Rozdział czwarty. Cechy charakterystyczne rzymskich katolików, cz. 2

Oczywiście pewną reakcję, czy raczej ich serię, można zawsze odnaleźć w każdej duszy, która czyni jakiekolwiek postępy w obszarze intelektualnym. Są chwile, kiedy wyczerpany rozum pozwala, aby raz jeszcze zdominowała go wyobraźnia, która wypływa ze sfery uprzedzeń, starych wierzeń, dawnych zwyczajów, idei zaszczepionych w dzieciństwie czy przypadkowo usłyszanych i zasymilowanych, a przez pewien czas silnie się manifestuje.

Proponuję zająć się tutaj czterema takimi typowymi rodzajami „ataków”, jakie w różnych momentach miały miejsce w umyśle Johna. Pierwszy został nazwany „Powszechnym brakiem zaufania”.

„Dlaczego jest tak – pytał John sam siebie – że cały świat tak się sprzymierzył przeciwko rzymskim katolikom? Poza wszystkim, zdrowy rozsądek świata to Boski instynkt, ponieważ jest tak silnie ludzki. Nie mam na myśli zdrowego rozsądku ludzi, o których wiadomo, że są źli, ateistów, niemoralnych banitów, ale trzeźwe odczucie narodów bojących się Boga. W Anglii na przykład ten brak zaufania nie jest mniej oczywisty niż był za panowania królowej Elżbiety, chociaż przyjmuje mniej ostrą formę. Człowiek ubiega się o posadę. Jego świadectwa są satysfakcjonujące i wszystko idzie dobrze, aż do momentu, kiedy zostanie odkryte, że wyznaje właśnie tę religię. Potem mówi mu się, że ma już nie przychodzić. Młody człowiek zdobywa stypendium, a wykładowcy z college’u, dowiedziawszy się o jego wierze, robią wszystko, aby się go pozbyć. Rzymskokatolicki ksiądz, idący niewinnie ulicą, jest wytykany palcami i obserwowany, jakby miał w tylnej kieszeni machinę piekielną.

Konwertyta jest traktowany pośród przyjaciół jakby świeżo przybył z zakładu psychiatrycznego. Albo okazuje mu się pobłażanie, albo zaprzecza przy każdej możliwej okazji. Co do Francji, nie ma potrzeby podawać przykładów, wystarczy wspomnieć, że kraj ten po raz trzeci czy czwarty zdjął krzyż z Panteonu oraz usunął krucyfiksy ze swoich sądów. Francja została zmuszona do pozbycia się tysięcy swych obywateli, jedynie z powodu tej zbrodni, jaką była ich religia i rozważa uznanie publicznego noszenia sutanny lub habitu zakonnego za akt buntu. Hiszpania, gdzie Kościół rzymski wciąż sprawuje władzę, jest pogardzana przez cały cywilizowany świat. Włochy pełne są skonfiskowanych klasztorów, a papież jest pewnego rodzaju więźniem w swym własnym domu i na swej ziemi. Irlandia, jak wiadomo, to pojedyncze drażliwe miejsce w Imperium Brytyjskim”.

John zwraca się znowu ku Ewangeliom i Dziejom Apostolskim i spotyka się z następującymi uwagami: „I będziecie w nienawiści u wszystkich” (Mk 13, 13).

Z pewnością nie można tego zastosować do żadnego innego wyznania, niż rzymskokatolickie. Nie została też wyróżniona żadna szczególna grupa, która będzie nienawidzić [uczniów Chrystusa] – ani ateiści, ani wyjęci spod prawa, ani cudzołożnicy. Przeciwnie, wobec Kościoła rzymskiego stawiany jest taki sam zarzut, jaki stawiano wobec samego Chrystusa – że jest przyjacielem grzeszników, a zatem przypuszczalnie wspólnikiem grzechu. Określenie „u wszystkich” obejmuje dokładnie te osoby, które miał na myśli Jan – statecznych, bogobojnych, cywilizowanych mieszkańców ziemi. W rzeczywistości sam Chrystus, wzmacniając swoje ostrzeżenie, stwierdza, że wrogowie Jego przyjaciół będą ich pozywać przed sądy cywilne i religijne, a swoją własną wrogość będą uważali za akt służby Bogu.

„Gdybyście byli ze świata, świat by was kochał jako swoją własność. Ale ponieważ nie jesteście ze świata… dlatego was świat nienawidzi” (J 15, 19).

