyglądały zdrowo i naturalnie, a twarz jej pani o dziesięć lat młodziej niż w rzeczywistości i o piętnaście lat młodziej niż pół godziny temu.

Euzebia wstała, naga w swoim majestacie jak olimpijska bogini.

Trzy młode Greczynki podeszły, by ją ubrać, a ich ruchy miały niemal muzyczną precyzję i rytm – jakby elfy przywracały żółtej róży jej opadłe płatki. Przemiana zajęła tylko chwilę i z nagiej bogini Euzebia stała się damą, ubraną w piękną suknię z pomarańczowego chińskiego jedwabiu i krótki płaszcz udrapowany w klasyczne fałdy na lewym ramieniu.

Stara Chalcedis przyszła ze szkatułką z klejnotami i otworzyła ją, by cesarzowa mogła coś z niej wybrać.

– Rubiny, Chalcedis…

Piękna czerkieska dziewczyna zjawiła się z tacą, na której stało sześć par sandałów. Rzuciła tylko okiem na suknię i biżuterię cesarzowej, wybrała najlepiej pasujące, wysadzane rubinami sandały z miękkiej, pozłacanej skóry antylopy, przyklękła i włożyła je na drobne białe stopy.

Ildriz, drobna śniada kobieta arabskiego pochodzenia, przyszła ostatnia z tacą z perfumami, na której stało kilkanaście flakoników z zatyczkami ze złota, kości słoniowej i nefrytu.

Cesarzowa wybrała perfumy, a Ildriz skropiła nimi delikatnie jej szyję i ramiona, wkrapiając też trochę we włosy.

– Lustro, Didymo.

Lustro było płytą z polerowanego srebra umocowaną na trójnogu, a szczupła niewolnica poruszała nim ze zręcznością gladiatora manewrującego tarczą na arenie, dokładnie przewidując, co jej pani chce zobaczyć i z jakiej odległości.

– Tak jest dobrze. – Euzebia skinęła głową. – Dziękuję, dziewczęta. Dobrze się wszystkie spisałyście.

Niewolnice odpowiedziały radosnym chórem, okrzyki wdzięczności mieszały się w nim z prawdziwym i udawanym uwielbieniem.

Pojawiły się dwie damy dworu, a Euzebia przyjęła z czarującym uśmiechem ich głębokie ukłony i przesłodzone komplementy.

– Jego Wysokość idzie małą klatką schodową – oznajmiła velaria, niewolnica zajmująca się zasłonami.

– Doskonale.

Mała procesja przeszła do Błękitnego Pokoju, w którym cesarzowa urządzała kameralne przyjęcia dla bliskich przyjaciół. Przodem szły dwie damy dworu, potem Euzebia, a na końcu dwie egipskie niewolnice z ogromnymi wachlarzami ze strusich piór.

Cesarza zapowiedział Marek Messala. Ten wszedł powoli, sztywno wyprostowany. Właśnie minęło południe, najmniej typowa pora na składanie wizyt.

Po wymianie zwyczajowych grzeczności i pocałunku złożonym na czole żony cesarz powiedział:

– Musimy porozmawiać sami, Euzebio.

Messala, damy dworu i niewolnice zniknęli.

– Ciekawe wieści – zaczął Konstancjusz. – Konstans, ten nieszczęsny idiota, dał się zabić Magnencjuszowi. Magnencjusz ogłosił się cesarzem Zachodu, jego posłowie są w drodze tutaj, a ja naprawdę nie wiem, co robić.

Euzebia ku swojej konsternacji wybuchła płaczem, wiedząc, jak jej mąż nienawidzi szlochów. Z całych sił starała się opanować.

Konstancjusz był na szczęście tak zajęty własnymi myślami, że chyba nawet nie zwrócił uwagi na jej wybuch emocji. Przemierzał pokój tam i z powrotem, z dłońmi splecionymi z tyłu. Nie było w nim teraz nic ceremonialnego.

– To wielki smutek – rzekł. – Ale, być może, bardzo dobre rozwiązanie. Konstans byłby pewnie świetnym dworzaninem, lecz fatalnym władcą.

– Był twoim bratem, Konstancjuszu – przypomniała łagodnie Euzebia. – I twój świętej pamięci ojciec go kochał.

– O tak, bardziej niż mnie. Nie przyszedłem tu po pocieszenie w żalu jako głowa rodziny. Przyszedłem, bo chcę pomyśleć.

