Boża wojowniczka. Rozdział szósty. Dzwony zwycięstwa

Pierwszą noc spędzili na dworze. Joanna nie chciała zdjąć zbroi i wkrótce się przekonała, że sen wcale nie musi przychodzić łatwo. Gdy się obudziła, była cała posiniaczona i niemal jeszcze bardziej zmęczona niż przed udaniem się na spoczynek. Czuła się źle, ale nie tylko z powodu niewygody. Martwiła się, ale inaczej, niż można by zakładać. Każdy na jej miejscu przejmowałby się ogromną odpowiedzialnością za ponad trzy tysiące ludzi, a przede wszystkim za wynik całej operacji. Joanna nie wątpiła jednak w sens swojej misji. Jej zaniepokojenie wynikało z przeczucia, że pozostający pod jej rozkazami dowódcy mają przed nią tajemnice.

Joanna zażądała, by wojsko kierowano cały czas prawym brzegiem Loary. Kilku dowódców, między innymi doświadczony i pewny siebie marszałek Saint Severe optowało za lewym brzegiem. Prawy, jak głosili, był niebezpieczniejszy. Większość angielskich umocnień – wręcz cała seria fortów, otaczających miasto pierścieniem – znajdowała się po tej stronie rzeki i siłą rzeczy należało się tam spodziewać także większości nieprzyjacielskich wojsk. Bezpośredni atak na te siły wydawał się ostatnią pożądaną rzeczą, skoro jedynym celem Francuzów było dostarczenie żywności do oblężonego miasta. Zgodnie z zasadami prowadzenia wojny, dowódcy mieli słuszność, lecz Joanna jednoznacznie upierała się przy swoim. Jak powiedziała, tak podpowiadały jej Głosy.

Dowódcy dali za wygraną, ale tak, jak ustępuje się nerwowemu dziecku. Nie obyło się bez ostentacyjnego wzruszania ramionami, a na niektórych obliczach Joanna dostrzegła źle skrywane rozbawienie. Jej podkomendni najwyraźniej uważali, że dobrze jest mieć ją przy sobie jako swoistą Bożą zapowiedź zwycięstwa, niemniej faktyczne planowanie należy pozostawić im, rycerzom doświadczonym w toczeniu wojen, a nie młodej wieśniaczce.

Joanna się martwiła.

Następną Mszę Świętą odprawiono w czwartkowy poranek, w nietypowych warunkach: pod gołym niebem, w oparach rannej mgły. Następnie wznowiono marsz. W pewnej chwili Joanna zorientowała się, że Loara płynie z niewłaściwej, lewej strony. Wtedy wszystko stało się jasne. Rycerze oszukali swoją głównodowodzącą.

Dotarli do Orleanu. Joanna wyraźnie widziała mury i wieże, a także angielskie umocnienia, lecz wszystko to znajdowało się na przeciwległym brzegu szerokiej rzeki.

Pobladła z gniewu, popędziła konia i zrównała się z dowódcami.

– Postąpiliście wbrew moim rozkazom!

Uśmiechnęli się, błagali o przebaczenie. Na swoje usprawiedliwienie wyjaśnili, że przyszły wieści od Dunoisa, bohaterskiego obrońcy miasta, który podkreślił, że woli tę drogę, i że przyśle płaskodenne łodzie, aby przeprawić transport żywności.

– I gdzie one są? – spytała Dziewica ostro.

Dowódcom zrzedły miny. W zasięgu wzroku nie znajdowała się ani jedna łódź.

– Tego nie mogliśmy przewidzieć – wykrztusił marszałek Saint Severe.

– Wy nie mogliście, ale Bóg wiedział, co się stanie – zabrzmiała surowa odpowiedź.

– Nadpływa łódź! – rozległ się okrzyk. – Ale tylko jedna.

Po chwili na brzeg wysiadł Dunois we własnej osobie, a wraz z nim kilku rycerzy. Sprawiali wrażenie tak samo zakłopotanych, jak podkomendni Joanny. Dunois, postawny, wysoki mężczyzna o szerokich barkach i przystojnej, proporcjonalnej twarzy, skierował się prosto do marszałka Saint Severe’a.