Świat – czyli, mówiąc raz jeszcze, wcielenie zdroworozsądkowego, praktycznego, rozumnego, cywilizowanego ducha. To właśnie on mówił o apostołach, iż są szaleni i pijani, nazywał ich wichrzycielami świata, buntowniczymi, nielojalnymi, bezbożnymi. To on sto lat później oskarżał ich dzieci o niesłychane zbrodnie w ciemności, o bezbożność i ateizm. A dzisiaj w Anglii dokładnie ten sam duch nie ma zaufania do rzymskich księży, potępia system rzymski, pogardza konwertytami. We Francji zdziera krucyfiks ze ściany, w Hiszpanii i Irlandii uśmiecha się współczująco i chciałby móc zatopić ich w sieciach swojej własnej szerokiej wolności.

John buntuje się przeciwko własnym przemyśleniom.

„Bardzo pięknie – wykrzykuje – ale jakież to bezcelowe, udawać, że ci papiści są znienawidzeni z powodu swej pobożności – z powodu swej miłości do Jezusa Chrystusa! To ich grzech, ich niezgodność z własnymi standardami, a nie ich świętość budzi podejrzenia. Żadna retoryka nie może usprawiedliwić Sykstusa III, Innocentego VIII, Juliusza II, Marii Tudor, Torquemady i tysięcy zbrodniarzy, znanych z historii. «Poznacie ich po ich owocach. Czy zbiera się winogrona z ciernia albo z ostu figi?» (Mt 7, 16). To bezcelowe, aby prześladowcy pozowali na prześladowanych, a oszczercy na obrzucanych kalumniami. Nie jest prześladowaniem, jeśli społeczeństwo broni się przed tymi, którzy obalają jego prawa. Jeśli brak jakiegoś dowodu, że Kościół rzymski nie jest królestwem niebieskim, można go znaleźć w charakterze jego obywateli”.

„…podobne jest królestwo niebieskie do sieci” (Mt 13, 47).

„Nie jest zatem – odpowiada drugi głos w jego duszy – nie jest wyselekcjonowaną społecznością idealnych dusz. Jest raczej wielkim naczyniem, które zbiera w siebie dobrych i złych, świętych i grzeszników, eteryczne dusze i zdeformowane potwory zmysłowości. Wskazywać na wyrzutków społeczeństwa w obrębie Kościoła to nic innego, jak pokazywać, że miłosierdzie Boga jest większe niż miłosierdzie człowieka. Wyobrażać sobie inny Kościół niż ten, to zaprzeczać jego powszechności, jego Boskości, jego adekwatności do ludzkich potrzeb, jego bezbrzeżnej miłości, jego niezniszczalnej nadziei. To właśnie zrobili lollardzi, luteranie, independenci, marcjonici, i setki gnostyckich sekt, których nazwy zostały już niemal zapomniane. Zawsze krzyczeli «Ludu mój, wyjdźcie z niej» (Ap 18, 4). Ale królestwo niebieskie to nie arystokracja świątobliwości, ani nie wystawa nagrodzonych dusz, a nawet nie sito, które oddziela – to sieć, co gromadzi i włącza w siebie.

Nawet gdyby wszystkie przesadne twierdzenia historyków były absolutnie prawdziwe, nie wpłynęłoby to ani o włos na prawo Kościoła. Powszechnie bowiem wiadomo, że im większa wysokość, tym większy upadek. Zły katolik jest najgorszym z ludzi, ponieważ jego typem i jego przywódcą jest nikt inny, jak Judasz Iskariota. Zepsucie wysoko rozwiniętego organizmu jest nieskończenie bardziej wstrętne niż gnijące resztki meduzy. Jeśli prawda jest czymś upragnionym, a nie słownym zwycięstwem coram populo (1), musisz postawić św. Franciszka z Asyżu obok Innocentego VIII, św. Katarzynę ze Sieny obok papieskiego sądu, przed którym przemawiała, musisz postawić tysiące świętych, znanych i nieznanych, obok tysięcy grzeszników, których imiona gromadził przez tak wiele stuleci i z taką sumienną gorliwością oskarżyciel braci” (2).