Euzebia w milczeniu skinęła głową. Jej mąż nie po raz pierwszy przychodził do niej tylko dlatego, że „chciał pomyśleć”. Jej obecność w jakiś sposób mu pomagała, jakby czuł, że tylko jej może powierzyć w zaufaniu swoje myśli. Także dlatego, że ona nigdy nie chciała niczego dla siebie i nigdy na niego nie naciskała.

– Czy Magnencjusz jest bardzo niebezpieczny? – zapytała.

Konstancjusz wzruszył wąskimi ramionami.

– Tak… i nie. Może bardziej tak niż nie. Ma około trzydziestu tysięcy ludzi. Straż przyboczna, Hiszpanie i Galowie oraz paru germańskich najemników. Ursycyn sądzi, że w ciągu kilku miesięcy może zebrać czterdzieści tysięcy. Ma pieniądze, ale brakuje mu wybitnych oficerów, choć sam taki jest. Ursycyn mi to powiedział. Dość dobrze go zna. Wyciągnąłem to z niego, sam oczywiście nic mu nie mówiąc.

– Jakim typem człowieka jest ten Magnencjusz?

– Znakomity żołnierz… trochę oportunista. Wyniosły i arogancki. Pochodzi z barbarzyńców i nie chce, by ludzie o tym wiedzieli. Żaden mąż stanu, nawet nie dyplomata.

Cesarzowa już się opanowała.

– Wygrasz z nim – powiedziała. – Jestem tego pewna. Bóg nie pozwoli uzurpatorowi wygrać przeciw prawowitemu władcy.

Konstancjusz parsknął śmiechem, po czym szybko się przeżegnał i zmówił krótką modlitwę.

– Bardzo dobrze – podjął – ale potrzebuję wojska, żeby go pobić, a mogę je wziąć tylko ze Wschodu, z perskiej granicy. Muszę jednak zostawić tam wystarczająco wielu żołnierzy, by nas chronili przed Persami. Magnencjusz wybrał dobry czas na swój atak. Najgorsze jest to, że będę musiał sam poprowadzić armię przeciw niemu. Nie mogę pozwolić na to, by ktoś inny zawierał tajny traktat z Magnencjuszem, kiedy ja będę się bił z Persami. Ale komu wtedy powierzyć dowództwo na perskiej granicy? To mój główny problem. Euzebiusz proponuje oczywiście swojego kuzyna Barbationa.

– Nie lubię Barbationa – odrzekła Euzebia. – Ma taki grubiański śmiech i nie patrzy ludziom prosto w oczy.

– Barbationa wykluczyłem – stwierdził Konstancjusz. – Powiedziałem to od razu Euzebiuszowi i cieszę się, że potwierdzasz moją opinię. Barbation odpada. Ale kto zostaje? Widzisz, kochanie, za kilka dni będą tu posłowie Magnencjusza. Cokolwiek im powiem, i tak prędzej czy później dojdzie do wojny.

– Tak, obawiam się, że masz rację – przyznała ze smutkiem Euzebia.

– Na pewno dojdzie – ciągnął Konstancjusz – ponieważ nawet gdybym był tak słaby, by ulec jego żądaniom, i nawet gdybym go uznał za cesarza Zachodu, co jest niemożliwe…

– Oczywiście.

– …i tak bym go nie ułagodził. On chce konfrontacji. Im więcej oddamy, tym mocniej będzie naciskał w tym swoim złym kierunku. Jego żądania będą rosły. I zawsze będzie miał w głowie jedną myśl: „Konstancjusz jest prawdziwym imperatorem… Ja, Magnencjusz, tylko uzurpatorem… Dopóki on żyje…”.

– Nie! – krzyknęła Euzebia. – Nie, nie mów tak, nie mogę tego znieść.

Konstancjusz uśmiechnął się z zadowoleniem. Lubił czuć, że ktoś się troszczy o jego bezpieczeństwo, a okrzyk Euzebii był bardzo szczery.

– Jeszcze nie umarłem, kochanie – odparł – i będę się bardzo starał, by nic nie przyspieszyło naturalnego procesu rozkładu, jak cynik Somarch opisał życie.

– Nienawidzę cyników.

– Też za nimi nie przepadam. Cała filozofia pachnie pogaństwem. Euzebiusz powiedział mi parę tygodni temu, że w Efezie i w Atenach są silne ośrodki pogaństwa. Pewnie kiedyś będę musiał coś z tym zrobić. Wracając do naszego problemu… Czemu nie usiądziesz, kochanie? Twoje zdrowie…

– Mój cesarski małżonek jest bardzo łaskawy – wyszeptała Euzebia. Cierpiała męki, stojąc przez cały czas, podczas gdy cesarz się przechadzał. Mogła usiąść, choć etykieta wymagała, by cesarz pierwszy udzielił jej pozwolenia. Chciała jednak, żeby on o tym pomyślał, by się zatroszczył, chociaż trochę, o jej zdrowie.