Zanim dotarł do celu, zabrzmiał młody, władczy głos:

– Ty jesteś dowódcą obrony Orleanu?

Dunois odwrócił się w stronę mówiącego i ujrzał drobną sylwetkę chronionej przez zbroję Dziewicy, o której tak wiele słyszał przez ostatnie tygodnie. Orzechowymi, mądrymi oczami dyskretnie przyjrzał się Joannie i jednocześnie złożył uprzejmy ukłon.

– Ogromnie się cieszę z twojego przybycia, pani.

Joanna nie była w nastroju na prawienie komplementów.

– To ty poradziłeś moim podkomendnym, by prowadzili mnie wzdłuż tego brzegu rzeki, choć powinni byli dotrzeć do miejsca stacjonowania Talbota i Anglików? Prowiant znajdowałby się już za murami, gdyby dowódcy wykonywali moje rozkazy.

Dunois przełknął ślinę. Był synem księcia Orleanu, pierwszym mieczem Francji, jedynym nigdy nie pokonanym dowódcą francuskim. Od wielu lat nikt nie ośmielił się przemawiać do niego takim tonem. Dunois nie stracił panowania nad sobą.
– Udzieliłem tej rady w porozumieniu z mądrzejszymi ode mnie, gdyż zgodnie uznaliśmy ją za najlepszą i najbardziej racjonalną – wyjaśnił łagodnie.

– W imię Boga! – wykrzyknęła Joanna. – Rady Naszego Pana są mądrzejsze od twoich. Chcieliście mnie oszukać, a tymczasem oszukaliście sami siebie. Przynoszę wam najlepszą pomoc, z jakiej kiedykolwiek korzystali rycerze i miasta, gdyż jest to pomoc Króla Niebieskiego. Nie z miłości do mnie Bóg skierował tę pomoc na ziemię, lecz po wysłuchaniu modlitw świętego Ludwika i ulitowawszy się nad Orleanem.

Dunois wykonał znak krzyża i uśmiechnął się nieśmiało.

– Popełniliśmy błąd – przyznał. – Kazałem przyszykować wszystkie łodzie do transportu prowiantu, ale jest ich zbyt mało, aby przeprawić także wojsko. Na domiar złego nie mogę popłynąć z nimi pod prąd, bo wieje niesprzyjający wiatr. To wyjątkowo niefortunny zbieg okoliczności.

W tamtym momencie po raz pierwszy dostrzegł cząstkę prawdziwej Joanny. Stała przed nim, ze wzrokiem utkwionym w przestrzeni, ze stężałą twarzą, pobladła. Czyżby się modliła? Z pewnością sprawiała wrażenie całkowicie nieświadomej obecności innych ludzi wokół siebie. Po chwili westchnęła głęboko, jakby się budziła ze snu. Jej twarz ponownie się ożywiła i rozpogodziła.

– Musimy czekać – oświadczyła całkowicie rzeczowym tonem. – Wiatr wkrótce się zmieni.

– Wieje ze wschodu – zauważył Dunois z wahaniem. – Wiatr zerwał się zaledwie kilka godzin temu, a zwykle całymi dniami utrzymuje kierunek.

– Musisz się nauczyć wiary w moje słowa, panie – zauważyła Joanna.

– Dajmy mu czas – odezwał się La Hire. – W imię Boga, nauczy się. Na mój kij, niełatwo jest tak po prostu przyjąć pewne rzeczy do wiadomości. Sam musiałem się uczyć, a nawet teraz, na mój kij, czasami gubię się niczym… niczym…

– Sceptyk to odpowiednie słowo – podsunął mu marszałek Gilles de Rais usłużnie. – Zapewne jego chciałeś użyć.

– Bynajmniej – zaprzeczył La Hire szorstko. – Szukałem innego słowa i wierz mi, znalazłem je, ale nie będę go wypowiadał, bo mi nie wolno. – Uśmiechnął się pogodnie do Joanny. Dziewica odwzajemniła uśmiech i przyjacielsko poklepała rycerza po opancerzonych plecach.

