Boża wojowniczka. Rozdział ósmy. Msza Święta

Anglicy postanowili zwołać naradę wojenną w chwilowo bezpiecznym forcie Saint Laurent.

– Panowie – zabrał głos głównodowodzący sir John Talbot. – Utrata fortu Tourelles przesądziła o naszej sytuacji. Bez posiłków nie uda nam się utrzymać oblężenia. – Popatrzył na pułkownika Scalesa, który sprawował rozmaite funkcje, między innymi dowódcy wywiadu. Scales wzruszył ramionami.

– Wielmożny książę Bedford organizuje nowy pobór, ale zanim wojsko do nas dotrze mogą minąć miesiące.

Zapadło milczenie.

Fastolf, stary i doświadczony żołnierz, zaśmiał się chrapliwie.

– Pokonani – mruknął. – Pokonani przez siedemnastolatkę. Takich przypadków nie zna historia wojskowości. Jak dotąd każda kobieta, która okazała się na tyle głupia, by przejąć dowództwo nad armią, otrzymywała solidne lanie. Królowa Masagetów Hofra została pokonana przez Cyrusa. Kleopatra uległa Oktawianowi, a nasza rodzima Bodica przegrała z Cezarem. Może ktoś mi powie, dokąd zmierza ten świat!

– Jestem ogromnie wdzięczny pułkownikowi Fastolfowi za ten historyczny wykład – rzekł Talbot z ironią w głosie. – W tej chwili istotne jest jednak co innego. Musimy szybko podjąć decyzję, opierając się na faktach, nawet godnych ubolewania. Nie mam wątpliwości, że ta twoja Hofra i Kleopatra w jednym zostanie ostatecznie pokonana. Nie wyobrażam sobie, aby Jego Wysokość opuścił Francję po kolejnym z jej słynnych listów. Poza tym nie mieści mi się w głowie, że Anglia mogłaby ulec mrzonkom jakiejś chłopki z Lotaryngii. Tymczasem jednak niewiele już możemy tutaj począć.

– Czarownica – powtórzył Scales zamyślony. – Może takie jest wyjaśnienie słów naszego przyjaciela Fastolfa. Z całą pewnością wielu naszych ludzi zaakceptowałoby takie wytłumaczenie. Zostaliśmy pokonani mocą magii.

– Słyszałem już takie głosy – pokiwał głową Fastolf. – Fatalnie wpływają na morale. Niejeden żołnierz utrzymuje jednak, że dziewczyna jest świętą, a ze świętymi nie sposób walczyć. To przekonanie jest znacznie bardziej niebezpieczne.

– Jeszcze nie słyszałem, by jakiś święty walczył przeciwko Anglii – oświadczył Talbot wyniośle.

– Z całym szacunkiem, sir Johnie, właśnie teraz to słyszysz – zauważył Fastolf śmiało.

Talbot wbił w niego wzrok.

– Gdybym nie wiedział, że jesteś walecznym żołnierzem, pułkowniku, powiedziałbym, że boisz się uzbrojonej dziewczyny.

Fastolf oparł dłoń na rękojeści miecza.

– Nikt nie będzie mi zarzucał tchórzostwa, panie – zagrzmiał.

– Dziewczyna jest wiedźmą – upierał się Scales. – To pewne. Bill Thompson jest bezwzględnie pewien, że jego strzała przeszyła jej serce, a mimo to czarownica powróciła na plac boju godzinę lub dwie później. Na dodatek pokrzykiwała, nawoływała towarzyszy broni i wywijała tym swoim sztandarem. Powiadają, że diabeł dobrze dba o swoich. Nawet teraz udaje się jej siać niezgodę na naszej naradzie wojennej. Przeklęta wiedźma, oto z kim mamy do czynienia!

– Doniosę Jego Wysokości, że istnieje taka możliwość – zadecydował sir Talbot i uśmiechnął się bez przekonania. – Póki co musimy sobie uświadomić, że tej dziewczynie wystarczył tydzień, aby pozbawić nas czterech fortów i ponad trzech tysięcy ludzi, zabitych albo rannych. Poległ sir William Glasdale, a także lord Poynings. Panowie, mamy do wyboru tylko dwa rozwiązania. Albo przypuścimy frontalny atak na miasto, rzucając do boju wszystkie siły i nie zważając na obecność domniemanej czarownicy – nazwałbym to posunięcie czynem rozpaczy – albo wycofamy się w bezpieczniejsze okolice. Zapewne do kwatery Jego Wysokości. Miejcie świadomość, że nie powita nas z otwartymi ramionami. Co wybieramy? Czekam na wasze opinie, panowie.

