Boża wojowniczka. Rozdział piąty. Nowe szaty

W Chinon nie brakowało nowin. Nie trzeba było wymyślać pogłosek, nie warto było plotkować. Faktów gromadziło się takie zatrzęsienie, że każdy mógł znaleźć wśród nich coś, co rozbudziłoby jego zainteresowanie.

Wkrótce utworzyły się stronnictwa – za Dziewicą i przeciwko niej. Oponenci określali ją mianem subtelnej, małej oszustki, która postanowiła w bezczelny sposób zrobić karierę i w tym celu wykorzystuje łatwowierną naturę nieszczęsnego delfina. Jej zwolennicy wskazywali, że nikt nie potrafi wymienić choćby jednego przykładu kłamstwa Joanny. Przeciwnie, gdy przybyła do zamku, powiedziała pijanemu żołnierzowi-bluźniercy, że w bardzo krótkim czasie umrze, a tego samego dnia mężczyzna wpadł do fosy i się utopił. Pierwsza grupa utrzymywała, że to dzieło przypadku.

Założywszy wystąpienie zbiegu okoliczności, należało wyjaśnić inną sprawę. Joanna powiedziała delfinowi, że potrzebuje miecza. Nie pierwszej lepszej broni, lecz konkretnego miecza, spoczywającego w krypcie kościoła Świętej Katarzyny w Fierbois. Cechą charakterystyczną oręża było pięć małych, czerwonych krzyżyków na rękojeści. Czy to możliwe, że posłańcy delfina przypadkiem dotarli do Fierbois i znaleźli tam tak nietypową broń? Miecz miał swoje lata, a niektórzy zakonnicy utrzymywali, że właśnie on siedemset lat temu należał do wielkiego Karola Młota, który pokonał Arabów w wielkiej bitwie pod Tours oraz Poitiers i w ten sposób ocalił Francję i całą Europę przed staniem się muzułmańską.

Inna frakcja głosiła, że Joanna może być czarownicą. Pojawiały się głosy, że opowiadała delfinowi rzeczy, o których wiedział tylko on sam oraz dobry Bóg. Diabeł miał swoje sposoby uzyskiwania informacji, a do uczennicy diabła pasowałoby rzucenie przekleństwa na biednego żołnierza, aby wpadł do fosy i utonął.

Ludzie przyjaźni Dziewicy replikowali, że nigdy nie przeklęła pijanego żołnierza. Przeciwnie, to on przeklinał, i generalnie słynął z niewyparzonej gęby. Joanna ostrzegła go przed rychłą śmiercią i tym samym dała mu szansę pojednania się z Bogiem. Czy tak postąpiłby ktoś opętany przez szatana?

Tymczasem Dziewica zamieszkała w okrągłej wieży zamkowej, a mały Louis de Contes, piętnastoletni chłopiec, został jej giermkiem. Delfin odesłał Bertranda de Poulengy i Jeana de Metza z powrotem do Vaucouleurs, aby przekazali kapitanowi Robertowi de Baudricourt pisemne podziękowania. Obaj nie kryli żalu. Pragnęli pozostać z Dziewicą, by w stosownym czasie walczyć u jej boku.

Póki co nic jednak nie zapowiadało takiej konieczności. Choć Dziewica bezustannie nalegała, by przystąpić do działania, oba stronnictwa bez końca toczyły jałowy spór.

Oprócz delfina, po stronie Dziewicy opowiedział się młody książę Alencon, uczestnik obrony fortecy Saint Michel, jednego z nielicznych miejsc, które oparło się angielskiej nawale. Młody książę liczył sobie zaledwie dwadzieścia cztery lata i miał z Anglikami na pieńku nie tylko z powodów patriotycznych, lecz także osobistych. Jego ojciec zginął z ręki angielskiego króla Henryka V podczas pojedynku w trakcie bitwy pod Agincourt. Wcześniej zdążył jednak strącić koronę z hełmu królewskiego przeciwnika. D’Alencon – a wraz z nim wielu młodych, pełnych zapału arystokratów – entuzjastycznie popierał Joannę. Część starej gwardii, z księciem de la Tremoille i sieur de Gaucourt na czele, równie silnie ją zwalczała.

