Boża wojowniczka. Rozdział siódmy. Opuszczony sztandar

W święto Wniebowstąpienia Pańskiego obie strony powstrzymały się od walki. Cała francuska armia poszła do spowiedzi, potem na Mszę Świętą i przystąpiła do Komunii Świętej.

W sali ratusza zwołano jednak naradę wojenną. Przewodniczył jej sieur de Gauncourt, mer Orleanu. Zaproszono Dziewicę – ale parę godzin później niż innych. Dowódcy chcieli opracować swoje plany bez jej przedwczesnych ingerencji. Jak to jowialnie ujął sieur de Gaucourt, Dziewica bez wątpienia została zesłana przez Boga, aby poprawić morale w szeregach. Pod tym względem stanowiła nieocenioną pomoc, lecz planowanie strategii i taktyki należało pozostawić biegłym w sztuce wojennej, a nie siedemnastoletniej młódce. Przecież to oczywista sprawa…

Być może rzecz nie była tak oczywista dla części dowódców, którzy zaledwie dobę wcześniej widzieli jak Dziewica przechyla szalę zwycięstwa w bitwie na stronę Francuzów. Także ci dowódcy musieli jednak toczyć zmagania z własną próżnością – męską i żołnierską. Sieur de Gaucourt był niesłychanie wpływowym człowiekiem i mógł liczyć na poparcie licznego grona wybitnych dowódców, skierowanych do Orleanu przez delfina: marszałka Saint Severe, marszałka Gillesa de Rais i przez większość pozostałych.

– Na mój kij – mruknął La Hire. – Moim zdaniem macie do wyboru dwa rozwiązania. Albo zrobicie to, co wam każe Dziewica i zwyciężycie, albo podążycie za głosem własnego rozumu i jak zwykle dostaniecie po uszach. – Wyprostował pod stołem długą nogę. – Zawsze mówię to, co myślę – dodał niepotrzebnie.

Sieur de Gaucourt zauważył, że głównodowodzący obroną Orleanu, wielki Dunois nigdy nie został pokonany i rzeczą naturalną jest pozostawienie mu całej władzy nad armią. Jaskrawą nieuczciwością byłoby zlekceważenie jego zasług tylko z powodu przybycia Dziewicy, zwłaszcza że nieraz narażał życie dla Francji. Poza tym to on zdobył fort Saint Loup, a nie Dziewica.

Dunois, nieco oszołomiony lawiną pochwał, pokłonił się nisko i… ustąpił. Następnie sieur de Gaucourt omówił własny plan ataku, sprowadzający się do silnego, lecz pozorowanego uderzenia na fort Saint Laurent. Liczył na to, że w ten sposób skłoni Anglików do wysłania tam wsparcia z południowego brzegu rzeki. Wówczas wyprowadzono by główne natarcie na osłabione siły angielskie na południu.

– W stosownym czasie dołączy tu do nas Dziewica – ciągnął Gaucourt. – Powiemy jej o fortelu, lecz przemilczymy plany związane z głównym natarciem.

– A to dlaczego? – spytał La Hire niewinnie.

– Dlatego, że z racji swojego temperamentu, natychmiast sprzeciwiłaby się nam tylko po to, aby zademonstrować sprzeciw – wyjaśnił de Gaucourt z dezaprobatą. – Kobiety już takie są.

Tymczasem Dziewica napisała trzeci i ostatni list do Anglików. Zagroziła im całkowitą klęską, jeśli nie opuszczą Francji. Ponownie podeszła możliwie blisko nieprzyjacielskiego obozowiska i nakazała posłać tam list przymocowany do strzały. Anglicy jak zwykle odpowiedzieli obelgami, więc wycofała się ze smutkiem. Zyskała jednak pewność, że dołożyła wszelkich starań, aby zapobiec tragedii. Gdy wróg rozumie wyłącznie język wojny, musi otrzymać to, czego oczekuje. Joanna pojechała do ratusza.

Na miejscu powiedziano jej o planie porannego ataku na fort Saint Laurent. Joanna bez emocji wysłuchała informacji.