***

W niedzielny poranek, ósmego maja, w Orleanie ogłoszono mobilizację. Strażnicy na wieżach i wieżyczkach patrzyli, jak angielskie oddziały opuszczają wszystkie zajmowane forty i formują dwa zgrupowania, jedno na wschodzie, drugie na północy.

Francuska armia wkrótce się zebrała i ustawiła w szyku bojowym.

Pomimo usilnych próśb lekarzy, Joanna uparła się, że włoży zbroję, choćby lekką, bez ciężkiego kirysu.

– Pani, jeśli zostaniesz w łóżku, z całą pewnością odzyskasz siły już po dwóch tygodniach – zapewniał ją doktor Melun. – Jeżeli wstaniesz i wyjdziesz, nie będziemy mogli dać ci żadnych gwarancji wyzdrowienia.

W odpowiedzi krzyknęła, by szykować jej konia i przynieść sztandar.

Żołnierze na ulicach raz po raz pytali ją, czy pozwoli im walczyć w niedzielę.

– Msza Święta przede wszystkim – odparła.

Przy Bramie Burgundzkiej zażądała postawienia dwóch ołtarzy, które miały być dobrze widoczne ze stanowisk nieprzyjacielskich. Joanna chciała, aby odprawiono dwie Msze Święte.

– A jeśli przeklęci przypuszczą atak właśnie teraz? – spytał La Hire szeptem.

– Nie ośmielą się – odszepnął Dunois. – A jeśli to zrobią, Bóg nigdy nie ofiaruje im zwycięstwa.

Wielu francuskich rycerzy i ich podkomendnych zwracało się jednak w kierunku pozycji wroga.

Dziewica uniosła dłoń.

– Pozostańcie na swoich miejscach – rozkazała. – Bóg chce, abyście święcili Jego święty dzień. Nie zaatakujemy pierwsi. Będziemy się tylko bronić, o ile zajdzie taka konieczność.

W odległości kilkuset metrów tysiące Anglików spoglądało na umocnienia francuskie. Najeźdźcy tworzyli zwartą, uzbrojoną masę, lśniącą od ostrzy halabard i pik.

– Msza – zauważył Scales. – Odprawiają Mszę Świętą, a wiedźma jest wśród nich. Widzę ją i jej sztandar. Albo to jest bluźnierstwo, albo…

– Albo ona wcale nie jest czarownicą – dokończył Fastolf.

Talbot nie odezwał się ani słowem, ale wyglądał jak czarna chmura burzowa. Jakże pewni siebie byli ci Francuzi, których pokonywał przy każdym starciu – zanim pojawiła się Dziewica. Jak spokojnie uczestniczyli w Mszy Świętej, zupełnie jakby w promieniu stu kilometrów nie było żadnego wroga! Dowódca zawrócił konia.

– Lordzie Suffolk – przemówił. – Wraz ze swoimi oddziałami będziesz tworzył tylną straż. Panowie, proszę dołączyć do jednostek. Wyruszamy za kwadrans.

Po francuskiej stronie trwały dwie Msze. Podczas podniesienia, konni rycerze zaprezentowali miecze, a piechurzy uklękli, tak nisko pochylając chorągwie, sztandary i flagi, że niemal dotykały ziemi. Wśród nich znajdował się biały sztandar Dziewicy, trzymany przez Jeana d’Aulon. Joanna pogrążyła się w modlitwie.

Po przyjęciu Komunii Świętej armia stała się świętym murem przed bramami miasta.

– Ite, missa est – zabrzmiał głos kapłana.

Jakby w odpowiedzi na jego słowa, na najbliższej wieży rozległ się krzyk strażnika:

– Ruszyli! Ruszyli!

Dziewica wstała, przeżegnała się i popatrzyła na przedpole.

– W którym kierunku? – spytała.

– Oddalają się od miasta – padła odpowiedź. – Odchodzą!

Młoda twarz Dziewicy pojaśniała.

– W imię Boga! – zawołała. – Niech odejdą, a my podziękujmy Panu.

Do Joanny podszedł La Hire.

– Chcę ruszyć za nimi w pościg, pozwól mi, Pani – poprosił.