Teraz usiadła z radością i ulgą.

– To jest problem – powtórzył Konstancjusz. – Prędzej czy później będę musiał podjąć walkę z Maksencjuszem, to może potrwać rok, dwa, a nawet trzy. On pewnie wykorzysta Galię i Hiszpanię, najbogatsze prowincje Imperium. Walka z nim oznacza, że nie będę mógł się skupić na Wschodzie. To z kolei oznacza, że muszę mieć pewność, że Wschód jest bezpieczny i pod kontrolą. Kto go będzie kontrolował? To nie może być polityk bez wojskowego doświadczenia, bo wtedy Persowie przeskoczą przez granicę. To nie może być żołnierz bez doświadczenia politycznego, bo nie będzie umiał zapobiec niepokojom politycznym. I nie może być to żołnierz i polityk w jednym, bo miałby zbyt silną pokusę, by pójść za przykładem Magnencjusza. Więc co mam robić?

Cesarzowa siedziała zupełnie nieruchomo, tylko jej łagodne, brązowe, krowie oczy podążały za nerwowymi ruchami męża. Umysł, żywy i wzburzony, zaczął jednak pracować. Nie nadążała za tymi wszystkimi polityczno-militarnymi wyjaśnieniami, lecz intuicja mówiła jej, że Konstancjusz czuje się samotny, opuszczony i bardzo potrzebuje przyjaciela. Cesarz nie miał jednak przyjaciół, tylko dworzan. Ale teraz, gdy trzy dni temu widział się z nią Cherubael…

Zarumieniła się. Chciała coś powiedzieć, ale cesarz już podjął wątek, wypowiadając głośno jej myśli.

– Co mam robić? Nie ma nikogo, na kim mógłbym polegać, nikogo. Nie ma żadnej więzi, żadnej więzi z…

– …twoją rodziną – weszła mu w słowo Euzebia. – Zupełnie. I to jest złe. Och, wiedziałam. Naprawdę to wiedziałam.

Cesarz zatrzymał się przed nią.

– Co wiedziałaś?

Powstrzymała się z wielkim trudem przed kolejnym wybuchem płaczu. Nawet udało się jej uśmiechnąć.

– Konstancjuszu, mój drogi – tyle razy modliłam się do Boga i Jego drogiego Syna o dziecko. Nigdy nie dostałam odpowiedzi. A teraz już wiem, że nigdy nie dostanę…

– Euzebio! Nie możesz tego wiedzieć na pewno…

– Naprawdę wiem, najdroższy. To tak pewne jak wędrówka gwiazd po niebie – nigdy nie będę mogła ci dać tego, czego najbardziej potrzebujesz – dziedzica.

– Gwiazdy… – wzrok cesarza wyrażał powątpiewanie. – Cherubael ci tak powiedział?

– Tak. Był bardzo miły i pełen zrozumienia, ale nie pozostawił mi żadnej nadziei.

– Cherubael – powtórzył cesarz z nieco wymuszonym uśmiechem. – Nasza gwiezdna małpka. – Stary dowcip nie brzmiał jednak zbyt przekonująco. Dziwaczny starzec wiele razy dawał im odpowiedzi wymijające i dwuznaczne, jak delficka wyrocznia. Nigdy jednak ich nie okłamał. Biskup Arkadiusz, cesarski spowiednik, grzmiał przeciw wierze w gwiazdy… ale czyż nie trzech świętych astrologów widziało gwiazdę Króla nad Królami? I czy nie jest napisane w Piśmie, że „gwiazdy z niebios walczyły, ze swoich dróg walczyły przeciw Siserze”. Nie można było tak łatwo tego odrzucić.

Potem zobaczył, że Euzebia pochyla głowę, by ukryć twarz, położył delikatnie dłoń na jej ramieniu i powiedział:

– Nie martw się, kochana. Wiedzieliśmy o tym oboje od dłuższego czasu – Cherubael tylko to potwierdził. W obecnej sytuacji nie pomogłoby mi, gdybyś spodziewała się dziecka, nawet gdybyś już je urodziła i byłby to syn… nawet gdybyś dała mi syna dziesięć lat temu. Potrzebuję mężczyzny, na którym mógłbym polegać, i potrzebuję go teraz.