– Doskonale – oznajmiła. – A teraz powiedzcie mi, co naprawdę ustaliliście. Potrafię dotrzymywać znacznie większych tajemnic.

La Hire uśmiechnął się szeroko do zdezorientowanych dowódców.

– Dobrze wam tak – mruknął. – Może to wam da do myślenia.

Dunois, taktowny jak zwykle, przemówił łagodnym tonem:

– Joanno, nie bądź na nas zła. Nie możemy wyjawić ci wszystkiego naraz. To, co powiedział sieur de Gaucourt, jest prawdą, lecz postanowiliśmy jeszcze przebyć rzekę i zaatakować Anglików na południu. Myślę, że to bardzo dobry plan i chyba zgodzisz się ze mną.

– Niech więc tak będzie – podsumowała Joanna, odwróciła się i wyszła.

***

Bladym świtem 6 maja, Francuzi przeprawili się przez Loarę po prowizorycznym moście z łodzi i barek, pośpiesznie połączonych pod osłoną wczesnoporannej mgły. Milicja, skierowana do przeprowadzenia fałszywego natarcia na fort Saint Laurent, koniecznie chciała wziąć udział w walkach na południowym brzegu, razem z resztą armii.

Gdy Anglicy dostrzegli nadciągające siły, przeprowadzili pośpieszną ewakuację słabego fortu Saint Jean le Blanc i ukryli się w dobrze chronionym forcie des Augustins, dawnym klasztorze.

Wkrótce Francuzi mieli się przekonać, że ewakuacja Saint Jean le Blanc to tylko fortel. Z fortu des Augustins wysypała się chmara Anglików, którzy ruszyli na tyły wojsk francuskich. Francuzi się zawahali i zaczęli wycofywać, na szczęście w sposób uporządkowany, pod wodzą samego Dunoisa. Dowódca nie krył zadowolenia z przejęcia jeszcze jednego fortu angielskiego.

Joanna nie była jednak usatysfakcjonowana.

– Tą drogą należy ruszyć na wroga! – zawołała i ponownie ruszyła do ataku, samodzielnie, ze sztandarem w dłoni. La Hire znowu zawrócił konia i podążył za Joanną.

– Bóg i Dziewica! – krzyknął.

Francuzi go usłyszeli, odwrócili się, rozejrzeli i… przypuścili atak, na którego czele podążał Jean d’Aulon. Zagrzmiały armaty fortu des Augustins, a wielkie kule trafiły w szeregi nacierających. Francuzi zostali zmuszeni do zatrzymania, a wówczas Anglicy kontratakowali z furią. Ludzie wokół Dziewicy padali jak muchy, martwi albo ranni. La Hire posłał sześciu umyślnych z prośbą o posiłki, lecz wsparcie nie nadeszło, więc Francuzi ponownie zaczęli się wycofywać. Wielu wpadało do wody i najczęściej tonęło – w ciężkich zbrojach nie sposób było utrzymać się na powierzchni.

Część Anglików zabrała się do rozdzielania łodzi i barek, tworzących most, i zapełniania ich, by wyprowadzić natarcie na Orlean.

– Wycofajmy się – wydyszał La Hire. – Joanno, pora zarządzić odwrót. Spróbujemy innego dnia.

Dziewica tylko pokręciła przecząco głową.

– Teraz jest odpowiedni moment – oświadczyła stanowczo.

Przerażony La Hire ujrzał, jak Joanna się odwraca i samodzielnie rusza do ataku.

– Francuzi! – wrzasnął. – Pozwolicie Dziewicy umrzeć?

Pięciu, dziesięciu, dwudziestu, pięćdziesięciu zbrojnych odwróciło się i podjęło okrzyk, na który odpowiedziało setki obrońców Orleanu. Niczym cofająca się fala ruszyli prosto w kłęby pyłu, za którymi wcześniej znikła Joanna. Rozochoceni sukcesem Anglicy przerwali szeregi, a nagły, furiacki atak Francuzów kompletnie ich zaskoczył. Ponad dwustu najeźdźców padło nim pozostali ponownie zwarli szyki. Bitwa rozgorzała na nowo, zajadle walczono o każdą piędź ziemi.

