Cesarski odstępca. Rozdział dziesiąty

Silne hiszpańskie konie galopowały przez ulice z taką prędkością, że tylko cud mógł zapobiec całej serii wypadków. Pędziły najkrótszą drogą od Bramy Zachodniej do pałacu, przez dzielnicę żydowską i rynek sprzedawców dywanów, mijając nową bazylikę Świętego Jana, która miała być konsekrowana w następnym miesiącu.

Mały rydwan przechylał się niebezpiecznie i trzeba było wielkich umiejętności doświadczonego woźnicy, by się nie przewrócił.

– Szybciej, Traku – ponaglał go Euzebiusz swoim wysokim, nosowym głosem.

Krzepki woźnica rzucił mu szybkie spojrzenie. Już jest zielony na twarzy, a chce, bym jechał jeszcze szybciej, pomyślał. Zabiliśmy dwie stare kobiety na moście na rogatkach, ale jego to nie obchodzi. Zaciął bat nad głowami czterech koni i pomknęli dalej.

Kilku sprzedawców owoców uciekało, ciągnąc swoje nieporęczne wózki, i przed rydwanem płynęła teraz fala gniewnych, wystraszonych i ostrzegawczych okrzyków.

– Szybciej, Traku – powtórzył pierwszy szambelan.

Woźnica krzywo się uśmiechnął.

– Z całym należnym szacunkiem, wielmożny panie, ale gdybym jechał szybciej, co i tak jest niemożliwe, awansowałbyś na pierwszego szambelana dworu niebieskiego, nie cesarskiego.

– Zamilcz – warknął Euzebiusz. – Patrz, jak jedziesz. Jadowita ropucha, pomyślał Trak. Zasłużył na to, byśmy się zderzyli z murem. Ale wtedy moja staruszka zostałaby wdową, a mała Aula sierotą.

Przemknął koło term Konstantyna i minął cesarską szkołę jazdy.

Powiedzą, że oszalałem, pomyślał. Chciałbym wiedzieć, dokąd stary Ropuch tak się spieszy. Przeklęty intrygant. Ucho cesarza, niech go diabli. Cóż, udało się dzięki Chrystusowi, Hermesowi i Wenus.

Dotarli do pałacu i strażnicy, rozpoznając pierwszego szambelana, otworzyli ciężką żelazną bramę.

Rydwan, prawie nie zmniejszając prędkości, mknął jak burza przez dziedziniec. Dopiero teraz Trak mógł się rozluźnić. Zatrzymał się przed samym głównym wejściem i pół tuzina niewolników w czerwonych liberiach cesarskiej służby ruszyło na pomoc Euzebiuszowi.

Pierwszy szambelan wysiadł z pewnym trudem.

Niewolnicy, przyzwyczajeni do tego, że przybywa w swojej wielkiej, majestatycznej lektyce lub w jednym z obszernych powozów poprzedzanym przez straże, wymienili zaniepokojone spojrzenia.

Pierwszy szambelan był eunuchem i zbliżał się do siedemdziesiątki. W przeciwieństwie do większości takich jak on był chudy, ale teraz jego ciało skrywał ciężki płaszcz z perskiej wełny. Twarz przypominała pośmiertną maskę, z szeroką szczeliną zamiast ust, tępo zakończonym nosem i bladą cerą. Na głowie nie miał ani jednego włosa, a jego oczy były jak zawsze na wpół przymknięte.

Kiedy wchodził szybko po schodach, przywodził dziwnie na myśl żółwia idącego na dwóch łapach, by zwiększyć prędkość.

Oficer gwardii zasalutował z szacunkiem i nie otrzymał w odpowiedzi nawet skinienia głową.

Trzech urzędników wybiegło mu na spotkanie, wszyscy ważni i wysocy rangą.

– Gdzie jest cesarz? – zapytał Euzebiusz.

– W małej sali audiencyjnej, Wielmożny.

Pierwszy szambelan szedł energicznie przez niekończące się korytarze: oficerowie błyszczący od złota, damy błyszczące od klejnotów, książęta i hrabiowie Złotego Pasa kłaniali się mu, lecz też nie dostali odpowiedzi.

Drzwi, klatki schodowe, korytarze… labirynt korytarzy przecinających się we wszystkich kierunkach, przykrytych dywanami w czerwone i czarne wzory.

Mały pokój przyjęć. Wielki pokój przyjęć. Kaplica, z zapachem kadzidła z porannej Mszy. Mała klatka schodowa cesarza. Pokój do medytacji cesarza.

Schylone głowy i służalcze uśmiechy. Ręce strażników unoszone w krótkim pozdrowieniu.

I w końcu fala głosów z następnego pokoju, małej sali audiencyjnej.

