Cesarski odstępca. Rozdział dziewiąty

– Niemożliwe – stwierdził Cherubael, wpychając języczek flaminga do swoich żarłocznych ust. – Nikogo już nie wcisnę. Pani Wolumnia przyjdzie za dwie godziny zobaczyć się ze mną w sprawie jej nowego kochanka. Jest z tym mały kłopot. Wiedziałem, że będzie, ale spróbuj to powiedzieć pięćdziesięciodwuletniej kobiecie. Potem dowódca jazdy przychodzi w południe, wiem, czego on chce, i to dostanie, chociaż to ja muszę sprawić, by cesarz o tym pomyślał. Potem obiad. Potem pięć, nie, sześć umówionych spotkań, prawie wszystkie z ważnymi ludźmi. I muszę przygotować miesięczną przepowiednię dla augusty Konstantyny, której niech Bóg i tak dalej… jestem bardzo zajętym człowiekiem, Kamilu, naprawdę. Kto to w ogóle jest? Podaj mi talerz z języczkami flamingów, są dobre, lepsze niż zwykle. Kim jest człowiek, który nie wie, że nie można do mnie przychodzić, nie będąc umówionym? Spróbuj sam tego języczka, Kamilu, są dobre. Kim on jest, czemu nie odpowiadasz, pytałem już trzy razy, co się z tobą dzieje?

– Nazywa się Mardoniusz – odpowiedział nubijski karzeł łamaną greką, po czym wziął jeden z języczków i zaczął jeść. Przywykł do tego, że rzadko mu się udawało wejść w słowo panu, więc nawet nie próbował i niespecjalnie go to poruszało.

Cherubael zerwał się na nogi. Rąbek jego czarnej szaty utkwił między krzesłem i stołem. Zachwiał się i byłby upadł, gdyby karzeł nie zdążył go podtrzymać.

– Mardoniusz! Czemu mi od razu nie powiedziałeś? Ty imbecylu… Zaczekaj… lepiej narysuję teraz horoskop horarny. Z tym człowiekiem nigdy nic nie wiadomo. Na piersi Astarte, to pierwszy raz od miesięcy, kiedy nie wiem, z czym ktoś do mnie przychodzi – coś odświeżającego na odmianę. Wprowadź go. Biegnij. Biegnij, ty potworku!

Karzeł wyszczerzył zęby w uśmiechu i pobiegł.

Cherubael usiadł i wykonał kilka szybkich obliczeń horoskopu, używając szyfrów, które niewielu ludzi potrafiłoby odczytać.

Chrząknął, zakaszlał i wymamrotał coś pod nosem. Potem znów wstał i owinął czarną szatę wokół swojego drobnego ciała. Jej skraj i szerokie rękawy haftowane były chaldejskimi glifami. Naszyjnik z ametystów otaczał chudą szyję. Pomarszczona twarz z szerokim płaskim nosem, cienkimi, prawie niewidocznymi wargami i czarnymi, łypiącymi niespokojnie oczami nadawała mu wygląd małpki i całkiem sporo osób nazywało go tak za plecami, choć nikt nie odważyłby się powiedzieć tego przy nim.

Jako cesarski astrolog, Cherubael był jednym z niewielu ludzi, którzy mogli wchodzić do sacrum cubiculum, sypialni cesarza, bez formalnej zapowiedzi, nie licząc dokonywanej przez osobistego strażnika, Drakona – przywilej, z którego Cherubael korzystał z nadzwyczajną dyskrecją. Zachował swój urząd od momentu, gdy Konstancjusz został cesarzem, już całe dwanaście lat, co w przypadku cesarskiego astrologa było czymś wręcz niesłychanym.

Kiedy Mardoniusz został wprowadzony przez karła, Cherubael ruszył w jego stronę z szeroko rozłożonymi ramionami – czym przypominał bardziej wronę niż małpę – wydając okrzyki radości.

– Mój drogi Mardoniuszu, cóż za radość, jaka cudowna niespodzianka dla twojego starego przyjaciela, witam cię, witam, gdzie byłeś? Czemu nie przyjechałeś wcześniej? Nie widziałem cię całe lata. Na oczy Astarte, wyglądasz znacznie młodziej, jak ty to robisz? Ale nic nie mówisz.

