Cesarski odstępca. Rozdział czwarty

Była mniej więcej godzina przed świtem, kiedy mały brat Mateusz wszedł do kaplicy.

Kaplica była maleńka, zbudowana najwyżej na pięćdziesięciu mnichów, a teraz było ich prawie osiemdziesięciu i musieli się tłoczyć, by uczestniczyć w Mszy Świętej.

W tej chwili jednak niskie krzesła były ustawione jedno na drugim, a zasłona przed ołtarzem zasunięta.

Chłodne i duszne powietrze wypełniało niewielkie pomieszczenie.

Jedyne światło rzucała Wieczna Lampa, którą mały brat Mateusz przyszedł właśnie napełnić.

Wszyscy mówili na niego „mały” brat Mateusz, z wyjątkiem diakona Perditusa, z którego perspektywy każdy wydawał się zasługiwać na taki przydomek, i, oczywiście, opata Tomasza.

Mały brat Mateusz był bardzo brzydki. Miał pomarszczoną twarz, zadarty nos, usta wielkie jak u żaby i równie wielkie uszy. Liczył sobie nie więcej niż trzydzieści, trzydzieści dwa lata, nikt dokładnie tego nie wiedział. Jako małe dziecko został znaleziony przez wieśniaków na drodze do Tarsu, ze śladem po cięciu miecza biegnącym przez czaszkę. Wieśniacy zabrali go do najbliższej akuszerki, która przysięgała na Wenus i Kybele, że nigdy nie widziała brzydszego dziecka i w pełni rozumie ludzi, którzy próbowali się go pozbyć.

Nie podobał jej się jednak sposób, w jaki to uczynili, więc zrobiła, co mogła, przy pomocy swoich ziół, plastrów i paru łagodnych zaklęć i po trzech dniach chłopcu nic już nie groziło. Po kolejnych dwóch tygodniach był już na tyle normalny, na ile mógł, i to oznaczało, że stał się jeszcze większym kłopotem niż wcześniej.

Wieśniacy stanowczo odmówili zabrania go do siebie: tylko go znaleźli, nie był synem nikogo znajomego, a oni mieli dość kłopotu z własnymi dziećmi, niech bogowie zaświadczą, i jeśli Dalla, akuszerka, nie wie, co z nim zrobić, to już tylko jej sprawa.

Wbrew temu, co niektórzy myślą, bycie akuszerką wcale nie jest takie proste: trzeba się szybko uwijać i radzić sobie z mnóstwem zdenerwowanych ludzi i nie można się przy tym zajmować trzyletnim, a może nawet pięcioletnim bękartem, jeśli był mały na swój wiek.

Kiedy więc przyszedł brodaty mężczyzna w szarym płaszczu z potrójnie plecionym sznurem, jeden z tych wariatów, którzy osiedlili się koło Arghi Dagh, w Macellum – nazywali siebie chrześcijanami i wierzyli w szybko się rozprzestrzeniający zabobon, który miał coś wspólnego z krzyżami, rybami i innymi magicznymi symbolami – i zaproponował, że zaopiekuje się chłopcem za darmo, co dowodziło, że jest wariatem, popchnęła malca delikatnie w jego ramiona i poszli, szaleniec i znajda, i nigdy więcej już ich nie widziała.

Taka była krótka historia i rodowód małego brata Mateusza. Czy to na skutek cięcia mieczem, czy ziół matki Dalli, na jego głowie nie rosło wiele włosów, a te nieliczne wyrastały we wszystkich kierunkach, uparcie odrzucając jakiekolwiek próby zaprowadzenia symetrii i ładu. Mózg pod nimi też był trochę dziwny – przynajmniej tak myślała większość ludzi, nie wyłączając diakona Perditusa. I dlatego, choć osiągnął wiek, w którym inni złożyli już śluby, a wielu nawet wieczyste, mały brat Mateusz był wciąż zakonnikiem, którego wykorzystywano tylko do pośledniejszych posług.

Teraz zaczął swoją pracę: wzniósł piramidę z trzech krzeseł, stawiając jedno na dwóch pozostałych, i wspiął się, by napełnić lampę.

Ze swojego wysokiego miejsca mógł zajrzeć za zasłonę oddzielającą ołtarz od nawy kaplicy.

