Cesarski odstępca. Rozdział drugi

Kiedy opat, wsparty na ramieniu diakona, wszedł do gabinetu, zobaczył, że jeden z gości już na niego czeka… ten otyły… nie, eunuch.

Co sprawiło, że brat odźwierny popełnił taką głupią pomyłkę? Na pewno wiedział, że goście…

– Dobry wieczór, wielebny ojcze – rzekł Mardoniusz swoim łagodnym, aksamitnym głosem, niskim u kobiety, lecz bardzo wysokim u mężczyzny. – Nazywam się Borecjusz. Mam nadzieję, że wybaczysz gorliwość swojemu bratu i słudze, który na moją prośbę zaprowadził mnie prosto do twojego gabinetu.

Teraz opat zrozumiał, dlaczego brat odźwierny złamał zasadę. W oczach gościa było coś nieodparcie przekonywającego. Język mógł wypowiadać łagodne i uprzejme słowa, lecz oczy rozkazywały i nie były przyzwyczajone do tego, by ich nie słuchano.

– Czy wybaczysz, wielebny ojcze, jeśli wyrażę jeszcze jedno życzenie? Czy mogę porozmawiać z tobą sam?

Starzec zawahał się, ale tylko przez chwilę. Potem podszedł do ciężkiego krzesła za biurkiem i usiadł. Krótkim skinieniem głowy odprawił diakona Perditusa, który niechętnie opuścił pokój z wyrazem konsternacji na dużej twarzy.

– Dziękuję ci, wielebny ojcze – rzekł eunuch, siadając ostrożnie na małym twardym krześle po drugiej stronie biurka – i przepraszam za to, co musiało wyglądać na godny pożałowania brak etykiety. Niestety nie miałem wyboru. Mam rozkazy, by utrzymać moją wizytę u ciebie w najściślejszej tajemnicy.

– Rozkazy?

– Jestem trzecim szambelanem Jego Wysokości cesarza Konstancjusza… – eunuch ukłonił się i dodał dworską formułę: – któremu niech Bóg da zwycięstwo i długie szczęśliwe życie.

– Amen – powiedział opat z uczuciem nieokreślonego niepokoju. – Amen. Amen. Zakładam, że masz dla mnie list od pierwszego szambelana?

– Nie, wielebny ojcze. Mam listy uwierzytelniające od jeszcze wyżej postawionej osoby. Pierwszy szambelan został w Konstantynopolu. Ja przybywam z cesarskiej kwatery w Antiochii – to znaczy, była w Antiochii, kiedy wyjeżdżałem. Teraz cesarz jest już w Persji, na czele najlepszej armii cesarstwa, jaką kiedykolwiek widziałem.

– Wojny, zawsze wojny – mruknął opat Tomasz.

– Inni władcy – ciągnął eunuch – mogą zapomnieć o więzach rodzinnych, kiedy w grę wchodzą pilniejsze sprawy państwa. Ale nie cesarz. Dlatego tutaj jestem, wielebny ojcze.

Stary opat wyprostował się na krześle.

– Więzy rodzinne? – zapytał wyczekująco. – Co masz na myśli? Jaki związek może mieć twoja wizyta w moim biednym klasztorze z cesarską rodziną?

Eunuch grzecznie się uśmiechnął.

– Istnieje najbardziej bezpośredni związek, wielebny ojcze. Członek cesarskiej rodziny, książę Julian, mieszka pod tym dachem.

Nastąpiła długa cisza.

Opat nawet nie mrugał. Wyglądał jak figurka z wosku.

Eunuch też siedział w milczeniu. Nawet najbystrzejszy obserwator nie dostrzegłby śladu wielkich emocji, które go wypełniały. Zdawało się, że upłynęły godziny, nim opat znów przemówił.

– Cesarz musi tobie bardzo ufać… przepraszam, ale nie dosłyszałem twojego imienia?

– Borecjusz.

– Niewielu ludzi wie – albo sądzi, że wie – że istnieje ktoś taki jak książę Julian.

– Tak, wielebny ojcze, poza murami tego klasztoru zliczyłbyś ich na palcach jednej ręki.

Opat potarł stare łzawiące oczy.

– Musisz zrozumieć, Borecjuszu, że ja sam nie potwierdzam istnienia tego młodego człowieka nawet teraz. Może istnieje… a może nie. Ten klasztor jest pod specjalną ochroną świętego Pawła… i garnizonu w Macellum. W Macellum jest garnizon, wiesz…

– Pół kohorty Szesnastego Legionu, pod dowództwem Lucjusza Priskusa – skinął głową eunuch. – Mam rozkazy, by ich przywołać w szczególnych okolicznościach, których zaistnienie jest jednak mało prawdopodobne.