„To także jest niezła obrona”, mówi John. „Ale jak wobec tego można bronić nie pojedynczych grzeszników, ale oszustw popełnianych codziennie i każdej godziny w imię religii? Słyszeliśmy o Krucyfiksie z Boxley i o księdzu, który pociągał za sznurki, aby wizerunek jego Zbawiciela płakał oszukańczymi, krwawymi łzami, o św. Januarym, którego krew, jak wciąż się uważa, cztery razy do roku staje się płynna w dłoniach arcybiskupa Neapolu, o histerycznych dziewczynach w Lourdes uleczonych albo siłą własnych emocji, albo – co możliwe – środkami medycznymi, w wodach Źródła Najświętszej Dziewicy.

A co ze świętymi, którzy unosili się trzy mile nad ziemią, z męczennikami, przed którymi bestie kuliły się w uwielbieniu, z biskupami, którzy leczą chorych, z księżmi, którzy wskrzeszają zmarłych, z ekstatykami, którzy krwawią z ran na rękach i nogach oraz w boku, w każdy piątek, między dwunastą a trzecią i majaczą po hebrajsku i grecku, z lunatykami, którzy drżą i krzyczą pod dotknięciem odrobiny słonej wody, nad którą grzeszny człowiek wymamrotał kilka słów po łacinie! (3) Czy istnieje w chrześcijaństwie jakakolwiek inna wspólnota chrześcijan, która wierzy, że dziś wciąż zdarzają się cuda? Prezydent Konferencji Wesleyańskiej nie odczytuje pośród swych statystyk listy cudów dokonanych przez miejscowych kaznodziejów. Wszyscy najbardziej rozumni i pobożni ludzie współcześni, przy całym ich zdrowym rozsądku, są jednomyślni co do tego, że cuda były faktycznie niezbędne dla ustanowienia Kościoła na ziemi, ale zarówno one, jak i zapotrzebowanie na nie, znikły ze świata, który zwraca oczy ku wyższym i bardziej duchowym manifestacjom mocy Boga. Właśnie ta jedna, niemożliwa do zniesienia i nietolerancyjna wspólnota, która nazywa siebie Kościołem katolickim, w obliczu rozsądku, doświadczenia i wiedzy, upiera się przy twierdzeniu, że wiek cudów nie przeminął. Nie możemy jej za bardzo winić. Wciąż ciąży na niej mroczne dziedzictwo średniowiecza (4), a jej twierdzenie jest identyczne, jak to, które głosiła naiwna i zdominowana przez księży instytucja, zaciemniająca ludzkie umysły i dominująca nad nimi dzięki mieszaninie łatwowierności i strachu”.

„Oto ten jedyny Kościół…” i John zatrzymuje się w swym wywodzie.

„Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie” (Mk 16, 17 i 18).

„Czy można sobie zatem wyobrazić – zapytuje John samego siebie po chwili przerwy – iż nieco pochopnie wyciągnąłem wniosek, że ponieważ wykryto kilku łotrów, wszyscy ludzie są nieuczciwi. Czy to możliwe, że zawiniłem nieuprawnionym rozumowaniem a priori i że na przekór wszystkim cudom wyciągnąłem z przesłanek wnioski, iż nie miały one miejsca?”

„Musimy spojrzeć na to szerzej”, woła. „Ten spór o kwestie szczegółowe jest bezużyteczny. Spójrzcie raz jeszcze na wspólnotę rzymską jako całość – na jej żelazny system, jej sztuczną jedność, która miażdży indywidualność, która na siłę wciska slogany w ludzkie usta, wymusza ten sam święty wyraz na twarzach i te same barbarzyńskie szaty na ramionach. Stanowi wspaniały przykład ludzkiego geniuszu i cierpliwości. To jak musztra w wojsku, ruch ogromnej machiny: ta korba obraca to koło i tamtą dźwignię. Oczywiście jest ona imponująca i przerażająca, dopóki nie pozna się jej sekretu. Jednak jak zupełnie niepodobna do wolnej, czystej, duchowej jedności Chrystusa i Jego zwykłych sług, jedności miłości oraz serc i woli, jedności, która jest Boża, ponieważ jest głęboka! Zajrzyjmy raz jeszcze do Ewangelii”.