– Nie miałem jeszcze sposobności – uśmiechnął się Mardoniusz. – Widzę, że nadal lubisz języczki flamingów.

– Weź jeden… weź dużo, są dobre, lepsze niż zwykle. Mam nowego kucharza, musiałem odprawić starego, ponieważ Psametych próbował go wykorzystać.

– Kim jest Psametych?

– Kim jest Psametych? Nie usiądziesz? Kim jest Psametych? Dzięki ci za to, że go nie znasz, tego nędznego łotra, śmierdzącego bękarta dziewki. Mówi o sobie, że jest Egipcjaninem z Memfis, a raczej z tego, co zostało z miasta, i twierdzi, że studiował naukę i sztukę czytania z gwiazd. Nędznik – jedyne, co robił, to przepowiadanie przyszłości bogatym Efezjanom, którzy są gotowi uwierzyć we wszystko – jego jedyna szansa, oczywiście. Próbował kupić sobie poparcie w pałacu, jednego z szambelanów, nie powiem ci, którego, niedługo usłyszysz o jego pogrzebie, ale to nie wystarczyło, o nie, więc gdy Psametych zrozumiał, że poczynienie jakichkolwiek postępów zajmie mu parę lat, postanowił zamiast tego kupić mojego kucharza i pewnego dnia mój turbot dziwnie pachniał, ledwo wyczuwalnie, ale jednak. Ty wiesz, jakie są moje turboty, coś naprawdę porządnego, od lat karmione gęsimi wątróbkami, mam jeszcze kilka… I tego samego dnia miałem pewne konstelacje w swoim horoskopie, a w takich okolicznościach jestem szczególnie podejrzliwy wobec zapachów. Dałem kotu mały kawałek turbota i nim zdążyłem zmówić krótką modlitwę, kot leżał martwy! I tak straciłem kucharza. Jeszcze trochę języczków?

– Dziękuję – odparł Mardoniusz. – Jadłem dość późne śniadanie. Domyślam się, że jesteś bardzo zajęty…

– Przepracowany, drogi przyjacielu, przepracowany. Dźwigam problemy całego cywilizowanego świata: od Jego Wysokości, któremu niech Bóg i tak dalej – w dół.

Mardoniusz pokiwał ze zrozumieniem głową.

– W takim razie będę się streszczał…

– Och, nie musisz się streszczać – zawołał mały astrolog. – Wiesz, że dla ciebie mam czas. Ty nigdy nie przychodziłeś do mnie z głupstwami.

– Nie jestem pewny – rzekł z powątpiewaniem Mardoniusz.

– Wyjdź, Kamilu – rzucił Cherubael, nie odrywając od Mardoniusza oczu okrągłych jak guziki. – A kiedy zjawi się pani Wolumnia, powiedz jej, że jestem w głębokim transie i nie wolno mi przeszkadzać, bo to mogłoby zagrozić mojemu życiu. Powiedz, że mogę ją przyjąć jutro o dziewiątej i przekaż wiadomość ode mnie: „Do tego czasu będą dobre wieści”. Potem ją odpraw. Teraz odejdź. Zostaniesz na obiad, Mardoniuszu? Mój nowy kucharz jest prawdziwą perłą.

Mardoniusz ukłonił się.

– Byłbym zachwycony, przyjacielu, ale nie tylko z powodu kucharza.

– Kamil, Kamil… gdzie jest ten nieprawy syn hańby? Kamil!

Kiedy karzeł się pokazał, Cherubael wydał mu polecenie:

– Wino – najlepsze, falerneńskie. Nie wiem, czy się ze mną zgodzisz, Mardoniuszu, ale naprawdę myślę, że italskie wina są tu niedoceniane. Sprzedałbym całe Chios za jeden zbiór z Fundi lub z błogosławionego regionu wokół Wezuwiusza. Wino ze zboczy wulkanu ma w swoim bukiecie cały podziemny ogień. Drewniane puchary, Kamilu – drewno, nie metal, jest prawdziwą zbroją Bachusa. A teraz, przyjacielu, wszystko mi opowiedz.