– Nie mów, że przestałeś przeklinać – mruknął Dunois z szeroko otwartymi oczami. – Skoro Dziewica skłoniła cię do takiego wyczynu, chętnie uwierzę we wszystko.

– Patrzcie! – krzyknął Gilles de Rais. Drżącym palcem wskazywał flagi, chorągwie i sztandary, niesione przez grupę rycerzy za dowódcami. Wszystkie łopotały na wietrze… w kierunku wschodnim.

– Wiatr się zmienił… – zauważył La Hire niepewnym głosem.

– Ręka Boga – wykrztusił Dunois, wstrząśnięty do głębi.

– Tak, jak się należało spodziewać – podkreśliła Joanna niecierpliwie. – A teraz szybko bierzmy się do załadunku.

– Ja przyprowadzę łodzie – zaproponował Dunois ochoczo. Pomimo ciężkiej zbroi, niczym chłopiec pobiegł z powrotem do swojej łodzi. Pół godziny później wszystkie jednostki wracały do głodującego miasta, aby dostarczyć jego mieszkańcom zapasy mięsa i mąki na wiele tygodni. Wkrótce robota paliła się wszystkim w rękach.

Wróg nie wykazywał żadnej aktywności, lecz Dunois ostrzegł po powrocie, że jego łodzie nie mogą przerzucić armii.

– Anglicy nie mogliby do tego dopuścić i są gotowi przypuścić atak – wyjaśnił. – Kiedy to zrobią, napotkają część naszych oddziałów pośrodku rzeki, zupełnie bezradnych, część na prawym brzegu, część na lewym. Anglicy nie mogliby nie skorzystać z takiej okazji: nasze rozdzielone siły nie miałyby żadnych szans. Poza tym potrzebuję kilku dni na to, by pokrzepić nadwątlone siły moim ludzi w mieście. Nie zaszkodzi także wzmocnić ich umysły.

– Masz tutaj wszystko, co potrzebne do poprawy stanu ciała – przyznał La Hire. – Ale jak sobie poradzisz z marną kondycją umysłów żołnierzy?

Dunois popatrzył na Joannę.

– Niniejszym zapraszam Dziewicę do miasta Orlean – oznajmił uroczyście. – Nie ma lepszej osoby do odbudowania odwagi i siły obrońców.

Joanna zmarszczyła czoło. Jej Głosy ani słowem nie wspomniały o takiej możliwości, a sama nie chciała opuszczać swojej armii. Saint Severe i jego dowódcy zgodzili się z Dunoisem i poprosili Dziewicę o przyjęcie zaproszenia.

– Zrobię to – zgodziła się niechętnie. – Niech armia powróci do Blois bez wdawania się w potyczki z nieprzyjacielem. Pod moją nieobecność nie wolno rozpoczynać żadnych walk. Wrócicie do Orleanu najszybciej, jak się da, ale tym razem prawidłowym brzegiem! Gdy się zjawicie, urządzimy wypad.

– Wspaniale – uradował się Dunois.

– To niedopuszczalne, aby Dziewica bez należytego orszaku wkraczała do miasta – odezwał się nagle La Hire. – Ja też pójdę… a także kilku moich ludzi. Tuzin załatwi sprawę.

– Ja też chcę iść! – krzyknął Florent d’Illiers, jeden z młodszych wiekiem dowódców.

Dunois zgodził się zabrać do Orleanu jeszcze pięciuset lub sześciuset ludzi oprócz Dziewicy. Joanna nie kryła satysfakcji.

Wraz z nadejściem nocy francuska armia przystąpiła do odwrotu. W oblężonym mieście zagrzmiały dzwony kościołów, tym razem nie po to, by ostrzec przed niebezpieczeństwem, lecz dać sygnał do powszechnej radości.

Tysiące mieszkańców wyległo na ulice, niosąc pochodnie i latarnie. Wkrótce ujrzeli Joannę na białym koniu bojowym, z chorągwią w dłoni, w towarzystwie Dunoisa, rozradowanego i uśmiechniętego od ucha do ucha. Za nimi jechali La Hire, Florent d’Illiers, d’Aulon, mały Louis de Contes, heroldowie i trębacze. Pochód zamykało dwustu ciężkozbrojnych rycerzy ze służbą. W sumie podążało sześciuset ludzi.