Przy drzwiach stało dwunastu strażników uderzających ostrzami pozłacanych włóczni o podłogę, każdy sześć stóp (1) wzrostu – straż przyboczna, wybrani ludzie ze wszystkich prowincji cesarstwa.

Starszy mężczyzna wszedł do pokoju wypełnionego ludźmi i wszyscy się cofnęli, i z prawa, i lewa – legaci, prefekci, patrycjusze, urzędnicy, obywatele z petycjami i bez nich, kobiety niemal ze wszystkich środowisk.

– Nosił kolorowy płaszcz i myślał, że jest kimś więcej niż jego bracia – mruknął generał Ursycyn do generała Newitty. Newitta uśmiechnął się, choć nigdy w swoim życiu nie otworzył Biblii, z tego prostego powodu, że nie umiał czytać. Mimo tego był jednak dobrym dowódcą.

Euzebiusz minął nich, dotarł do trzech stopni prowadzących do cesarskiego tronu i upadł na twarz.

Nawet w tej pozycji była w nim jakaś energia, coś niemal władczego, i sztywna postać na tronie lekko się poruszyła, bardzo lekko, a smukły palec z olbrzymim rubinem przywołał go skinieniem.

Trudno było zgadnąć, jak pierwszy szambelan, rozciągnięty na posadzce zgodnie z nakazem etykiety, zdołał to zobaczyć; może wyczuł dzięki intuicji nabytej przez dwa pokolenia życia na cesarskim dworze; może nie widział ani nie wyczuł, tylko postąpił według własnego uznania.

W każdym razie wstał, zdumiewająco zwinnie, wyciągnął się na całą wysokość, podniósł rękę i powiedział wśród ciszy, która nagle zapadła w pokoju:

– Audiencja zostaje przesunięta.

Natychmiast pojawił się znikąd kordon straży przybocznej.

Pod delikatnym naciskiem ich powolnego, lecz nieustępliwego przesuwania się do przodu, zebrani zaczęli się cofać. W tym samym czasie czworo wielkich drzwi prowadzących na korytarz otworzyło się szeroko i petenci zostali wypchnięci na zewnątrz. Było ich około dwustu, lecz po niespełna dwóch minutach wszyscy znaleźli się za drzwiami.

Pierwszy szambelan znowu podniósł rękę.

– Dwór zbierze się w Sali Hebanowej – zawołał.

Kilku pozostałych żołnierzy i urzędników też się wycofało. Nie trzeba było ich wypraszać.

Straż przyboczna wyszła za nimi, błyskając złotem i czerwienią.

Na suchy znak Euzebiusza podążyło za nimi dwunastu strażników, z prawej i lewej strony tronu.

Pozostał tylko Drakon. Potężny mężczyzna, w pełnym uzbrojeniu i hełmie, trzymający tarczę i krótką włócznię. Był osobistym strażnikiem Konstancjusza od dwudziestu lat, spał na jego progu jak wierny pies.

– Odejdź, Drakonie – rozkazał Euzebiusz i strażnik wyszedł, szczękając zbroją.

Nareszcie cesarz i pierwszy szambelan pozostali sami.

Konstancjusz siedział sztywno wyprostowany, z rękami na kolanach, przez ponad godzinę. Nie był jednak zmęczony, ponieważ audiencje trwały do trzech, nawet czterech godzin, a niewielu widziało, by się w tym czasie poruszył. Zdawał się być dumny z tego, że pozostaje symbolem cesarskiego majestatu w obecności dworu i ludzi.

Jego szczupłą postać okrywał szeroki purpurowy płaszcz w odcieniu, jaki wolno było nosić tylko cesarzowi; obramowany clavusem – szeroką złotą taśmą – zdobiony drogimi kamieniami i wart sumy dochodów całej jednej prowincji. Twarz miał starannie umalowaną i nieruchomą. Nie robiła imponującego wrażenia z przebiegłym spojrzeniem oczu i miękkim zarysem ust. Ciężki płaszcz wydawał się dominować nad jego właścicielem.

Cesarz był starannie ogolony. Ciemnobrązowe włosy miał ułożone w krótkie lśniące loki wokół niskiego czoła.

Gdy za Drakonem zamknęły się ciężkie drzwi, wstał.

– Któregoś dnia posuniesz się za daleko, Euzebiuszu – rzekł płaczliwym głosem. – Okazaliśmy ci wiele cierpliwości… o wiele za dużo. O co chodzi tym razem? Kto ci pozwolił przerwać audiencję? Niektórzy mówią, że mamy na ciebie pewien wpływ, Euzebiuszu – wcale nie jesteśmy pewni, czy mają rację.

Stary eunuch słuchał go, jak matka słucha marudzenia rozpuszczonego dziecka. Teraz przemówił, spokojnie i z pewnością siebie, której cesarz zawsze mu zazdrościł.