– Jakie „wszystko”?

Cherubael szeroko się uśmiechnął.

– Daj spokój, Mardoniuszu, nikt nie odwiedza bez powodu starego astrologa. Wszyscy czegoś chcą. Niektórzy zachęty, wielu pociechy, współczucia, obietnic, emocji… Niektórzy chcą nawet prawdy, choć tylko nieliczni potrafią ją udźwignąć, a najmniej ci, którzy mówią, że potrafią. Kiedy ktoś mówi: „Powiedz mi wszystko, potrafię unieść prawdę”, wiem, że muszę być szczególnie ostrożny. Trzydzieści lat temu – byłem wtedy dużo młodszy – powiedziałem pewnemu człowiekowi całą prawdę na jego życzenie, a on nagle dostał zawału i zmarł w moim gabinecie, co robi bardzo złą reklamę.

Karzeł wrócił z winem w wielkiej amforze i z pięknie rzeźbionymi pucharami z drzewa orzechowego. Napełnił je ciemnoczerwonym winem i wycofał się bez słowa.

– Cóż, Cherubaelu – rzekł Mardoniusz – jak się miewa moja czcigodna przyjaciółka cesarzowa Euzebia?

– Euzebia, której niech Bóg i tak dalej, nie czuje się zbyt dobrze, wiesz, że jest dość delikatna, ale to nic poważnego. Przynajmniej na razie.

Mardoniusz rzucił mu podejrzliwe spojrzenie.

– Chyba nie myślisz, że coś jej się stanie w najbliższej przyszłości?

– Och nie, nie, nie… nie Euzebii. Cesarz szczerze ją kocha, naprawdę. To dla mnie nawet swego rodzaju zagadka, bo Konstancjusz nie potrafi nikogo kochać naprawdę, nie ma tego w naturze. Znalazłem jednak jej rozwiązanie: kocha ją, bo jest mu tak oddana, że może na niej polegać. Z wszystkich osób w jego otoczeniu jest jedyną zupełnie pozbawioną egoizmu. Docenia to i schlebia mu, że jest kochany dla niego samego. Nie poradziłby sobie bez niej. Bycie cesarzem to okropna samotność. Wolę już być Cherubaelem, astrologiem… choć też jestem samotnym człowiekiem. Mam jednak wszystkie gwiazdy do towarzystwa.

Brzydka twarz Cherubaela rozjaśniła się, gdy to powiedział.

Mardoniusz powoli pokiwał głową.

– Kochasz je, te swoje gwiazdy, prawda, Cherubaelu?

– Tak, kocham je. Spędziłem całe noce patrząc na nie, rozmawiając z nimi, słuchając ich… One nigdy nie kłamią, Mardoniuszu, nigdy. Astrologowie kłamią, bo muszą. Często się mylą… ja też, choć jestem całkiem dobry. Ale gwiazdy nigdy nie kłamią. Wiesz, w ich migotaniu jest jakieś dziwne poczucie humoru. Tak, kocham je.

Mardoniusz sączył falerneńskie wino.

– Oczywiście układasz horoskopy cesarzowej – rzekł z namysłem. – Zakładam, że jeszcze pożyje przez pewien czas. Ale czy będzie mieć dzieci?

Oczy astrologa lekko się zwęziły.

– Więc to jest ta sprawa, prawda, Mardoniuszu? Dlaczego chcesz to wiedzieć?

– Cóż, jestem obywatelem tego imperium tak samo jak ty. I jak ty, czasem wybiegam myślą w przyszłość. Cesarzowa jest bezdzietna… jeśli pozostanie bezdzietna…

– …kto zostanie następcą Konstancjusza? – Chaldejczyk pokiwał głową. – Tak, to jest pytanie.

– Musi bardzo zaprzątać umysł cesarza… – Mardoniusz podał swój puchar do ponownego napełnienia. Jego bystre oczy wpatrywały się w twarz Chaldejczyka. – I dlatego musi też bardzo zaprzątać umysł głównego doradcy cesarza.