Stara gwardia bała się Dziewicy. Dokąd zmierzała Francja, a wraz z nią cały cywilizowany świat, jeśli wybitne nazwiska o długiej historii miały się podporządkować młodej wieśniaczce? Gdyby odniosła sukces, mogło by dojść do bezpośredniego porozumienia między koronowanym delfinem a jego prostymi poddanymi, między królem Francji Karolem VII a obywatelami miast, wiejskim ludem i osobistymi poddanymi możnowładców. Skoro Joanna mogła przybyć do króla i bez trudu uzyskać jego poparcie, czemu zwykli ludzie nie mieliby przychodzić prosto do władcy i domagać się sprawiedliwości? Rzecz jasna, w sporach z feudalnymi panami!

A gdyby Dziewica nie zdołała uratować Francji… Wówczas wróg z pewnością nie kryłby pogardy dla Francuzów.

Najgorsze było to, że już teraz pogłoska o wieśniaczce z odległej wioski w Lotaryngii, dziewczynie mogącej ocalić Francję i koronować delfina, rozprzestrzeniała się niczym gwałtowny pożar. I nic nie mogło jej powstrzymać.

– Otóż to – powiadali stronnicy Joanny. – Nie możemy rozczarować ludu, który wierzy w Dziewicę. Jeśli jej teraz nie wesprzemy, przepadnie nasza ostatnia nadzieja, a to będzie oznaczało katastrofę.

Argument był niesłychanie poważny. Dwóch odważnych mężczyzn wymknęło się z oblężonego Orleanu i przedarło do Chinon by błagać o rychłe wsparcie. Usłyszeli o Dziewicy niemal natychmiast po przybyciu do zamku. Wkrótce się z nią spotkali, a potem powrócili do Orleanu pełni nadziei. Orlean wiedział. Orlean czekał na Dziewicę. Mężny obrońca miasta, Dunois, chętnie upowszechniał wieści. Nie wiedział, w co wierzyć, ale imał się każdego sposobu, by natchnąć nadzieją wyczerpane wojsko oraz wygłodniałych ludzi.

Frakcje nadal się jednak zwalczały, a delfinowi brakowało siły, aby podjąć ostateczną decyzję w obliczu tak silnego oporu.

Joanna domagała się rozpoczęcia zakrojonej na szeroką skalę ofensywy, na której czele stanęłaby ona sama. Ofensywa… Jak ją zorganizować, skoro w królewskim skarbcu hulał wiatr, a delfin musiał pożyczać drobne sumy na codzienne wydatki domowe! Zresztą, Wysoka Rada mogłaby się zgodzić, ale jak skłonić starych sceptyków do uwierzenia w Boską misję Joanny? Fakt, że Dziewica przekonała delfina, nie znaczył nic lub prawie nic dla jego otoczenia.

Stanęło na tym, że oba stronnictwa zgodziły się oddać sprawę pod osąd Kościoła i parlamentu, którego obrady właśnie trwały w Poitiers. Nic więc dziwnego, że przeniósł się tam cały królewski dwór.

Przesłuchanie Joanny odbyło się w prywatnym domu, pod przewodnictwem arcybiskupa Regnaulta de Chartres, w obecności wielu uczonych kapłanów i mnichów, wśród nich budzącego postrach inkwizytora, ojca Turelure z zakonu dominikanów.

Arcybiskup wyjaśnił jednoznacznie, że obowiązkiem zebranych jest wypytanie dziewczyny i wydanie opinii o niej jako katoliczce i rzekomej wysłanniczce Boga. Na koniec uczestnicy przesłuchania mieli zadecydować, czy delfin może z czystym sumieniem skorzystać z jej rad.

Uczeni duchowni jeszcze nigdy nie mieli do czynienia z takim kandydatem na świętego. Nawet jeśli niektórzy z nich uważali Joannę za wiejską prostaczkę, ogarniętą religijną histerią, wkrótce musieli zmienić zdanie.

– Zebraliśmy się tutaj jako przedstawiciele króla – zaczął jeden z uczonych.

– Najwyraźniej macie mnie przesłuchać – oświadczyła i dodała z lekkim uśmiechem: – Nic nie wiem.

Maitre Jean Erault spytał trzeźwo:

– Zatem dlaczego przyszłaś?

Oczy Joanny zapłonęły.

– Macie papier i atrament? – spytała. – Piszcie więc list do Anglików: „Angielscy dowódcy Suffolk, Glasdale i de la Pole, w imię Króla Niebieskiego wzywam was, byście powrócili do Anglii…”.