Chorągiew Dziewicy nadal pozostawała widoczna. La Hire zbliżył się do niej i odparowywał jeden cios wroga za drugim.

W samym środku tumultu Dziewica spokojnie rozkazała d’Aulonowi zebranie jak największej liczby ludzi i zaatakowanie Anglików od tyłu.

D’Aulon wykonał polecenie, lecz angielski dowódca w porę dostrzegł niebezpieczeństwo i zarządził wycofanie się za mury fortu des Augustins.

– Drabiny! – zawołała Joanna. – Drabiny, a fort będzie nasz!

W głębi miasta kobiety i starcy klęczeli w kościołach, modląc się za Dziewicę, za zwycięstwo, za bliskich sobie mężczyzn, którzy zmagali się z wrogiem.

Z daleka docierały odgłosy walki, czasem donośniejsze, czasem cichsze. Nagle huk armat ucichł. O czym to mogło świadczyć?

Wznowiono modlitwy. Po niedługim czasie, który wydawał się wiecznością, do katedry wkroczył rycerz w pełnej zbroi.

– Podziękujcie Bogu za Dziewicę! – zawołał. – Zdobyliśmy fort des Augustins!

***

Kiedy dowódcy opracowywali nowe plany działania, ludzie nadal tłumnie otaczali Dziewicę i jej rumaka, obrzucali ją kwiatami, wychwalali pod niebiosa, całowali ją po ukrytych w zbroi stopach i chronionych pancernymi rękawicami dłoniach. Francuzi zdobyli trzy angielskie forty i zabili więcej przeklętych, niż przez siedem miesięcy przed przybyciem Joanny. Dziewica zapewniła miastu nieocenioną pomoc, lecz francuska armia poniosła poważne straty, a Anglicy nadal dysponowali znaczną przewagą liczebną. W zaistniałych okolicznościach obrońcy zastanawiali się, czy nie lepiej byłoby na pewien czas wstrzymać się od działań zbrojnych i zaczekać na przybycie posiłków z siedziby delfina. Z pewnością zgodziłby się on wesprzeć swoje wojska, zwłaszcza, że ich wysiłki zaowocowały wymiernymi sukcesami. Nie istniało niebezpieczeństwo frontalnego ataku ze strony Anglików, bo przecież nie przypuścili generalnego natarcia wtedy, gdy dysponowali całą serią fortów. Poza tym miastu nie groził już głód. Od południa można było względnie bezpiecznie dostarczać żywność, bo przecież forty Saint Jean le Blanc, Saint Loup i des Augustins nie blokowały już drogi.

Gdy przyszła Dziewica, dowódcy poinformowali ją, że postanowili chwilowo zaprzestać walki. Z całą pewnością nie zamierzali ruszać do boju jutro.

Joanna wpatrywała się w nich z uwagą.

– Podjęliście decyzje we własnym kręgu, ja zadecydowałam co innego dzięki innym doradcom. Wierzcie mi, moja rada ma słuszność i osiągnie swój cel. Wasza do niczego nie dojdzie.

Zanim udała się na spoczynek, postanowiła porozmawiać ze spowiednikiem, ojcem Pasquerelem.

– Wielebny ojcze, muszę cię prosić, byś wstał jutro jeszcze wcześniej niż zwykle. Musisz pozostawać przy mnie przez cały dzień, bo będzie on pełen niebezpieczeństw. Zostanę ranna tutaj… – Wskazała pierś. – …i musisz być przy mnie, aby wysłuchać mojej ostatniej spowiedzi, gdyby rana okazała się śmiertelna.

***

Dowódcy, nadal obradujący, byli rozzłoszczeni i niespokojni. Wydawało się, że Dziewica celowo odrzuca każde rozwiązanie i decyzję z wyjątkiem tych, które sama zaproponuje. Nikt nie wiedział, jakie ma plany tym razem.