– Głównym doradcą cesarza jest Euzebiusz, przełożony świętej sypialni – odparł astrolog z lekko drwiącym uśmiechem. – I prócz imienia nie ma nic wspólnego z nieodżałowanym biskupem Nikomedii. Ale jest wierny cesarzowi z pobudek niemal równie dobrych jak pobudki cesarzowej.

– To znaczy?

– Cóż, cesarzowa, której niech Bóg i tak dalej, jest wierna cesarzowi, ponieważ go kocha, a Euzebiusz jest wierny, ponieważ nikt nie kocha Euzebiusza. Gdyby Konstancjusz dzisiaj umarł, Euzebiusz w ciągu godziny zostałby rozsiekany na kawałki.

– Przez kogo?

– Och, przez wszystkich. Oprócz Pawła, Arbitiona i Merkuriusza jest najbardziej znienawidzonym człowiekiem w imperium. Na pewno o tym wiesz! Jeśli dobrze pamiętam, sam się trochę z nim szarpałeś, prawda?

Eunuch wzruszył ramionami.

– Przypisujesz mi większy honor, niż na to zasługuję, przyjacielu. Jestem zupełnie apolityczny, naprawdę. Stanowisko pierwszego cesarskiego szambelana nie pociąga mnie w najmniejszym stopniu.

– Ale jesteś bogaty, Mardoniuszu – mówią nawet, że bardzo – a to szczególnie przyciąga ludzi takich jak Paweł i Merkuriusz. Podnieśli denuncjację do rangi sztuki, odkąd wprowadzono prawo dające donosicielowi połowę majątku skazanego.

– Są sposoby i środki, by radzić sobie z ludźmi tego pokroju – odrzekł pogardliwym tonem Mardoniusz. – Nie ostrzegasz mnie zawodowo, prawda, Cherubaelu?

– Na białe ramiona Astarte, nie śmiałbym mieszać spraw zawodowych z przyjacielską pogawędką. To wbrew wszelkiej etykiecie. – Astrolog sprawiał wrażenie głęboko dotkniętego.

– Nie to miałem na myśli, Cherubaelu – pospieszył z wyjaśnieniem Mardoniusz. – Potrzebowałbym jednak twojej profesjonalnej porady w pewnej sprawie. Czy mógłbyś poświęcić trochę czasu na interpretację horoskopu, który narysowałem… Jak wiesz, też mam pewną wiedzę o gwiazdach, choć nigdy nie ośmieliłbym się nazwać siebie astrologiem.

– Z przyjemnością popracuję dla ciebie…

Cherubael wyjął skrawek pergaminu z dłoni gościa i zaczął studiować pokrywające go dziwne linie i znaki z wyraźnym zainteresowaniem.

– Czy to mężczyzna czy kobieta? – zapytał.

– Mężczyzna, Cherubaelu.

– Niezwykle interesujące – szeptał astrolog. Miał bardzo poważny wyraz twarzy, napiętą skórę na kościach policzkowych i bezwiednie poruszał ustami. Teraz w ogóle nie przypominał małpki.

Mardoniusz przyglądał mu się w milczeniu. Znał małego Chaldejczyka od lat i wiedział, że w tym, co robi, jest najlepszy w całym cesarstwie.

– To niezwykły dokument – odezwał się Cherubael. – Ma jakieś – ile lat? – dziewiętnaście? Tak. Taki młody… ale on zawsze będzie młody, cokolwiek uczyni, zawsze będą podkreślać jego młody wiek. Może zajść daleko, właściwie zajdzie. Dużo zależy, oczywiście, od jego pochodzenia. Syn cesarza i syn rzemieślnika mogą się urodzić w tym samym czasie czyli mieć taki sam horoskop, ale różne możliwości z powodu innej pozycji społecznej. Z jakiej rodziny pochodzi ten młody człowiek?

– Z najlepszej, Cherubaelu.

– Z najlepszej – mruknął Chaldejczyk. – Nic innego nie wchodzi w rachubę, co? Chciałbym, żebyś mi zostawił ten horoskop, Mardoniuszu. Chętnie nad nim popracuję. Na tym wykresie jest kilka punktów, które wymagają bardzo dokładnej interpretacji, bo mogłyby wprowadzić nas w błąd. Nie widziałem czegoś takiego od bardzo, bardzo dawna.