– Boski cesarzu, twój niewolnik Euzebiusz jest stary – niebawem skończy siedemdziesiąt lat – a jednak pędził tu z Heraklei dwa dni i dwie noce, rydwanem zamiast powozem, by złożyć ci raport. Są raporty, które nie mogą czekać ani godziny.

– Złe wieści – odrzekł Konstancjusz. – Tak sobie pomyśleliśmy, widząc, jak wchodzisz. Złe wieści. Co to jest? Powiedz. Nie, spróbujemy zgadnąć. Przybywasz z Heraklei. Czy coś się stało naszej siostrze Konstantynie?

– Nie, boski cesarzu.

– Szkoda – stwierdził Konstancjusz. – To wyjątkowa suka. Nie zazdrościmy jej przyszłemu mężowi – wolelibyśmy poślubić którąś z gorgon. Czy w takim razie Samarytanie znów wzniecili powstanie? A może… – zbladł pod makijażem – …odkryłeś kolejny spisek? Mów, Euzebiuszu, wiesz, że możemy znieść prawdę.

– Mam ważne nowiny dla boskiego cesarza – odrzekł spokojnie pierwszy szambelan. – Boski brat boskiego cesarza pożegnał się z życiem.

Konstancjusz drgnął nerwowo.

– Konstans? Nie żyje? Dlaczego? Jak? Kto to zrobił?

Nawet przez chwilę nie brał pod uwagę możliwości śmierci z przyczyn naturalnych.

– Magnencjusz – odparł pierwszy szambelan. – I zrobił coś jeszcze gorszego.

– Purpura? – zapytał cesarz, teraz bardzo blady.

– Tak, boski cesarzu. Konspirował przeciw bratu Waszej Wysokości wraz z paroma zbuntowanymi oficerami i wysokimi urzędnikami z Galii. Miał też po swojej stronie gwardię jowijską i herkulijską. W Autun wydał ucztę dla pięciuset ważnych gości ze wszystkich części Galii. Po północy, kiedy wszyscy byli już pijani, włożył na głowę diadem, owinął się purpurowym płaszczem i ogłosił siebie cesarzem Zachodu.

– Dziki barbarzyńca – mruknął Konstancjusz. – Do czego to doszło! Ale gdzie był Konstans?

– Brat boskiego cesarza siedział w małym pokoju myśliwskim z grupą przyjaciół – rzekł pierwszy szambelan, a sposób, w jaki to powiedział, nie pozostawiał wątpliwości co do natury tego przyjęcia.

Konstancjusz parsknął ostrym śmiechem.

– Wiedzieliśmy, że jego występek kiedyś go zabije! – wykrzyknął. – Sodoma i Gomora zostały zniszczone, więc czemu nie cesarski brat? Czy zastali go w ramionach przyjaciela?

– Nie, panie. Został ostrzeżony w ostatniej chwili i uciekł, lecz Magnencjusz wysłał za nim oddział jazdy i zabili go w Helenie, niedaleko granicy Galii i Iberii.

– W mieście babci? – Cesarz przygryzł wargę. – Tego nie zapomnimy – powiedział nienaturalnie spokojnym głosem.

– Uzurpator wysłał posłów do Konstantynopola – podjął Euzebiusz. – Są teraz w drodze tutaj.

– Więc jeszcze nie przybyli?

– Twój sługa pędził tutaj z taką prędkością, by ich uprzedzić, panie – rzekł Euzebiusz. – Posłowie będą tu za trzy dni, pewnie po to, by zapewnić Waszą Wysokość o wierności Magnencjusza wobec Cesarstwa Wschodniego. Teraz nie może sobie pozwolić na zbyt wiele.

Konstancjusz skinął głową.

– Będziemy musieli pomyśleć – odparł. – Biedny Konstans, jak smutno znowu mieć żałobę na dworze. Zdejmij ze mnie ten przeklęty płaszcz, Euzebiuszu, jest ciężki jak piramida.

Pierwszy szambelan posłuchał i rozwiesił nad tronem sztywną od klejnotów purpurę.

Konstancjusz zaczął się przechadzać tam i z powrotem.

– Jedno trzeba powiedzieć o tej całej sprawie – rzekł. – Tylko jedno…

Pierwszy szambelan pozwolił sobie na cień uśmiechu.

– Oczywiście, panie. Wasza Wysokość jest teraz jedynym legalnym władcą imperium.

– Właśnie, właśnie… – Konstancjusz zatarł ręce. – Magnencjusz nie może sobie rościć prawa do tronu. Ten człowiek nie ma w żyłach ani kropli rzymskiej krwi.

– Ale nawet to nie przeszkodziło mu narzekać, że Wasza Wysokość rujnuje imperium, zatrudniając zbyt wielu barbarzyńców na wysokich urzędach.

Cesarz wybuchnął gniewnym śmiechem.