Obaj się uśmiechnęli po tym, jak pogrozili sobie wzajemnie dokładnie tą samą bronią.

– Dowód – rzekł opat, wciąż się uśmiechając. – Niepodważalny dowód, Borecjuszu, że jesteś tym, za kogo się podajesz. Dowód na piśmie, nie ustny. Muszę mieć dowód.

– Oczywiście, wielebny ojcze… Oto własna pieczęć cesarza, ręczna… Czy to na razie wystarczy?

Sękate starcze dłonie niemal łapczywie pochwyciły złotą pieczęć.

– Tak, tak… pieczęć ręczna cesarza. Bardzo dobrze, Borecjuszu, bardzo dobrze…

Eunuch pochylił się do przodu.

– Jak powiedziałem wcześniej, nie więcej niż pięć osób poza tym klasztorem wie o istnieniu księcia Juliana. A ilu wie w klasztorze?

Opat zachichotał.

– W tej chwili dwóch, Borecjuszu. Ty i ja.

Eunuch wpatrywał się w niego badawczym wzrokiem.

– Chciałeś powiedzieć „trzech”, wielebny ojcze? Ty, ja – i sam książę Julian?

Opat zarechotał.

– Hehehe, wcale nie. Kiedy mówię „dwóch”, mam na myśli dwóch. Książę Julian nic nie wie o swoim pochodzeniu, o swoich rodzicach. Myśli, że jest sierotą… i właściwie jest, biedne dziecko, właściwie jest… w pewnym stopniu. Przynajmniej jego ojciec nie żyje. Nie wiem, jak matka. A ty?

– Nie wie? Jesteś tego całkowicie pewny?

– Całkowicie. Ty oczywiście wiesz, że biskup Euzebiusz z Nikomedii przyprowadził do mnie chłopca dziesięć lat temu. Ten klasztor nie należy do jego diecezji, lecz on był wielkim człowiekiem w skali całego cesarstwa. Nalegał, by nic nie mówić chłopcu o jego przeszłości. Dla jego dobra, oczywiście, by nie rozbudzać zanadto jego wyobraźni.

– Oczywiście, że nie. – Eunuch uśmiechnął się.

Usłyszeli ciche pukanie do drzwi. Opat klasnął w dłonie i do pokoju wszedł mnich z lampą oliwną, którą postawił na biurku. Ukłonił się z szacunkiem i wycofał równie cicho, jak się pojawił.

Dopiero w tym momencie obaj mężczyźni uświadomili sobie, że się ściemniło. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, przyglądając się sobie wzajemnie.

Ambitny, pomyślał opat Tomasz. Bardzo. Głęboki jak morze. Nie zwyczajny typ dworskiego eunucha, lubiący intrygi i spiski. Niebezpieczny człowiek. Musimy być ostrożni, pieczęć ręczna czy nie.

Bardzo stary, ale jeszcze nie usnął, pomyślał eunuch. Może ten klimat tak konserwuje zdrowie. Niektórzy z prowincjonalnych opatów mają znacznie sprawniejsze mózgi niż ich bardziej poważani koledzy w Konstantynopolu czy w Rzymie. Na razie mnie nie polubił. Nic dziwnego – wyczuwa niebezpieczeństwo, stara sowa.

Rozległ się cienki dźwięk dzwonka, który nie przestawał dzwonić.

– W refektarzu podają kolację – wyjaśnił opat. – Na pewno jesteś głodny, Borecjuszu…

– Niespecjalnie. Chyba że przeszkadzam tobie w kolacji…

Stary człowiek pokręcił głową.

– To trochę jedzenia, które jem, spożywam tutaj. Niedobrze mi się robi na widok starych mężczyzn wpychających w siebie tony jadła.

– W takim razie czy pozwolisz mi mówić dalej?

– Oczywiście – opat zamrugał. – Mam nadzieję, że nie przynosisz złych nowin do tego spokojnego domu, Borecjuszu. Biskup Euzebiusz pouczył mnie, bym uczynił wszystko, by zrobić dobrego kapłana z… chłopca, o którym mówimy. Stosuję się do tych pouczeń bardzo dokładnie.

– Zakładam, że z powodzeniem? – zapytał uprzejmie eunuch.

– Do pewnego stopnia, Borecjuszu, do pewnego stopnia. Jest oczywiście bardzo młody, tylko siedemnaście lat… i bardzo wrażliwy. (Dlaczego go to interesuje? Przez chwilę coś błysnęło w jego oczach.) Czy cesarz ma nowe plany?

– Cesarz jeszcze nie podjął decyzji – odpowiedział powoli eunuch. – Uczyni to na podstawie mojego raportu.