– Nie mam nic przeciwko temu, że Dziewica zaskakuje wroga – wyznał marszałek Saint Severe. – Problem w tym, że ona chce zaskakiwać także nas.

– Ta dziewczyna jest najmężniejszym znanym mi człowiekiem – oświadczył La Hire.

– Ależ tak, jak najbardziej – potwierdził sieur de Gaucourt, unosząc dłonie. – Nikt z tu obecnych nie wątpi w jej odwagę, ani też w wyjątkowy wpływ, który wywiera na wojsko. Może faktycznie dysponuje nadprzyrodzoną mocą…

– Jeśli tak, to płynie ona od Boga i świętych – zauważył Florent d’Illiers.

– Chętnie zgodzę się także z tą uwagą – odparł de Gaucourt. – Dodam, że tylko ona posiada takie umiejętności i być może nigdy nie czuje zmęczenia. Szeregowi żołnierze tracą jednak siły, a nasi ludzie zostali narażeni na skrajny wysiłek. Muszą wypocząć. Poza tym Dziewica, nie kwestionując jej cudownych zdolności, zbyt dużo ryzykuje.

– Jej ryzyko się opłaciło, prawda? – burknął La Hire.

– W przeszłości. Nigdzie nie jest powiedziane, że szczęście nie opuści Dziewicy.

– Szczęście? – La Hire zerwał się na równe nogi. – Powiedziałbym raczej, że to przywódcze natchnienie! Jak inaczej można by nazwać jej ostatni atak, kiedy wszyscy uznaliśmy, że bitwa jest przegrana, a tylko ona się zorientowała, że Anglicy rozluźnili szeregi? A rozkaz, który wydała, gdy tylko zdobyliśmy fort des Augustins? Poleciła wtedy obrócić armaty i przystąpić do ostrzeliwania fortu Tourelles.

– Zdolności wojskowe Dziewicy nie podlegają dyskusji – przyznał Saint Severe. – Niewątpliwie jednak nie obawia się ona ryzyka, choćby najpoważniejszego. Naszym obowiązkiem jest dopilnowanie, by nasze oddziały nie narażały się na większe niebezpieczeństwo, niż to jest konieczne.

– Ani trochę jej nie rozumiesz – westchnął La Hire. – Uskarżasz się, że Joanna podejmuje decyzje, choć na tym polega jej powinność. Dzięki Bogu, że Dziewica nie uchyla się od odpowiedzialności. To nie ona utrudnia tobie prowadzenie wojny, lecz ty przeszkadzasz jej.

– Spokojnie, La Hire, tylko spokojnie – odezwał się Dunois pojednawczo. – We wszystkim, o czym tutaj mówimy, kryje się ziarno prawdy. Ty także mówisz do rzeczy, ale nie ma potrzeby zachowywać się nieuprzejmie.

– Jeśli nieuprzejmością jest opowiadanie się za walką, kiedy Anglicy stoją u bram, to chętnie będę nieuprzejmy.

Dunois uśmiechnął się do towarzyszy.

– Nie ma wśród nas nikogo, kto uchylałby się od walki – oświadczył. – Podczas wojny rozsądek jest jednak równie niezbędny, jak odwaga. Zgodziliśmy się, że jutro powstrzymamy się od działań zaczepnych. Pozostańmy przy tej decyzji i spotkajmy się jutro wieczorem.

– Ciekawe, co zrobi Dziewica – odezwał się La Hire z uśmieszkiem.

Sieur de Gaucourt zacisnął wargi.

– Jestem merem tego miasta – warknął ostro. – Dopilnuję, aby Dziewica nie podważała decyzji rady. Zabronię otwierania bram.

La Hire uśmiechnął się szeroko.

– Teraz jeszcze bardziej mnie ciekawi, co uczyni Dziewica…

***

Dowódca straży Vitry, odpowiedzialny za Bramę Burgundzką, przetarł oczy, ujrzawszy zmierzające ku niej siły – nie od zewnątrz, lecz ze środka miasta. Natychmiast przypomniał sobie rozkazy.