Dzwony biły nieprzerwanie.

Obywatele Orleanu czuli się tak, jakby otworzyły się przed nimi bramy Nieba, aby wysłać im pomoc. Dziewica – tajemnicza istota, o której szeptano, mówiono i debatowano od tygodni, w której istnienie wielu powątpiewało sądząc, że została wymyślona przez garstkę spryciarzy, pragnących rozbudzić płonne nadzieje. Równie dobrze mogła też być wytworem wyobraźni ludzi gotowych uwierzyć we wszystko. Tymczasem wreszcie przybyła osobiście, niczym anioł w lśniącej zbroi, święty Michał przebrany za dziewczynę, dumną i odważną, z wizerunkiem Chrystusa na sztandarze. Do Orleanu zawitało zwycięstwo.

Ludzie tłoczyli się wszędzie dokoła niej. Próbowali ją dotknąć, choćby musnąć palcami jej chorągiew i rumaka. W ogólnym rozgardiaszu ktoś nierozważnie przytknął pochodnię do białej chorągwi, która momentalnie stanęła w płomieniach. Rozległ się wrzask przerażonego i wstrząśniętego tłumu.

Joanna ukłuła konia ostrogami, machnęła sztandarem i samodzielnie stłumiła ogień, zanim ktokolwiek zdołał ruszyć jej z pomocą.

Zebrani ryknęli z radości.

Dopiero kiedy pochód pokonał całe miasto, od wschodu na zachód, Joanna poprosiła o zaprowadzenie jej do prywatnej kwatery. Dunois postanowił przygotować dla niej miejsce w domu skarbnika księcia Orleanu.

Pod dachem pomogli jej zdjąć ciężką zbroję. Czekał też na nią posiłek, choć wolała znowu napić się odrobiny wina z wodą i skubnąć kilka małych kawałków chleba, maczanego w kielichu.

La Hire stanął u boku Dunois.

– Dzięki Bogu – mruknął.

– Za co? – spytał Dunois cicho.

– Coś je – wyszeptał La Hire. – Przez cały dzień nie miała nic w ustach, a przecież…

– Jak myślisz, zemdleje?

– Nie. Zastanawiałem się, czy w ogóle cokolwiek jada. Ale ona jest człowiekiem… Dzięki Bogu, jest człowiekiem.

***

Była człowiekiem. Niektórzy nadal powątpiewali w jej misję. Do grona niedowiarków należał sieur Jean de Gamache, osobisty chorąży Dunoisa, człowiek wielki i waleczny, lecz próżny. Następnego dnia zwołano naradę wojenną, aby zadecydować, co robić do czasu powrotu francuskiej armii z Blois. La Hire oraz Florent d’Illiers opowiadali się za nękaniem Anglików, Jean de Gamache i kilku innych było temu przeciwnych. Dunois nie miał zdania.

Dziewica jak zwykle chciała walczyć.

Jean de Gamache rąbnął pięścią w stół.

– Tę sprawę powinni rozstrzygnąć doświadczeni dowódcy – warknął.

– Ja jestem głównodowodzącą – oświadczyła Dziewica surowym tonem.

Jean de Gamache popatrzył na Dunois, który nie odezwał się ani słowem. Tego było już za wiele.

– Panowie – przemówił chrapliwie. – Jeśli chcecie słuchać rad prostej wieśniaczki, a nie rycerza mojej rangi, nie będę już więcej protestował. – Zwinął swój sztandar i przekazał go Dunois. – Od tej pory będę tylko skromnym szlachcicem, ale wolę, by moim panem był człowiek z dobrego rodu, a nie jakaś nic nie warta kobieta.

Oczy Joanny zapłonęły, a Dunois musiał wykorzystać cały takt i umiejętności, by doprowadzić do pogodzenia zwaśnionych stron.