Więc nie przyszedł, by zamordować chłopca, pomyślał opat. Ale co zamierza? Cesarz nadal nie ma dzieci. Czyżby… nie, to niemożliwe. Nie odważyłby się tego zrobić po tym, co uczynił wcześniej.

– Mam rozkazy, wielebny ojcze, by obserwować młodego księcia, aż wyrobię sobie własny osąd. Trzeba znaleźć jakiś sposób, bym mógł z nim swobodnie porozmawiać na różne tematy.

– Ale on nie ma dużej wiedzy ogólnej, Borecjuszu.

– To, wielebny ojcze, nie bardzo pasuje do opisu umysłu kapłana Naszego Pana, prawda?

– On nie jest jeszcze kapłanem, tylko chłopcem. Bywa ministrantem podczas Mszy. Czego oczekujesz od siedemnastolatka?

– Nie przybyłem tu, by sprawdzić, ile on wie. Jestem, by zobaczyć, jakim jest typem chłopca, i przy całym szacunku należnym twojej mądrości, wielebny ojcze, będę nalegać, bym mógł zdobyć tę wiedzę z pierwszej ręki. Proponuję, byś mi dał, nazwijmy to, stanowisko tymczasowego opiekuna. Nie proszę cię, byś go zwolnił z obowiązków – chcę tylko spędzać z nim codziennie kilka godzin, przez tydzień… albo dwa.

– Rozumiem – odparł opat. Czuł się bardzo znużony i pusty. W tym Borecjuszu było coś, co go wyczerpało. Nie wiązało się z uczuciem przebywania w obecności niekompletnej istoty ludzkiej, ni to mężczyzny, ni kobiety, choć dla wielu wrażliwych ludzi byłoby to trudne do przezwyciężenia. Była to dziwna moc, pewna charyzma, którą emanował, i która przybierała na sile, im dłużej przebywał w jego towarzystwie. Jeszcze godzina, pomyślał opat, i poczuję, że wychodzą ze mnie wnętrzności, co podobno się dzieje, kiedy wieszają kobietę. Nie jestem kobietą. Jestem starym mężczyzną, bardzo starym mężczyzną, lecz wciąż bardziej męskim niż ten stwór tutaj… Zdobył się na wysiłek woli.

– Czy zamierzasz zdradzić chłopcu, kim jest?

– Na wszystkich świętych, nie, nawet o tym nie napomknę.

Wiem, że jest ci trudno: ta procedura nie jest w pełni zgodna z regułą i zasadami klasztoru. Ale nie mam teraz zamiaru zabierać stąd chłopca.

Umilkł na chwilę, lecz nie zobaczył żadnej reakcji na woskowej twarzy starca.

– Może później – dodał. – Jeszcze nie. Teraz mam inną propozycję: zmarły biskup Euzebiusz…

– Niech jego dusza spoczywa w pokoju – wtrącił opat.

– Eee… amen – dokończył eunuch. – Zmarły biskup zawsze przejawiał ojcowskie zainteresowanie młodym sierotą. Postanowił, że gdy chłopiec osiągnie pewien wiek – siedemnastu lat – nauczyciele duchowi i inni zaopiekują się nim z uwagi na jego przyszły rozwój.

– Rozumiem – odparł opat. – To by czyniło twoją wizytę zupełnie nieoficjalną.

– Właśnie tak. I to jest to, czego chcesz, prawda? W ten sposób nie będzie naruszenia reguły ani żadnej niepotrzebnej sensacji pośród reszty twojej gromadki.

To jest to, czego ty chcesz, pomyślał opat. Ale dlaczego, dlaczego tego chcesz?

– Świetnie – rzekł głośno. – Przypuszczam, że chciałbyś teraz zobaczyć chłopca.

Sięgnął do dzwonka.

– Przyprowadź brata Juliana, bracie Tymoteuszu – polecił zakonnikowi, który wszedł do pokoju.

Obaj mężczyźni czekali w milczeniu. Doświadczone oczy opata na próżno próbowały coś znaleźć. Twarz eunucha była spokojna i nieporuszona. Nie było po nim widać, co czuje – jeśli w ogóle coś czuł. Oddychał miarowo i spokojnie.

Opat Tomasz nie wiedział jednak, że ten człowiek ćwiczył jogę przez ponad dwadzieścia lat i miał nad swoim ciałem kontrolę, jaką niewielu ludziom udawało się osiągnąć.

To była chwila, na którą czekał, dla której pracował, prowadził poszukiwania przez te wszystkie lata. To był koniec wielkiego poszukiwania.

Kroki za drzwiami: nierówne, niepewne, utykające, a jednak idące ku przeznaczeniu, ku historii.