– Co! Znowu? – powiedział, kręcąc głową. Kiedy napełnił lampę, zszedł i zaczął ustawiać krzesła na prymę, poranną modlitwę o świcie.

Dopiero wtedy odsunął zasłonę i zobaczył brata Juliana siedzącego na cienkim dywanie pokrywającym stopnie i zatopionego w jednym ze zwojów.

– Już? – zapytał Julian dosyć gniewnym tonem. – Do świtu chyba jeszcze zostało trochę czasu? Jest wciąż ciemno, prawda?

– Nie spałeś całą noc, już trzecią z rzędu, bracie Julianie – odparł z naganą w głosie brat Mateusz. – Będziesz taki głupi jak ja, jeśli tak dalej pójdzie, i nawet nie chcę myśleć, co by powiedział diakon, gdyby o tym wiedział. No i czytanie przy tym świetle. Jest bardzo szkodliwe dla oczu.

– Miałem kawałek świecy – przyznał się Julian. – Wystarczył na dość długo. Potem, oczywiście, nie było tak dobrze, ale co robić? Och, Mateuszu, gdybyś tylko wiedział o cudach, o których czytałem!

– Cały płoniesz, bracie Julianie, na pewno masz gorączkę. A twoje ręce – popatrz, jak drżą. Wykończysz się. Nie jestem pewien, czy nie powinienem powiedzieć diakonowi.

– Bracie Mateuszu, nie możesz! – zaprotestował Julian. – Obiecałeś uroczyście, że mnie nie wydasz. Trzymam cię za słowo.

Mały mnich pokręcił swoją ciężką głową.

– Myliłem się. Nie powinienem był tego robić. Jak możesz trzymać oczy otwarte podczas Mszy, kiedy wcale nie sypiasz. To nieludzkie.

Julian zerwał się na nogi. Przycisnął cenne zwoje do piersi, jakby mały człowieczek przyszedł po to, by mu je zabrać.

Oczy mu błyszczały.

– Nie wydasz mnie – rzucił gniewnym szeptem. – Nie zrobisz tego, słyszysz? Piśnij tylko słowo, a, na Herkulesa…

Nie dokończył swojej groźby.

Mały, brzydki mnich z naczyniem z oliwą wyglądał na tak zdumionego, że w Julianie przeważyło poczucie humoru.

– Już dobrze, bracie Mateuszu – uśmiechnął się. – Nie bądź głupi. Przepraszam, że się uniosłem. To było bardzo niemądre z mojej strony i przypuszczam, że również grzeszne. Wiem, że mnie nie wydasz, masz na to zbyt dobre serce.

– Myślałem, że mnie uderzysz tymi cennymi pergaminami – wyszeptał mały człowieczek. – A moja czaszka jest bardzo krucha. Sądzę jednak – zachichotał – że to byłby jedyny sposób, by się dowiedzieć, co tam jest napisane. To naprawdę nie twoja wina, bracie Julianie, wiem. Ale to bardzo źle, że twój przyjaciel Borecjusz cię tym faszeruje. To o nim powinienem powiedzieć diakonowi, nie o tobie.

– Jakby to mogło ci coś dać – zakpił Julian. – Diakon Perditus nie ma jurysdykcji nad Borecjuszem. I ani słowa przeciw niemu, mały braciszku – nie znasz go. Jest najwspanialszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek spotkałem. Jestem mu tak wdzięczny, że mógłbym przed nim klękać. Och, mały braciszku, gdybyś tylko mógł zobaczyć cudowne światy, w które pozwala mi wejrzeć! Wysokie jak niebo i głębokie jak morze, i pełne, pełne cudów myśli. Człowiek umie myśleć, mały braciszku – to właśnie odkryłem. Potrafi myśleć o takich cudownych rzeczach, że przypomina to lot ptaków do słońca.

– Nie jestem ptakiem – mruknął brat Mateusz. – A za chwilę wzejdzie słońce. Będę musiał zadzwonić na prymę. Co jest dobrego w tych wszystkich pięknych myślach, jeśli odbierają ci cały sen, noc po nocy?