– Najpierw chwilę porozmawiajmy – odrzekł eunuch, zręcznie wyjmując pergamin z ręki Cherubaela.

– Ej, co robisz? Oddaj mi to.

Mały astrolog wyglądał zupełnie jak dziecko, któremu odebrano zabawkę.

– Później, przyjacielu, później – roześmiał się Mardoniusz. – Teraz jesteś mi jeszcze winien odpowiedź na pytanie.

– Pytanie? Jakie pytanie? Ach tak… następca. Zaczynam rozumieć, a przynajmniej tak mi się wydaje. Ale jak to możliwe? Mardoniuszu, do czego zmierzasz?

Eunuch pochylił się do przodu.

– Myślę, że teraz już rozumiesz, Cherubaelu, że to zupełnie poważna sprawa? Na potrójną Hekate, masz rację. Przybyłem tu nie tylko jako twój przyjaciel. Jestem tu jako Główny Kapłan Jowisza…

Cherubael aż podskoczył z wrażenia.

– Ty… Głównym Kapłanem? Wiedziałem, oczywiście, że należysz… ale Główny Kapłan? Niemożliwe…

– …czyli jako twój zwierzchnik – dokończył Mardoniusz.

Mały astrolog wbił w niego wzrok. Strach, zwątpienie, zmieszanie walczyły ze sobą na małej zasuszonej twarzy.

– Nie wiem, o czym mówisz, Mardoniuszu – wyjąkał. – Jowisz… nie powiesz chyba… Co ja mam z tym wspólnego? Jestem przecież chrześcijaninem…

– Masz piąty stopień wtajemniczenia – odrzekł Mardoniusz. – Czy muszę ci przypominać, jak masz się zwracać do adepta siódmego stopnia?

Lewą ręką wykonał dziwny gest, a jego usta ułożyło się w słowo, którego nie należało wypowiadać.

Cherubael padł na kolana. Twarz miał postarzałą i szarą jak popiół.

– Główny kapłan rozkazuje – wyszeptał. – Ja słucham.

– Czas ukrzyżowania krzyża jest bliski – wyszeptał Mardoniusz. – Ale teraz musimy użyć tej samej formuły, którą święty cieśla zalecił kiedyś swoim wyznawcom: „Bądźcie więc roztropni jak węże”. Teraz mi powiedz, Cherubaelu, czy cesarz wyznaczył kogoś na swojego następcę?

– Nie, krążyła taka plotka parę tygodni temu, ale okazała się nieprawdziwa.

– Czy jest jeszcze nadzieja, że cesarzowa będzie miała dziecko?

– Wiesz, jakie są kobiety, nigdy nie godzą się z faktami tam, gdzie w grę wchodzą emocje. Ale ona wie, że praktycznie nie ma nadziei. Jest bezpłodna.

– Tak jej powiedziałeś?

– Nie wprost. To byłby zbyt wielki szok dla jej delikatnego zdrowia.

– Przygotuj ją teraz, zrób to łagodnie, jeśli chcesz, ale musi znać fakty.

– Przygotuję ją – wyszeptał Cherubael.

– Co więcej – ciągnął Mardoniusz – musisz ją przekonać, że jedyne rozwiązanie problemu leży w samej rodzinie konstantyńskiej.

– Ale ród już wymarł – westchnął Cherubael. – Konstantyn Młodszy zmarł bezdzietnie, Konstans nie ma upodobania do kobiet, a Konstancjusz nigdy nie zostawi Euzebii.

– Nie szkodzi – odrzekł Mardoniusz z enigmatycznym uśmiechem. – Rób, co ci powiedziałem.

– Zrobię to. Na pewno. Ale wykres tego młodego człowieka – głos Cherubaela drżał – horoskop, który mi pokazałeś… Czy to…

– To horoskop człowieka, którego cesarz zaadoptuje – odrzekł ze spokojem Mardoniusz. – To jego krewny – z rodu konstantyńskiego. Gdybyś miał czas przyjrzeć się dokładniej, odkryłbyś, że to on przywróci nam bogów naszych ojców i z nim zacznie się to, na co czeka cesarstwo i świat: złoty wiek.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Cesarski odstępca.