„Aby wszyscy stanowili jedno… aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał” (J 17, 21). „Świat”, powtarza drugi głos w jego duszy. „A ty, Johnie, pomimo swego zwykłego, zdrowego rozsądku, myślisz bezustannie o uczonym i o świętym. Co ty masz z nimi wspólnego? To nie do nich Chrystus skierował swoje powszechne wezwanie, ale do utrudzonych, obciążonych, grzeszników, do tych otępiałych i pozbawionych wyobraźni. Jego królewska droga jest dla wędrowców i głupców, którzy idą nią pośród odkupionych do Syjonu (por. Iz 35, 8–10). To dla Ciebie, Johnie i dla takich, jak ty, przygotował On tę drogę i wybudował swoje niebieskie miasto. Nie dla uczonego, który snuje sieci i raduje się swą kunsztownością, ale dla człowieka, który może stać się po trosze jak małe dziecko. To dla prostaczków ustawił swe drogowskazy i zbudował swoje proste mury.

Innymi słowy, ta jedność, o którą On się modlił, była dokładnie tą, którą ty potępiasz. Miała to być jedność, którą świat mógłby rozpoznać – oczywista, prosta, powszechnie wiadoma, widoczna. Nie jedność widzialna tylko dla oczu patrzących i z pewnością nie jedność utkana z marzeń i pragnień w zaciszu gabinetu.

Czy świat uznaje jedność baptystów, zwolenników Wesleya i braci z Plymouth, albo jedność Kościoła anglikańskiego? Czyż obecnie parlament nie poszukuje sposobu, aby zlikwidować ten skandal, którym jest brak jedności tego ostatniego? Czyż podziały w chrześcijaństwie – z wyjątkiem tego, co nazywasz Kościołem rzymskim – nie są tą jedną, największą przeszkodą dla ewangelizacji świata, której Chrystus tak żarliwie pragnął? I czy to nie ku Kościołowi rzymskiemu (z powodu jego jednorodności, z której właśnie szydziliście) spogląda z aprobatą, a nawet z nadzieją, niespokojny, zakłopotany wędrowiec? Czy faktycznie możesz wskazać oprócz niej jakąkolwiek inną jedność, która na chwilę przyciąga uwagę niewierzących, beztroskich i niezależnych? Świat może nienawidzić tej jedności – nauczył cię pewnej liczby wyrażeń, którymi możesz ją obrzucić – może ją interpretować w inny sposób, tak jak ty to zrobiłeś, ale nie ulega kwestii, że postrzega ją jako najbardziej wstrząsający i pociągający fakt w chrześcijaństwie.

Spójrz jeszcze raz na to zdanie: «Aby stanowili jedno – aby świat uwierzył… »”

John został uciszony, ale nie jest przekonany. Ma jeszcze mnóstwo pytań wymagających odpowiedzi. Cała jego dusza buntuje się przeciw temu wnioskowi. Jednak na razie milczy.

Dowiedział się bowiem, że dokładnie te same kwestie, jakie dotąd służyły mu za argument przeciwko nieznośnym roszczeniom Kościoła, który woli on nazywać „Misją Włoską”, ten właśnie Kościół wysuwa jako podstawę swoich praw.

Jest autorytatywny? Tak, ponieważ jego Pan taki był.

Gardzi konwenansami, przeczy prawom ludzkim, dzieli rodziny? Tak, ponieważ jego Pan tak czynił.

Zamienia oskarżenie o wypieranie Chrystusa na prawo posiadania Go w swym sercu, umyśle i ustach.

Przyjmuje z zadowoleniem nieufność świata, ponieważ On powiedział, że tak się będzie działo.

Nie obawia się gromadzić grzeszników i zatrzymywać ich, nawet jeśli wypaczają jego twierdzenia i zakłamują jego ducha, ponieważ rolą Kościoła jest zagarniać ludzkość – szumowiny i wszystkich – w swą sieć.

Nie wstydzi się zaliczać cudów do swych klejnotów, ponieważ Pan powiedział, że Jego Oblubienica powinna je nosić.

Raduje się swoją samokontrolą, nieugiętością swej postawy, podporządkowaniem wszystkich członków jego najwyższej woli, ponieważ życzeniem Pana jest, aby świat, który On kocha i za który ofiarował samego siebie, mógł rozpoznać we wspólnocie Kościoła Jego królową, a w Nim samym – Króla.

Wobec powyższego, zamykając Ewangelię, John jest nieco zamyślony.

Ks. Robert Hugh Benson

(1) (Łac.) coram populo – wobec ludu.

(2) Mowa o szatanie, por. Ap 12, 10.

(3) Mowa oczywiście o egzorcyzmach.

(4) Antykatolicka retoryka „mrocznego średniowiecza” była – wbrew faktom – podtrzymywana w środowiskach niechętnych Kościołowi katolickiemu.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Roberta Hugh Bensona Religia zwykłego człowieka.