– Nikt nie może opuścić miasta! – krzyknął i polecił swoim pięćdziesięciu ludziom ustawić się w zwartym szeregu.

Po chwili do bramy zbliżyło się kilku rycerzy i stanowczo zażądało wydania kluczy. Odźwierny jednoznacznie odmówił. Potem podjechała Dziewica, z nieodłącznym sztandarem w dłoni.

– Otwórz – poleciła.

Vitry postanowił grać na czas. Usiłował dyskutować z Joanną, wcześniej wysławszy umyślnego, który miał jak najszybciej sprowadzić sieur de Gaucourta. Pięćdziesięcioosobowa załoga bramy przeciwko małej armii, osobiście dowodzonej przez Dziewicę! Rozkład sił był wyjątkowo niekorzystny dla strażnika.

Żołnierze, a wraz z nimi spory oddział zbrojnej milicji, szybko tracili cierpliwość. Ktoś krzyknął, by przynieść topory, kto inny zażądał liny, aby powiesić upartego strażnika. Najtrudniej jednak było wytrzymać konfrontację z Dziewicą, bladą, o wielkich, roziskrzonych oczach.

– Nie pozwolę, aby Francuz zwrócił się przeciwko Francuzowi! – krzyknęła do swoich podkomendnych. – Topory wykorzystajcie do roztrzaskania tamtych małych drzwi, możecie zburzyć fragmentu muru. Ale walczyć wolno wam tylko wtedy, gdy zaatakuje was straż bramy!

Vitry wzruszył ramionami.

– Przekażę ci klucz, pani – zapowiedział z rezygnacją. – Weź, jest twój.

Joanna uśmiechnęła się i wręczyła przedmiot sporu małemu Louisowi de Contes, który ochoczo zacisną na nim dłoń i otworzył bramę. Żołnierze natychmiast ruszyli poza mury miasta.

Gdy przybył sieur de Gaucourt, zadyszany i wściekły, zarówno regularne wojsko, jak i uzbrojona milicja, nadal maszerowali przez bramę. Nigdzie nie widział Dziewicy.

– Następnym razem – odezwał się Vitry – postaw na straży archanioła, panie. Może jemu uda się zatrzymać Dziewicę. Mnie się ta sztuka nigdy nie uda.

Przez jedną szaloną chwilę sieur de Gaucourt poważnie rozważał możliwość ponownego zamknięcia bramy i pozostawienia za murami Dziewicy oraz jej stronników. Bez dodatkowego wsparcia czekała ich pewna śmierć z rąk Anglików. Mer zapanował jednak nad emocjami. Joanna stała się symbolem zwycięstwa, zarówno dla armii, jak i dla mieszkańców Orleanu. Ludzie rozdarliby go na strzępy, gdyby stał się odpowiedzialny za zgubę Dziewicy. W milczeniu zawrócił konia i pojechał z powrotem, aby złożyć meldunek przed Dunoisem.

Ku zdumieniu de Gaucourta, Dunois zaśmiał się serdecznie.

– Właśnie czegoś takiego się spodziewałem – wyznał rozbawiony dowódca. – A La Hire był tego pewien. Oczywiście, że nie możemy jej zostawić za murami. Daj sygnał, by wszyscy chwycili za broń. Im szybciej dogonimy Joannę, tym lepiej. Tylko Bóg raczy wiedzieć, co ona zamierza. Co zrobiłeś z Vitrym?

– Nic. Skoro my nie potrafimy jej zatrzymać, to jak mam tego oczekiwać od strażnika? Gdy się odwróciłem, by ponownie rzucić okiem na bramę, zauważyłem jak Vitry razem z innymi wymykał się za mury.

Dunois uśmiechnął się od ucha do ucha i przystąpił do wydawania rozkazów.

– Czyste szaleństwo – wyznał, zwracając się do La Hire, gdy pół godziny później obaj jechali ku Bramie Burgundzkiej. – Nie mamy ani planu, ani celu. Nie mamy nic.