Dziewica przyjrzała się nieprzyjacielskim wojskom. Ich główne siły wędrowały dość szybko w kierunku Jargeau oraz Meung, a reszta wojska, w liczbie kilku tysięcy ludzi, maszerowała wyraźnie wolniej. Wyglądało na to, że Talbot wyznaczył tej grupie rolę tylnej straży.

– Naprzód! – przyzwoliła Joanna. – Ale nie bierz ze sobą więcej niż tysiąc ludzi. Nawet ty nie zaatakujesz Anglików z tak ograniczonymi siłami. Nie chcę, aby dzisiaj przelewano krew, ale muszę wiedzieć, dokąd podąża nieprzyjaciel.

La Hire skinął głową i odszedł.

Dziewica wzięła sztandar z rąk Jeana d’Aulon i wzniosła go wysoko.

– Śpiewajcie! – zawołała. – Śpiewajcie, wszyscy! Anglicy już nigdy nie będą oblegać Orleanu. Miasto jest wolne. Śpiewajcie na chwałę Pana!

***

Gdy Dziewica odjeżdżała, w mieście nadal płonęły ogniska, a dobrzy ludzie wciąż tańczyli na ulicach. Misja Joanny dobiegła końca. Następne zadanie miała do wykonania gdzie indziej, a nie należała do osób, które tracą czas.

Pojechała konno, już bez zbroi. Miała na sobie biały kubrak, a także białe, skórzane buty z cholewami, biały kapelusz z piórem i dosiadała białego rumaka. Codziennie od przyjazdu do Orleanu pisała listy do delfina, informując go o bieżącej sytuacji i jednocześnie, w tym samym liście, zdając sprawozdanie z tego, co się zdarzy następnego dnia. Teraz zamierzała spotkać się z nim osobiście, aby podsumować to, co uczyniła. Wraz z nią pojechał Dunois, La Hire i d’Aulon oraz kilkuset zbrojnych eskorty. Angielskie oddziały nadal znajdowały się nieopodal i istniało niebezpieczeństwo, że mogą podjąć próbę pojmania najgroźniejszego wroga.

– Dopiero rozpoczęłam swoje dzieło – wyjaśniła Joanna, kiedy Dunois usiłował ją przekonać do odpoczynku, przypominając, że jej rana jeszcze się nie zagoiła.

Delfina nie zastali ani w Blois, ani w Tours. Władca powrócił do Chinon, lecz umyślni donieśli, że w niedługim czasie dotrze do Tours.

Gdy tylko strażnicy z wież w Tours obwieścili przybycie delfina, Joanna wyruszyła mu naprzeciw. Wraz z nią pojechał Dunois, a także La Hire, d’Aulon i cała reszta jej świty. Za Dziewicą podążyła również połowa mieszkańców miasta.

Przy bramie wjazdowej oczom zebranych ukazała się chmura pyłu, wznieconego kopytami setek koni. Dunois uśmiechnął się do Dziewicy.

– Tym razem to nie Anglicy – zauważył.

– Wkrótce ponownie ich ujrzymy – zapowiedziała.

Delfinowi towarzyszył orszak złożony z najdostojniejszych nazwisk Francji. Wiele osobistości nigdy nie widziało Joanny, a wszyscy byli ciekawi, jak będzie się ona zachowywała. Nie mogli przecież oczekiwać, że wieśniaczka cokolwiek wie o etykiecie obowiązującej podczas uroczystości wagi państwowej.

Na bladej, prostej twarzy delfina tym razem pojawił się rumieniec.

Nie wypuszczając sztandaru z prawej dłoni, Joanna zdjęła biały kapelusz lewą ręką i ukłoniła się nisko, z gracją, która wszystkich wprawiła w szczery zachwyt.

Delfin zatrzymał wierzchowca obok Dziewicy, a następnie ją objął i ucałował. Ten przywilej przysługiwał wyłącznie członkom rodzin królewskich. Świadkowie zdarzenia krzyczeli, wiwatowali i wrzeszczeli z entuzjazmem.

– Włóż kapelusz, pani – powiedział delfin. – I wjedź do miasta u mego prawego boku. Jeszcze dzisiaj wieczorem otrzymasz akt nadania tytułu szlacheckiego, przysługującego tobie i całej twojej rodzinie.

Delfin osobiście zarządził, by godłem rodu Joanny stał się srebrny miecz na niebieskim polu, zwieńczony złotą koroną między dwiema liliami, królewskimi kwiatami Francji.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Boża wojowniczka.