La Hire otrzymał pozwolenie na atak zaczepny. Udało mu się zaskoczyć Anglików i zdobyć nieco terenu przed Saint Pouair. Dunois uzyskał informację, że wysłany przez nią herold nadal żyje, choć pozostaje w niewoli, a Anglicy grożą mu śmiercią.

– Prześlę im wiadomość – zapowiedział. – I przybiję ją strzałą do jednego z ich fortów. Zapowiem, że zabiję wszystkich angielskich jeńców, jeśli zamordują herolda.

Joanna zgodziła się na takie rozwiązanie, ale postanowiła podyktować jeszcze inny list do dowódcy angielskich oddziałów, prosząc o przerwanie oblężenia i wycofanie się najeźdźców do Anglii. Nie otrzymawszy odpowiedzi, podjechała do angielskich umocnień w ich najsilniej bronionym miejscu, w forcie Tourelles. Na murze dostrzegła jednego z angielskich dowódców, a ktoś z jej otoczenia wyjaśnił, że to sir William Glasdale.

– Glasdale, Glasdale! – krzyknęła. – W imię Boga, poddaj się i ocal życie!

Sir William ryknął śmiechem.

– Wracaj do domu, dziewczyno od krów! – odkrzyknął. – Pilnuj swoich zwierząt!

Potem dorzucił jeszcze kilka dosadnych słów, a pozostali angielscy żołnierze ochoczo się do niego przyłączyli.

– Kłamcy – odpowiedziała Joanna. Zawróciła wierzchowca i pognała z powrotem. Nikt nie zadał sobie trudu, aby do niej strzelać. Wróg nie traktował jej poważnie.

Anglicy, przyzwyczajeni do łatwych zwycięstw w starciu z wrogiem, który stosował przestarzałą taktykę, generalnie okazywali Dziewicy kompletną obojętność.

Dunois postanowił pojechać do Blois i osobiście stanąć na czele armii wyruszającej do Orleanu. Anglikom nie udało się go zatrzymać, kiedy przedzierał się przez linie, a pod jego nieobecność, główne dowództwo obrony miasta objęła Joanna. La Hire został jej bezpośrednim podkomendnym.

Trzy dni później, trzeciego maja, nadeszła francuska armia. Na prośbę Dunois siły wzmocniono o garnizony z Gien, Montagris, Chateau Reynard i Chateaudun. Wojsko przemaszerowało prawym brzegiem rzeki, jak sobie tego życzyła Joanna.

Straże na wysokich wieżach kościelnych Saint Pierre Empont oraz Saint Paul pośpiesznie opuściły punkty obserwacyjne i zgłosiły, że nadciąga las włóczni i chorągwi. W Orleanie zapanowała nieopisana radość.

Joanna, wraz z La Hire i pięcioma setkami żołnierzy, wyjechała z miasta na spotkanie Dunois i jego ludzi. Wedle wszystkich zasad wojennych, właśnie wówczas Anglicy powinni przypuścić atak. Nie uczynili tego. Nie ruszyli nawet na Dziewicę i jej mały oddział, kiedy mijała fortyfikacje. Można było odnieść wrażenie, że nagle oślepli. Niektórzy w Orleanie zaczęli szeptać, że Dziewica rzuciła na nich czar.

Dunois otrzymał wieści. Sir John Fastolf, angielski dowódca, zwycięzca „bitwy o śledzie”, ponownie nadciągał na czele sznura wozów z żywnością dla Anglików i miał dotrzeć na miejsce za dzień lub dwa.

– W imię Boga – powiedziała Joanna zapalczywie. – Rozkazuję ci powiadomić mnie natychmiast, gdy ten człowiek pojawi się w polu widzenia. Jeśli przejdzie bez mojej wiedzy, każę ściąć ci głowę.

Zapadła głucha cisza.

– Z całą pewnością cię powiadomię, pani – odparł Dunois i z trudem przełknął ślinę.

Tamtego dnia Joanna poszła spać wcześniej niż zwykle. Od świtu była na nogach i czuła się śmiertelnie zmęczona.

D’Aulon jak zwykle pełnił straż przed drzwiami do jej komnaty. W pewnej chwili wydało mu się, że słyszy odległy huk armat, ale równie dobrze mogło to być złudzenie.