– Czy nie rozumiesz, że muszę wykorzystać czas, kiedy Borecjusz jest tutaj? – zaoponował Julian. – Może będzie musiał niedługo wyjechać. Nie wiem, jak to zniosę, mały bracie. Jego mądrość! Jego wiedza! Jest fontanną, żywym cudem człowieczeństwa. Nigdy nie spotkałem kogoś podobnego.

– Ale o co w tym wszystkim chodzi, w tych twoich manuskryptach? Mam nadzieję, że to nie jest jedna z tych nowych herezji, jak nauczanie donatystów czy arian!

– To nie ma z tym nic wspólnego. Historia, braciszku, chwalebna historia Rzymu. Natura Boga i człowieka objaśniona przez największy umysł wszechczasów – Plotyna.

– Bóg jest dobry – odrzekł pogodnie mały brat Mateusz. – To wszystko, co muszę wiedzieć o Jego naturze. A człowiek nie jest taki dobry i mógłby być dużo lepszy. To wszystko, co muszę wiedzieć o człowieku. Ty i te twoje stare pergaminy.

– Jesteś szczęśliwym człowiekiem, mały braciszku – uśmiechnął się Julian. – Jesteś zadowolony wiedząc to, co wiesz. Ale miej cierpliwość do mnie, który nie potrafi być taki jak ty. Ja jestem spragniony, usycham z pragnienia, chcę wiedzieć, mały bracie. Skąd wzięło się na świecie zło, skoro wszystko stworzył Bóg? Diakon nie umiał mi na to odpowiedzieć! I czym jest zło? Co jest esencją zła? Czy ma ten sam rdzeń co dobro, czy nie? Czyż nie jest tak, że to, co jest złe dla mnie, może być dobre dla ciebie, a to, co jest złe dla ciebie, może być dobre dla mnie? Jaka jest zatem różnica? Te książki mi to powiedzą, rozumiesz?

Mały brat Mateusz zamrugał.

– Ktoś już to kiedyś powiedział – wyszeptał. – Ale kto?

Nagle rozszerzyły mu się oczy.

– „Będziecie znali dobro i zło” (1) – zacytował. – Czytałem to: „Będziecie znali dobro i zło”. Ale gdzie ja to czytałem? Jestem pewny…

– Nieważne, nieważne – przerwał mu niecierpliwie Julian. – Teraz pójdę do swojej celi. Nie mogą mnie tu zastać przed czasem. I pamiętaj, mały bracie – ani słowa.

– Dobrze, dobrze – burknął brat Mateusz. – Ale nie będzie czwartej nocy, bracie Julianie. Nienawidzę wyrzutów sumienia. Są jak ołowiana kula w mojej głowie, jak wtedy, kiedy dwa lata temu połamałem ten duży srebrny świecznik i nic nie powiedziałem diakonowi, żeby mnie nie ukarał. Okropna, ciężka ołowiana kula. A kiedy mu w końcu powiedziałem, bo za bardzo mnie to gnębiło – pstryk! – przeszło i poczułem się lekki jak piórko. Lepiej powiedz diakonowi sam. Poczujesz się dużo lepiej… Poszedł już, szybko i zwinnie jak kot. On i te jego stare pergaminy. Właśnie wschodzi słońce, jak dojrzała pomarańcza. Lepiej już uderzę w dzwon.

I wszedł do małego pokoju, w którym wisiała ciężka lina.

– No, dzwonie – zachichotał – Ładnie w ciebie uderzę. Jego nie zbudzisz ze snu… Jego i te stare zwoje. Będziecie znali dobro i zło. Jestem pewny, że to czytałem… albo słyszałem. Będziecie znali…

Nagle otworzył szeroko wielkie usta i wytrzeszczył ze zgrozą małe okrągłe oczy.

– To wąż! – zawołał. – To wąż w raju tak powiedział.

Złapał za linę, jakby to było pokryte łuskami ciało węża. Dzwon wydał żałosny, łkający dźwięk.

Mały brat Mateusz dzwonił i dzwonił.

– Wąż – powtarzał za każdym razem.

– Wąż… wąż…

cdn.

Louis de Wohl

(1) Wszystkie cytaty za Biblią Tysiąclecia.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Cesarski odstępca.