Chciała mówić dalej, lecz członkowie komisji jej przerwali i zażądali, by opowiedziała o sobie. Przede wszystkim chcieli wiedzieć, jakie były początki jej domniemanej misji i co mogłaby im powiedzieć na temat swoich Głosów.

Cytowali jednego pisarza po drugim, aby jej dowieść, że nie jest wiarygodna.

– Mój Pan ma więcej ksiąg niż wy – odparła spokojnie.

W pewnej chwili wstał profesor Seguin z uniwersytetu w Poitiers, chudy człowiek o surowym obliczu.

– W jakim języku przemawiają do ciebie głosy? – spytał. Mówił z akcentem mieszkańców Limousin, prowincji, której mieszkańcy nie słynęli z poprawności językowej.

– W lepszym od twojego – odparła Joanna. Niektórzy zebrani mimowolnie zachichotali.

Profesor zmarszczył czoło.

– Wierzysz w Boga? – warknął.

– Tak, bardziej niż ty – odpowiedziała ostro.

– Zatem musisz rozumieć, że Bóg nie chce, abyśmy przyjmowali twoje słowa na wiarę – wyjaśnił Seguin wyniośle. – Jak mielibyśmy doradzić delfinowi pozostawienie jego wojska do twojej dyspozycji, skoro nie przedstawiłaś dowodu, że zasługujesz na takie zaufanie.

– W imię Boga! – wybuchła żarliwie. – Nie przybyłam do Poitiers po to, by dawać znaki. Zaprowadźcie mnie do Orleanu, a pokażę wam, po co zostałam przysłana. – Profesor zastanawiał się nad następnym pytaniem, a Joanna mówiła dalej: – Orlean będzie wolny. Anglicy zostaną pokonani, a Francja uwolniona od ich obecności. Delfin będzie koronowany w Reims, a w stosownym czasie także Paryż uzna go za króla.

Brat Guillaume Aymerie pochylił się nad stołem.

– Jak twierdzisz, twoje Głosy informują cię, że Bóg pragnie wolności dla Francji i jej ludu. Oczywistym jest, że skoro Bóg życzy sobie czegoś takiego, to żadna armia nie jest już potrzebna.

– W imię Boga żołnierze będą walczyć – odparła Joanna. – A On ofiaruje im zwycięstwo.

W kącie pokoju zabrzmiał niski głos, który wypowiedział to, co myślała większość duchownych:

– Nikt wyświęcony nie udzieliłby trafniejszej odpowiedzi.

Uczeni mężowie, którzy spędzili całe życie ucząc i studiując, musieli pogodzić się z szorstkim, niemal nieuprzejmymi odpowiedziami Joanny. Mimo to żaden z nich nie wydawał się urażony, a profesor Seguin nawet się lekko uśmiechnął, gdy podczas rozmowy z Dziewicą jego kolega Aymerie poradził sobie równie marnie, jak on sam. Duchowni byli nie tylko uczonymi, lecz także dobrymi i świętymi mężami, więc potrafi li rozpoznać głos uczciwości i szczerości. Rozumieli, że Joanna nie potrafiłaby samodzielnie odpowiadać im w taki sposób, a ponadto wyczuwali dynamikę jej osobowości. Wiedzieli, że tak porywcze odpowiedzi nie wynikały z jej usposobienia, lecz z istnienia siły, która popychała ją do niezwykłych czynów. Z dziewczyny emanowała Boska niecierpliwość, dokładnie taka, jakiej należało by się spodziewać po człowieku, który stał się narzędziem Boga i Jego świętych, którego wypełniał niemożliwy do opanowania ogień.

Duchowni zakończyli przesłuchanie i po utajnionej naradzie postanowili zalecić delfinowi obdarzenie Dziewicy zaufaniem.

***

Przygotowania ruszyły pełną parą. Dwór powrócił do Chinon, a wszyscy dowódcy otrzymali rozkaz zgromadzenia armii i sprzętu w Tours.