Nagle drzwi się otworzyły i na progu stanęła Joanna, biała jak kreda i cała roztrzęsiona.

– Moje Głosy! – krzyknęła. – Dlaczego mnie nie obudziłeś? Oni walczą! Walczą beze mnie i przegrają, bo nie ma mnie przy nich!

Przybiegł brat Pasquerel.

– Anglicy przelewają francuską krew! – zawodziła Joanna. – Moja broń… zbroja…

Pojawił się mały Louis de Contes, ścierając z oczu resztki snu.

– Mego konia! – krzyknęła do niego Joanna.

Jeszcze nigdy nie przywdziała zbroi w takim tempie, a i tak uważała, że to za wolno. Zbiegła po schodach i wypadła na dwór, gdzie czekał już Louis de Contes z osiodłanym wierzchowcem.

– Moja chorągiew! – zawołała. – Daj ją natychmiast!

D’Aulon, nadal na piętrze domu, chwycił sztandar i rzucił go przez okno. Dziewczyna złapała drzewce i jednocześnie uderzyła konia ostrogami. Pogalopowała ulicami z taką prędkością, że spod podkutych kopyt jej rumaka posypały się iskry.

Louis de Contes pognał za nią najszybciej jak potrafił, a d’Aulon wyruszył w drogę gdy tylko zapiął na sobie zbroję. Dogonił Joannę przy Bramie Burgundzkiej, gdzie trwała już potyczka. Francuzi wyraźnie przegrywali. Dunois zaatakował, ale tym razem Anglicy byli przygotowani. Z pola bitwy wycofywali się pierwsi uciekinierzy.

Joanna wzniosła sztandar i wycelowała go w kierunku fortu Saint Loup.

– W tył zwrot, Francuzi! – krzyknęła. – Tam jest wróg!

Ruszyła przed siebie, nie patrząc, czy ktokolwiek poszedł za jej wezwaniem. Poszli…

Dunois znajdował się w sercu bitwy, wściekły i zawstydzony jej niekorzystnym przebiegiem. Nawet nie chciał myśleć o tym, że może będzie musiał powiedzieć Dziewicy o klęsce Francuzów. Nie istniał jednak sposób na to, aby przełamać żelazne szyki przeklętych, którzy walczyli z takim samym opanowaniem, jak zawsze i nie zamierzali ustąpić o krok.

– Trzeba się wycofać – poradził mu Jean de Gamache. – Wycofaj się, panie, bo wróg odetnie ci drogę ucieczki. Prawe skrzydło cały czas ustępuje.

Dunois popatrzył na trębacza. Już zamierzał dać sygnał do odwrotu, gdy inna trąbka, gdzieś za jego plecami, dała znać, by ruszać do ataku. Dunois odwrócił się w siodle i ujrzał Dziewicę, galopującą prosto w wir walki. U boku Joanny jechał mały Louis de Contes, przyciskając trąbkę do ust i dmuchając w nią ile pary w płucach.

Zagrzmiał okrzyk tysięcy głosów. Wojsko i mieszkańcy Orleanu, wszyscy razem ruszyli do ataku.

W angielskim obozie krążyły przeróżne historie na temat Dziewicy. Anglicy chętnie z niej drwili i szydzili, ale wielu uważało ją za wiedźmę lub demona. To, co ujrzeli teraz, zdawało się potwierdzać ich obawy. Jak inaczej można by wytłumaczyć fakt, że krucha dziewczyna gna prosto na nich, powiewając sztandarem? Jak inaczej wyjaśnić, że ci sami Francuzi, którzy przed momentem zbierali się do ucieczki, teraz ponownie zwarli szyki i przystąpili do kontrnatarcia? Dziewica bez wątpienia była demonem. A może… może świętą? Czyżby święci walczyli po stronie Francji?

Anglicy się zawahali. Francuzi dostrzegli ich niepewność i wznieśli triumfalny okrzyk.

– Bóg i Dziewica! – zawołali.

– Bóg i Dziewica! – ryknął Dunois i popędził konia.