– Tam jest Dziewica – przypomniał mu La Hire spokojnie. – Nie trzeba mi nic więcej.

Nawet on jednak wydawał się zaniepokojony, widokiem Dziewicy, która rozkazała swoim wojskom utworzyć półkole przez fortem Tourelles. W tym miejscu stacjonował najmocniejszy garnizon angielski, dowodzony przez sir Williama Glasdale’a, prawą rękę Talbota, twardego żołnierza, który poprzysiągł pojmać Dziewicę i spalić ją jako czarownicę.

Fort Tourelles był znacznie potężniejszy niż fort des Augustins, nie wspominając o innych.

– Zrobią wszystko, aby odeprzeć jej atak – westchnął Dunois. – Nie mogą sobie pozwolić na utratę Tourelles. Gdyby do tego doszło, musieliby odstąpić od całego oblężenia.

– Właśnie dlatego Dziewica postanowiła zaatakować Tourelles – dodał La Hire.

Dunois skinął głową.

– Nie czekając na nas – mruknął. – Na czele niecałego tysiąca ludzi.

– Może teraz wreszcie mi uwierzycie – odezwał się ktoś tuż za plecami Dunoisa. – Nie mówiłem, że nie można powierzać jej dowództwa? Ta kobieta jest szalona.

Dunois się odwrócił i ujrzał Jeana de Gamache.

– Jeśli Dziewica jest szalona, to nie chciałbym być normalny – odparł La Hire i nagle wstrzymał oddech. Dziewica ruszyła do ataku na redutę przy forcie. Zeskoczyła z konia i wycelowała sztandar w mury. Wojsko przystąpiło do stawiania drabin.

– Nie! – krzyknął La Hire. – Ona nie może tego zrobić. Zginie!

Ale Joanna już się wdrapywała po drabinie, nie wypuszczając chorągwi.

La Hire popędził konia i pognał ku reducie najszybciej, jak potrafił.

– Anglicy nie mogą dopuścić do utraty Tourelles – powiedział Dunois. – A nam nie wolno dopuścić do śmierci Dziewicy. La Hire ma słuszność. Naprzód!

W zwartym szeregu ruszyli na Tourelles.

Przy murach stało już tuzin drabin, a na wszystkich tłoczyli się żołnierze. Sztandar Dziewicy wspinał się coraz wyżej i wyżej, a jego biały jedwab lśnił w porannym słońcu.

Wtedy to się stało. Święty symbol zakołysał się tak, jakby zaczął żyć własnym życiem. Obrócił się i runął na ziemię, a właściwie opadł niczym mała, biała chmura. Drobna postać, która go niosła, spadła jak kamień, prosto do fosy.

We francuskich szeregach rozległo się wycie pełne przerażenia.

– Dziewica! – krzyczeli ludzie. – Dziewica nie żyje!

Sir William Glasdale stał wysoko na reducie.

– I tyle – podsumował chłodno. – Poynings, gotowy na wypad? Świetnie. Otworzyć bramę! Ruszajcie, moi żołnierze! Ludlow, Hall i Blackwell, sprawdzicie, czy ta przeklęta wiedźma na pewno wyzionęła ducha. Jeśli nie, schwytajcie ją. Pięćdziesiąt sztuk złota za tę czarownicę, żywą czy martwą.

Obite żelazem wrota szczęknęły i rozwarły się. Anglicy ruszyli zwartym szeregiem na nieprzyjaciela, który nie wytrzymał podwójnego zaskoczenia: upadku Dziewicy i wypadu wroga. Francuskie szyki zachwiały się i cofnęły, choć nie całkiem. La Hire stoczył z młodym lordem Poyningsem zacięty pojedynek, zakończony śmiercią Anglika. La Hire ryknął do swoich ludzi, by wytrzymali napór wroga, a inny dowódca oraz garstka żołnierzy wskoczyli do fosy, aby wyciągnąć Dziewicę na ląd, osłaniając ją własnymi ciałami i walcząc jak szaleńcy.

Z wysokości muru zagrzmiał głos sir Williama Glasdale’a.