Gdy otworzyły się drzwi, szczupła chłopięca sylwetka ukazała się jak cień w przymglonym świetle korytarza.

– Wejdź, bracie Julianie – zaprosił go opat.

Młody mnich zrobił jeszcze parę kroków, zamknął drzwi i podszedł trochę niezgrabnie do biurka przełożonego. Pokonał te trzy metry schylony, ze spuszczonymi oczami.

Jak tamten brat sługa nie wypowiedział dotąd ani jednego słowa.

Eunuch utkwił w chłopcu oczy, jakby chciał przewiercić nimi drobne ciało w stu różnych miejscach.

Chudy. Wychudzona twarz. Nie widać oczu. Twarz nie wygląda na silną. Trochę zbyt długi i spiczasty nos. Mały podbródek, jeszcze bez zarostu. Na wpół dziecko. Dobre czoło. Szlachetne czoło. Niech podniesie wzrok, bym mógł zobaczyć jego oczy.

– Bracie Julianie – zaczął opat – pamiętasz, oczywiście, swojego zmarłego opiekuna i dobroczyńcę, biskupa Euzebiusza z Nikomedii…

– Którego duszę niech Bóg zachowa w pokoju – powiedział ciepło młody mnich.

– Amen – odrzekli jednocześnie opat i eunuch.

– Nie wystarczyło mu być twoim opiekunem, kiedy żył, więc zapewnił środki, które miały ci pomóc po jego śmierci.

Młody mnich słuchał opata z szacunkiem, lecz jego oczy wciąż wędrowały w stronę milczącego gościa.

Ciemne oczy. Łagodne i marzycielskie jak u dziewczyny. Jej oczy, pomyślał eunuch, bez wątpienia jej oczy.

– Obecny tu Borecjusz – rzekł opat – przybył w pewnej sprawie. Przez następnych kilka dni będzie z tobą rozmawiał na różne tematy. Powiem diakonowi Perditusowi, by dał ci czas wolny.

Młody mnich ukłonił się. Lekki rumieniec wypłynął na policzki z wyraźnie zaznaczonymi kośćmi policzkowymi.

– Zaczniemy jutro rano, dwie godziny po wschodzie słońca – powiedział eunuch. – Sądzę, że będzie to dla ciebie jakaś odmiana.

– To wszystko, bracie Julianie – rzekł łaskawym tonem opat. – Możesz teraz wrócić na kolację.

Kiedy młody mnich wyszedł, eunuch wstał.

– Dziękuję, wielebny ojcze… opowieść o ostatniej woli zmarłego biskupa popłynęła z twoich ust tak lekko jak ewangeliczna prawda. Nie, nie gniewaj się na mnie – to wzbudziło mój podziw. A teraz pozwól mi udać się na nocny spoczynek. Mam za sobą długą jazdę – siedem godzin w siodle to spory wysiłek dla człowieka, który waży tyle co ja.

Opat też wstał i zadzwonił ręcznym dzwonkiem.

– Nie powiedziałem ani jednego słowa nieprawdy. Biskup – niech Bóg błogosławi jego pamięć i duszę – naprawdę zostawił nam środki dla chłopca, a ty jesteś tutaj w jakiejś sprawie – choć nie jestem pewien w jakiej.

– To sprawa cesarza – odrzekł wyniośle eunuch. – Życzę ci dobrej nocy, wielebny ojcze.

Wszedł brat służący.

– Pokaż naszemu gościowi jego pokój, bracie Tymoteuszu – i dopilnuj, by miał wszystko, czego potrzebuje. Dobranoc, Borecjuszu.

Kiedy brat służący wrócił po chwili, zastał starego opata siedzącego bezwładnie na krześle. Głowa opadała mu ciężko, niemal dotykając biurka.

– Źle się czujesz, wielebny ojcze? – zapytał przerażony brat Tymoteusz.

Opat chrząknął.

– Nonsens… nonsens… Rozsuń zasłony… Powietrze w pokoju jest ciężkie. To niedorzeczne: nie mogę oddychać.

Zacharczał. Strząsnął z ramienia niespokojne palce mnicha.

– Nie potrzebuję pomocy. Już prawie dobrze. To tylko złe powietrze: zepsute powietrze. Ten świat jest zepsuty, bracie Tymoteuszu. Za co umarł Pan? Zastanawiam się, czy to było tego warte? Czy śmierdzisz czasem siarką, bracie Tymoteuszu? Ja tak. A teraz idź. Ty nie jesteś zły – tylko głupi. Idź już.

Brat Tymoteusz wyszedł. Nie miał wątpliwości, że opat mocno się postarzał… Naprawdę bardzo mocno.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Cesarski odstępca.