Angielska linia obrony nagle się przełamała. Pobladły z wściekłości, dowódca Anglików wydał rozkaz odwrotu do fortu, lecz było już za późno na ucieczkę. Francuzi wdarli się w nieprzyjacielskie szeregi tnąc i przeszywając zbroje wroga. Do fortu Saint Loup wdarł się strumień Anglików i Francuzów.

Drewniana konstrukcja zapłonęła.

Dunois również znalazł się w fortyfikacji, a jego ciężki miecz przerąbywał hełmy wroga z taką łatwością, jakby wykonano je ze słomy.

Dziewica nie wdarła się jednak za mury wraz z innymi. Zatrzymała się i popatrzyła na zachód, w stronę głównej linii angielskich umocnień. Stacjonowało tam wysokie dowództwo sił wroga, tam należało szukać Talbota, który z pewnością widział, jak płonie fort Saint Loup. W takiej sytuacji musiał urządzić wypad.

Joanna pojechała na prawe skrzydło. Wojsko już się zebrało, zawstydzone ucieczką. Dziewica rozkazała, by wszyscy podążyli za nią. Tak się stało. Sześciuset ludzi ruszyło za przywódczynią prosto na zachód i w górę, po zboczu wzgórza.

– Stać! – rozkazała. – Osadzić piki.

Z zachodu nadciągał długi szereg zbrojnych mężczyzn – ludzi Talbota. Tak jak przewidziała Joanna, nieprzyjaciel urządził wypad, aby pośpieszyć na ratunek załodze fortu Saint Loup. Gdy Anglicy ujrzeli, że droga jest zablokowana, stało się jasne, iż Francuzi uprzedzili ich ruch. A jeśli atak na fort Saint Loup miał na celu zmylenie sił przeciwnika i wciągnięcie go w pułapkę?

Joanna zauważyła, że angielska linia nieruchomieje w odległości niecałego kilometra, a następnie ponownie rusza… z powrotem. Dziewica uśmiechnęła się surowo. Jej podkomendni wiwatowali. Stanęła w siodle.

– Wracamy – ogłosiła, lecz gdy dotarli do fortu Saint Loup, bitwa już dobiegła końca. Twierdza płonęła, Anglicy umknęli w popłochu. Do Joanny zbliżył się Dunois. W dłoni trzymał miecz.

– Wygrałaś bitwę, którą ja przegrałem – powiedział. – Najpokorniej błagam cię o wybaczenie, pani. Jeśli chcesz mojej głowy, oto mój miecz. Skorzystaj z niego, bo wbrew twoim rozkazom zaatakowałem wroga bez porozumienia z tobą.

Uśmiechnęła się do niego.

– Wiedziałam, że spróbujesz mnie oszukać – odparła. – Wybaczam ci.

– Wybiliśmy połowę załogi Saint Loup – poinformował Dziewicę Dunois.

Ku jego zaskoczeniu, Joanna sprawiała wrażenie głęboko zasmuconej.

– Straszna to rzecz – westchnęła. – Tylu ludzi zmarło bez spowiedzi. Tylu ludzi… Na dodatek w wigilię Wniebowstąpienia Pańskiego… – Po jej policzkach spłynęły strużki łez. Otarła je dłonią w ciężkiej rękawicy. – Wszystkich jeńców należy traktować przyzwoicie – rozkazała. – Wszyscy zbrojni muszą iść wyznać grzechy. Następnie podziękują Bogu za to zwycięstwo.

– Całe wojsko? – spytał Dunois mimowolnie. – Księża będą mieli pełne ręce roboty – dodał lekko łamiącym się głosem.

– Całe wojsko – potwierdziła. – Jeśli moje rozkazy nie zostaną wykonane, wyjadę z Orleanu i opuszczę armię. Poza tym nie życzę sobie plądrowania kościoła Saint Loup. Tym razem naprawdę na tobie polegam, dowódco Dunois.

Pół godziny później wszystkie kościelne dzwony w Orleanie donośnym biciem ogłosiły pierwsze zwycięstwo Dziewicy.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Boża wojowniczka.