– Co tam? – pytał dowódca. – Jeszcze jej nie macie?

Nie mieli. Ludlow padł pod ciosem ogromnej maczugi, Hall został zepchnięty do fosy, a Blackwell na próżno usiłował otoczyć francuskiego dowódcę i jego nielicznych żołnierzy, którym udało się bezpiecznie wycofać wraz z ranną.

Otworzywszy oczy, Joanna ujrzała twarz Jeana de Gamache, który się nad nią pochylał.

– Ty, panie? – spytała cicho.

– Skrzywdziłem cię, pani – przyznał. – Jesteś wybitnym dowódcą. Wybacz mi, proszę. Postaram się naprawić błędy, które popełniłem.

Uśmiechnęła się do niego. Potem jej ciało przeszył dreszcz. Dotknęła dłonią piersi, w której utkwiła strzała kusznika. Grot przeszył stalową siatkę i głęboko wbił się w ciało.

Wkrótce do rannej dołączył La Hire, a zaraz po nim Dunois. Ujrzeli, jak Joanna płacze i prosi o spowiednika. Natychmiast posłano po ojca Pasquerela, który przybył w pośpiechu. Wszyscy się cofnęli.

Dowódcy wymienili spojrzenia. Jeszcze nigdy nie widzieli Joanny w takim stanie. Władcza Dziewica, natchniona przywódczyni, przemieniła się w zapłakaną dziewczynę. Czyżby tak wyglądał jej koniec?

Nie słyszeli, o czym rozmawiała z duchownym, ale wiedzieli, jak Joanna otrzymuje rozgrzeszenie. Chwilę później ojciec Pasquerel podszedł do rycerzy.

– Możecie się do niej zbliżyć – powiedział. – Dziewica chce was widzieć.

Spełnili jej życzenie. Joanna już nie płakała, a na widok przyjaciół nawet się uśmiechnęła.

– Lżej mi na duszy – wyznała. – Mój umysł jest pokrzepiony. Teraz pora na ciało.

Mocno chwyciła strzałę, tkwiącą jej w ciele i wyszarpnęła ją niczym drzazgę. Z rany popłynął silny strumień krwi.

Ktoś w porę zdołał założyć jej opatrunek nasączony oliwą z oliwek i owinąć go bandażem.

– Nie powinieneś tutaj stać bezczynnie – Joanna upomniała Dunois. – Jak przebiega bitwa?

– Niezbyt dobrze – wyznał Dunois szczerze. – Talbot przysłał wsparcie, więc zarządziłem powolny odwrót.

– Wykluczone! – krzyknęła. – Odwrót nie wchodzi w grę!

– Trzeba się pogodzić z losem, Joanno – powiedział Dunois łagodnie. – Anglicy nie przystąpili do kontrnatarcia. Jakiś czas temu umilkły też armaty.

Joanna zmarszczyła czoło.

– Sama nie wiem – zawahała się. Widać było, że cierpi. – Jeszcze nie podjęłam decyzji. Muszę… wstać.

– Nie rób tego – poprosił ją Dunois. – Przeniesiemy cię do miasta. Od czasu do czasu pomachaj ręką do żołnierzy, aby widzieli, że żyjesz. W ten sposób dodasz im otuchy, a bardzo im potrzeba twojego wsparcia. W najbliższych dniach powrócą do boju.

– Muszę wstać – powtórzyła uparcie i spróbowała dźwignąć się z ziemi. La Hire rzucił się z pomocą, ale stanęła samodzielnie, zanim zdążył jej dotknąć. – Mój sztandar – zażądała. – Gdzie on jest?

– Tutaj – odezwał się Jean de Gamache i podał rannej chorągiew.

– Ja też nietrafnie cię oceniłam – wyznała. – Dobry z ciebie człowiek. Zatrzymaj sztandar do mojego powrotu. Niech żołnierze wypoczną i coś zjedzą. Wkrótce wrócę.

Wyprostowała się i powoli odeszła. Nie obejrzała się za siebie.

Dunois pokręcił głową.