Dziewica, ogłoszona głównodowodzącą wszystkich sił zbrojnych delfina, otrzymała własny sztab, złożony z sieur Jeana d’Aulon, potężnie zbudowanego rycerza słynącego z mocy i uczciwości, dwóch innych dowódców, dwóch heroldów, kilku służących i giermka, rzecz jasna, małego Louisa de Contes, który tak przywiązał się do Joanny, że dałby się za nią poćwiartować. Na polecenie dziewczyny, z białego jedwabiu uszyto chorągiew, na której widniał wizerunek Chrystusa i słowa „Jhesus Maria”. Jak powiedziała, tak jej poradzili święci. Chorągiew zamierzała nosić osobiście.

– Jak zamierzasz walczyć? – pytano ją. – Podczas bitwy będziesz potrzebowała wolnych rąk.

Odparła, że sztandar będzie trzymała po to, aby nikogo nie zabić.

– Przecież przekazaliśmy ci miecz z kościoła w Fierbois!

– Polecono mi poprosić o ten miecz, ale nie było mowy o używaniu go do zabijania. Prędzej poszłabym do boju bez miecza niż bez chorągwi.

Była całkowicie pewna słuszności tego, co robi, i na wszystko miała jasne, proste odpowiedzi, które nie pozostawiały żadnych wątpliwości.

Młody książę Alencon był nią zachwycony. Z uwagą patrzył, jak dosiada czarnego rumaka bojowego – zachowywała się tak swobodnie, jakby urodziła się w siodle. Obserwował ją też, gdy wydawała rozkazy dowódcom o poszarzałych, pooranych bliznami twarzach, które rozjaśniały się podczas rozmowy z dziewczyną.

– Przy niej czuję, że zwyciężymy – wyznał pięknej żonie. Ta jednak nie kryła zmartwienia. Jej mąż ponownie wyruszał na wojnę. Wyobrażała go sobie rannego, zabitego, w niewoli. Książę znalazł remedium: zabrał ją do Joanny.

Dziewica uśmiechnęła się do uroczej, młodej arystokratki.

– Madame, nie lękaj się – przemówiła. – Bezpiecznie do ciebie powróci, sprowadzę go w równie dobrej kondycji jak teraz, może nawet w lepszej.

Księżna Alencon popatrzyła na Joannę.

– Wierzę ci – wyznała.

Do sztabu Dziewicy dołączyła jeszcze jedna osoba: augustianin, brat Jean Pasquerel, człowiek chudy i kruchy, lecz mądry i dzielny. Został spowiednikiem Joanny.

– Znajdziesz mnie u swego boku zawsze, kiedy będziesz mnie potrzebowała i tak długo, jak zechcesz – zapowiedział cicho zaraz po tym, jak się poznali.

Dziewica podążyła do Blois, aby przebywać wraz z wojskiem, które się tam gromadziło. Po dotarciu na miejsce podyktowała list, którego nie zdążyła dokończyć podczas przesłuchania w Poitiers. „Jhesus Maria. Do króla Anglii i do Ciebie, książę Bedford, zwący się regentem Francji; do Williama de la Pole, hrabiego Suffolk; do Johna lorda Talbota i do Ciebie, Thomasie lordzie Scales, zwący się porucznikami rzeczonego Bedforda. Przekażcie klucze wszystkich zacnych miast, które zagarnęliście gwałtem we Francji. Oddajcie je Dziewicy, zesłanej przez Boga, Króla Niebieskiego. Odejdźcie, na litość Boga, z powrotem do własnego kraju. Jeśli tego nie uczynicie, czekajcie wieści o Dziewicy, która wkrótce was odwiedzi ku waszej wielkiej stracie!”

Herold z tą wiadomością powędrował do angielskiego obozu, rozbitego wokół Orleanu. Nie powrócił…

Tymczasem Joanna spotkała się w Blois z wysokim dowództwem swojej armii: marszałkiem Saint Severe; marszałkiem Gillesem de Rais, malowniczą postacią o małej bródce farbowanej na granatowo; oraz z sieur de Gaucourt. Przy tej okazji poznała najbardziej awanturniczego, cholerycznego, zapalczywego i ponurego ze wszystkich ówczesnych francuskich dowódców, Gaskończyka Etienne’a de Vignerolles, powszechnie znanego jako La Hire.