– Oczywiście, że tak by się stało, gdybyśmy jego zostawili na wysokim urzędzie. Zmiażdżymy tego aroganckiego parweniusza…

– Jak, panie? Najlepsze wojsko Waszej Wysokości jest teraz na perskiej granicy.

Konstancjusz tupnął nogą.

– Zawsze widzisz rzeczy w najgorszym świetle, Euzebiuszu. Co chcesz, żebym zrobił? Mam pójść i ucałować Magnencjusza za zamordowanie mojego brata?

– Doradzam rozwagę. Wasza Wysokość musi przyjąć wysłanników uzurpatora, kiedy się pojawią. To jest konieczne ze względów politycznych.

– Tak, tak. – Konstancjusz był wyraźnie zadowolony. – Całkiem słusznie. Przyjmiemy ich w milczeniu. Po prostu pozwolimy im mówić, nie okazując żadnej reakcji. Zawsze uważałem, że to robi największe wrażenie i w ten sposób nie można popełnić błędu. Potem wstaniesz i powiesz, że damy im znać we właściwym czasie. Tak, to nam się podoba. Wyrównamy rachunki z parweniuszem. W ogóle nas to nie martwi.

– Jak przystoi synowi wielkiego Konstantyna – rzekł przypochlebnie Euzebiusz.

– Nie wywołuj cienia naszego ojca – zostawił nam ciężkie brzemię, tak ciężkie, że w swej mądrości pomyślał, by je podzielić między synów. I co z tego wyszło? Najpierw Konstans zabija starszego brata, potem sam zostaje zabity i teraz dźwigamy to brzemię w pojedynkę.

Znów zaczął się przechadzać po pokoju.

– Musimy coś zrobić, Euzebiuszu. Nie wystarczy zebrać wojska. Poza tym nie możemy go odwołać ze Wschodu. Sapor, ten stary lis, szybko by to wykorzystał. Musimy mieć tam wystarczająco wielu żołnierzy, przynajmniej do obrony, i musimy mieć dowódcę. Ale kogo? Nie możemy sobie pozwolić na kolejne powstanie, kiedy będziemy walczyć z Magnencjuszem, prawda? I nie możemy się rozdwoić. Więc co mamy robić, czy możesz nam powiedzieć?

– Może generał Newitta…

– Nie, nie, nie. Uprzejmie dziękuję. Tylko nie kolejny barbarzyńca.

– Albo generał Barbation?

– Twój kuzyn? Wiem, że jest dobrym żołnierzem, ale politycznie…

– Raczej godny zaufania, panie.

– Może, może, ale nie chcielibyśmy podejmować ryzyka, Euzebiuszu – odparł Konstancjusz z bladym uśmiechem. – Wiążesz zbyt wielkie ambicje ze swoją rodziną, wiesz? Całkiem sprytne z twojej strony było zaproponować najpierw Newittę, wiedząc, że się nie zgodzimy, a dopiero potem napomknąć o twoim wyborze. Nie czuj się dotknięty, Euzebiuszu. Cenimy twoją inteligencję, rozumiemy ją, sami nie będąc głupcem; i jesteśmy ci wdzięczni za twoją lojalność, wyświadczyłeś nam dzisiaj wielką przysługę.

Eunuch ukłonił się głęboko.

– Służba cesarzowi jest moją jedyną troską – odpowiedział.

– Oczywiście, oczywiście… a swoją drogą, twoi wywiadowcy muszą być znakomici… Nic o tym wszystkim nie wiedzieliśmy, a przynajmniej prawie nic. Musimy się jednak zastanowić, jakie kroki podjąć. Będziemy medytować. Naradzimy się też z cesarzową i damy ci znać…

Eunuch opuścił salę. Nie był zadowolony z wyniku tej audiencji. Konstancjusz potrafił być czasami przebiegły. Teraz będzie trudno wprowadzić Barbationa na to stanowisko. Zastanawiał się też przez chwilę nad „medytacją” cesarza. Konstancjusz nie miał w sobie odrobiny sentymentu – tylko użalanie się nad sobą i podejrzliwość. Ale był też przesądny. Wciąż wierzył w bzdurną fantazję o „cesarskiej krwi”. Prawda, większość jego krewnych została… wyeliminowana. Ale dwaj nadal żyli, choć jeden z nich nie wiedział o istnieniu drugiego. Dwaj bracia. Młody Gallus i młody Julian. To była tajemnica, którą znało tylko kilka osób. Starszy z braci, Gallus, walczył gdzieś w Tracji, daleko od cywilizacji i oczywiście pod stałym nadzorem! A Julian przebywał w klasztorze w Kapadocji. Euzebiusz zacisnął zęby. O czymkolwiek on będzie medytował, pomyślał, mam nadzieję, że nie o tych dwóch młodych żmijach.

cdn.

Louis de Wohl

(1) Powyżej metra osiemdziesiąt.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Cesarski odstępca.