– Bez niczyjej pomocy wyciągnęła strzałę – mruknął oszołomiony. – Mam ją tutaj… Rana jest naprawdę głęboka. Potem sama wstała i poszła. Z jakiej gliny jest ulepiona ta dziewczyna?

– Tylko Bóg to wie – odparł Jean de Gamache i popatrzył na sztandar, którego nie wypuszczał z rąk. Lordzie Dunois, pamiętasz, jak z jej powodu odmówiłem noszenia twojej chorągwi? Teraz ofiarowała mi swoją. Jestem z tego powodu tak dumny, jakby nigdy nie spotkał mnie większy zaszczyt. Dokąd ona idzie?

– Do tamtej winnicy.

Rycerze dostrzegli drobną sylwetkę Joanny, częściowo przysłoniętą winoroślami.

– Klęczy! – zawołał Jean de Gamache zaniepokojony. – Zaraz zemdleje. – Poruszył się, jakby chciał biec do rannej Joanny, ale La Hirego powstrzymał.

– Nie zemdleje – zapewnił przyjaciela cicho. – Dziewica się modli.

Wróciła po kwadransie. Tym razem szła sprężystym krokiem, jej oczy błyszczały.

– Mój koń – zażądała. – Mój sztandar. Za mną. Ten dzień należy do nas.

– Ależ Joanno… – wykrztusił Dunois.

– Kto mnie kocha, podąży za mną – powiedziała i samodzielnie wskoczyła na siodło.

***

Obrońcy reduty nie wierzyli własnym oczom, kiedy Francuzi przypuścili następny atak. Ogarnął ich strach, gdy ujrzeli Dziewicę, powiewającą sztandarem w pierwszej linii.

Wcześniej widzieli, jak spadała z drabiny prosto do fosy. Mieli pewność, że w jej ciele utkwiła strzała z angielskiej kuszy, a tymczasem Joanna ponownie przyjechała – konno, z chorągwią, na pierwszy rzut oka całkiem zdrowa.

– To naprawdę jest wiedźma.

– Niemożliwe, aby była człowiekiem.

– Jakże mamy walczyć z demonami…

Pewien stary żołnierz, o którym powiadano, że ma „trzecie oko”, krzyknął, że w powietrzu nagromadziła się Moc. Podobno ujrzał potężnych jeźdźców na skrzydlatych koniach, którzy galopowali pod niebem tuż nad Dziewicą.

– Nie wygadujcie bzdur! – skarcił ich sir William Glasdale. – Strzelajcie, zabobonne łotry, szybko!

Posłuchali rozkazu, lecz celowali nerwowo i nieporadnie. Zanim dowódca zdołał doprowadzić ich do porządku, Francuzi już byli o krok.

Ponad bitewną wrzawą nagle zabrzmiał głos Dziewicy, donośny i czysty.

– Glasdale! – zawołała. – Glasdale, poddaj się Królowi Niebieskiemu. Żal mi twojej duszy i dusz twoich ludzi.

Sir William zaklął siarczyście. Jego podkomendni brali cięgi, więc musiał działać szybko. Reduty nie dało się już utrzymać. Obrońcom pozostało jedynie wycofać się po drewnianym moście, który łączył redutę z głównym fortem. Glasdale natychmiast wydał stosowne rozkazy.

Żołnierzom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Rzucili się do bezładnej ucieczki, a za nimi ich dowódcy.

Wtedy Joanna dała umówiony znak sztandarem i na ten sygnał francuskie armaty wystrzeliły we wskazanym kierunku. Za artylerię odpowiadał d’Aulon.

Pierwsza kula wyrwała dziurę w moście. Następnie potrójna salwa rozszarpała na strzępy grupę Anglików, wśród których znajdował się Glasdale.

Po ich pokiereszowanych ciałach Francuzi popędzili za obrońcami do fortu. Przy głównej bramie rozgorzała ostatnia walka na śmierć i życie, zakończona klęską Anglików. Atakujący wdarli się do Les Tourelles.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Boża wojowniczka.