– Nigdy w życiu nie wykonywałem rozkazów dziewczyny – burknął La Hire. – Na wszystkie siedem arcydiabłów! Nie przypuszczałem, że to możliwe. Niech mnie jednak piekło pochłonie, jeśli to nie jest zabawne. Przeklęci, oby ich czarci chwycili, będą mieli za swoje. Dziewczyna ich pokona! Zaklinam się na wszystkie przeklęte dusze…

– Dość – przerwała mu Joanna zapalczywie. – Chcę być twoim przyjacielem i wiem, że jesteś odważny, ale jeśli chcesz pomaszerować z tą armią, od tej chwili musisz przestać przeklinać.

La Hire wybuchnął śmiechem.

– Każdy żołnierz w całej armii klnie, kiedy mu przyjdzie ochota. Nic na to nie poradzisz, pani.

– Przeciwnie – odparła Joanna chłodno. – Sam się przekonasz. Pewien żołnierz przeklinał, kiedy zjawiłam się w zamku Chinon. Nikt ci nie powiedział, jaki los go spotkał?

La Hire znał tę historię. Teraz, jak to miał w zwyczaju, zaczął pocierać długą, ognistoczerwoną bliznę na policzku.

– Nie wolno przeklinać – mruknął. – Niech to wszyscy… chciałem powiedzieć, że nie będzie łatwo. A niech to… Przecież to niewykonalne. Człowiek musi sobie trochę pokląć.

– Możesz mówić: „W imię Boga”, panie – zgodziła się Joanna. – Sama używam tych słów, ale tylko wtedy, gdy dokładnie wiem, o co mi chodzi i chcę podkreślić wagę wypowiedzi.

La Hire postukał palcami w ciężki kij, z którym nigdy się nie rozstawał. Dowódca był tak gwałtownego usposobienia, że wystarczył mu drobny pretekst, aby chwycić za broń. W takiej sytuacji wolał mieć przy sobie kij zamiast ostrego miecza.

– W imię Boga – mruknął bez przekonania. – I to już? Nie ma innych słów, których mógłbym używać?

Joanna uśmiechnęła się do niego pogodnie.

– Możesz używać wszelkich sformułowań, które nie są święte i nie przywołują wrogów Boga – wyjaśniła. – Jeśli chcesz, przeklinaj na swój kij…

La Hire odwzajemnił jej uśmiech.

– To jest myśl! – przyznał.

– Chcę, abyś przykazał to samo żołnierzom – dodała Joanna. – Ciebie posłuchają najprędzej.

La Hire chrząknął (na szczęście w sposób nieartykułowany) i przystąpił do wykonywania rozkazu. W obecności Joanny i jej sztabu, a także niemal trzytysięcznej armii, ryknął:

– Baczność! Oto rozkaz Dziewicy. Od tej pory nie ma przeklinania w armii.

Każdy żołnierz wiedział, że La Hire nie ma sobie równych w przeklinaniu. Zapanowała powszechna wesołość.

La Hire wzniósł kij.

– Na mój kij! – zawołał. – Jeśli usłyszę, że ktoś przeklina, używa złych nazw i tym podobnych, stłukę mu jego przeklętą… chciałem powiedzieć, nic nie wartą głowę. To rozkaz, słyszycie mnie, wy… wy… w imię Boga, gdybym powiedział, kim jesteście, bluźniłbym, ale mówiłbym prawdę.

Odszedł sztywnym krokiem, a głos zabrała Joanna.

– Zanim wyruszymy, chcę aby każdy przystąpił do spowiedzi i otrzymał Najświętszy Sakrament. Kto odmówi dopełnienia tego obowiązku, nie będzie mógł z nami iść.

Tym razem już nikt się nie śmiał.

***

W środę 27 maja 1429 roku mała armia rozpoczęła marsz. Celem operacji nie było jeszcze przełamanie oblężenia Orleanu, lecz przetransportowanie żywności do odciętego od świata miasta. Delfin nie mógł liczyć na zgromadzenie większej liczby żołnierzy, więc postanowił zwrócić się o wsparcie do garnizonu i obywateli Orleanu, którzy pilnie potrzebowali żywności, aby odzyskać formę.

Joanna miała na sobie kompletną zbroję: kirys, naramienniki, nagolenniki i hełm, wszystko wykute z polerowanej stali. W owych czasach mówiono o takim pancerzu „biała zbroja”.

Poprzedniego wieczora Joanna poszła do spowiedzi, tak samo jak wszyscy jej podkomendni. O świcie armia udała się na Mszę Świętą. Dopiero po jej zakończeniu można było wyruszyć w drogę.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Boża wojowniczka.