Euzebia podniosła wzrok i w jej łagodnym głosie było coś dziwnie uroczystego, kiedy powiedziała:

– Konstancjuszu, czuję, że jest wolą Boga, by nie pobłogosławić nas własnym dzieckiem i chyba wiem dlaczego. Kiedy umarł twój świętej pamięci ojciec…

– Nie – przerwał jej szorstko cesarz. – Proszę, nie.

Odwrócił się i zapatrzył niewidzącym wzrokiem w dal.

Upiory przeszłości powróciły, oślepiające i krwawe. Tamtego dnia, kiedy umarł ojciec, a Euzebiusz mówił tak gładko o politycznych koniecznościach, o bezpieczeństwie, o bezwzględnych wymogach przeznaczenia… dokument, który mu pokazał… tylko podpis był oryginalny, a reszta zgrabnie sfałszowana. Euzebiusz był sprytny i dość szczery w swojej lojalności, przekonany, że robi coś dobrego. Kiedy jednak rozdał żołnierzom ulotki, z góry wiedział, jak zareagują, że zakipią z oburzenia i gniewu, będą się domagać głów winnych otrucia wielkiego cesarza. Czyż Konstantyn nie prosił o pomszczenie go w tym sfałszowanym dokumencie?

– Byłem wtedy bardzo młody – odezwał się cesarz. Brzmiało to bardziej, jakby się bronił przed własnymi myślami niż rozmawiał z Euzebią. – Miałem tak mało doświadczenia. Gdybym tylko wiedział…

Ale czy nie wiedział? Nawet wtedy?

Czy nie tego właśnie się spodziewał: że żołnierze zmuszą go, by uderzył we własną rodzinę? Nieraz czuł coś podobnego co Euzebia w tej chwili, ale nigdy się do tego szczerze nie przyznawał nawet sam przed sobą, a ona też dotąd o tym nie wspomniała. Był wściekły i bał się jednocześnie.

Chciał się zwrócić przeciw niej, nawet ją uderzyć, ale miał świadomość, że próbowałby tylko wziąć odwet na własnym sumieniu. Euzebia była jego sumieniem.

A jeśli miała rację? Jeśli to naprawdę ręka Boga sprawiła, że nie spłodzi nowego życia za życie, które odebrał?

– Co mam zrobić? – wyszeptał.

Euzebia podniosła się z wysiłkiem, podeszła do niego i położyła głowę na jego ramieniu.

– Miłość – powiedziała znużonym głosem – tylko miłość może za to zadośćuczynić…

I, po chwili ciszy wypełnionej szeptami, dodała:

– Cherubael powiedział coś jeszcze… w ogóle tego nie rozumiem… i nawet on nie umiał mi tego wyjaśnić…

– To nie takie dziwne – odparł cesarz, zadowolony z chwili odprężenia. – Często jest mroczny jak Księga Sybilli. Co takiego powiedział?

– Powiedział, z wielką powagą, że według tego, co wyczytał w gwiazdach, ród Konstantyna Wielkiego zwycięży własną mocą…

Przez twarz cesarza przemknął błysk.

– Tak powiedział? Na Boga, może mieć rację!

Euzebia patrzyła na niego zaskoczona.

– Co masz na myśli? Jak to może się stać?

Cesarz jednak przemierzał już z ożywieniem pokój.

– „Zwycięży własną mocą” – powtórzył z cichym chichotem. – Dobry stary Cherubael, ale on nie wie, chyba nie może wiedzieć…

– Konstancjuszu! – wykrzyknęła Euzebia. – Wyjaśnij mi… co znaczy ta zagadka?

Cesarz roześmiał się.

– Wyślę Cherubaelowi tysiąc sztuk złota – odparł. – Nie, trzy tysiące. Jest wart swojej wagi w złocie, nasza stara gwiezdna małpka. „Własną mocą” – Euzebio! Cherubael nie wie… i ty nie wiesz… nikt oprócz Euzebiusza, mnie i innego Euzebiusza, zmarłego biskupa Nikomedii, i zaledwie paru innych osób nie wie, że tamtej strasznej nocy, za którą niech mi Bóg przebaczy – jeżeli ja ponoszę za nią jakąś odpowiedzialność – nie wszyscy członkowie rodziny zostali zamordowani. Dwaj wciąż żyją, choć nie byli wychowywani do objęcia wysokich urzędów. Nie wiedzą o sobie nawzajem. Słuchaj, Euzebio, ani słowa o tym komukolwiek, a zwłaszcza pierwszemu szambelanowi. Zamierzam działać zupełnie sam. Ale wierzę, naprawdę wierzę, że znalazłem rozwiązanie problemu…

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Cesarski odstępca.