Boża wojowniczka. Rozdział czwarty. Próba

Nieliczna wyprawa dotarła do Chinon 6 marca 1429 roku, w czwartą niedzielę Wielkiego Postu, Laetare.

Bertand de Poulengy usiłował przekonać dowódcę warty przy bramie zamkowej, że musi osobiście dostarczyć list delfinowi. Żołnierz tylko się roześmiał.

– Nie ma mowy – wyjaśnił. – Przy całym szacunku, należnym zacnemu dowódcy Vaucouleurs, ważniejsi i potężniejsi od niego usiłowali dostać się przed oblicze delfina. Nikt nie ma prawa go widywać bez aprobaty księcia de La Tremoille lub innego dostojnego dworzanina. Jak mniemam, nie masz żadnego listu od nich? Nie? Tak myślałem. Mogę okazać ci życzliwość i wysłać do królewskich komnat umyślnego, który zostawi tam twój list. Czy delfin go zobaczy, czy nie – tego nie wiem. Nawet jeśli ujrzy twoje pismo, niekoniecznie je przeczyta. Możesz więc dać mi te bazgroły, możesz je zabrać, dla mnie to obojętne.

– Daj mu list – poleciła Joanna krótko. Bertrand posłusznie wręczył przesyłkę strażnikowi.

Zatrzymali się w pobliskiej gospodzie i przez dwa długie dni czekali, aż coś się zdarzy. Nie działo się jednak nic, poza tym, że podczas Mszy Świętej zebrani w kościele wierni z uwagą przyglądali się Joannie.

Trzeciego dnia do gospody zawitała grupka kilku dworzan. Co prawda zamówili coś do jedzenia, ale wkrótce stało się jasne, że to tylko pretekst. Długo wypytywali ludzi o Joannę, długo szeptali i wbijali wzrok w dziewczynę, aż wreszcie w milczeniu wycofała się do marnego pokoiku, udostępnionego jej przez gospodynię.

Po mieście zaczęły krążyć pogłoski, a do gospody ściągały grupy ludzi chętnych, by rzucić okiem na Dziewicę. Z początku przychodziło po kilkanaście lub kilkadziesiąt osób, ale wkrótce liczba gapiów sięgnęła kilkuset.

– Wszyscy się mną interesują z wyjątkiem tej osoby, dla której tu przybyłam – zauważyła Joanna niecierpliwie, ale nawet ona wiedziała, że nie ma sensu usiłować wejść do zamku bez uzyskania zaproszenia. W takiej sytuacji rozładowała emocje w modlitwie.

Zjawiła się jedna z dam z otoczenia królowej, „aby zerknąć na dziewczynę, która chce być żołnierzem”, jak to ujęła. Joanna nie chciała się z nią spotykać, więc dama oddaliła się urażona.

Przyszło dwóch duchownych, a za nimi spowiednik delfina. We trójkę rozmawiali z Joanną przez pół godziny, a potem ponownie odjechali. Na zakończenie spotkania oznajmiła: „Opóźnienie jest coraz większe, a przez to musi się przelewać francuska krew”.

Następnego wieczoru, niespodziewanie nadeszła wiadomość, że Joanna jest oczekiwana na dworze. Bertrand de Poulengy i Jean de Metz odprowadzili ją do bramy. Zaproszenie dotyczyło wyłącznie Joanny i tylko ją przepuściły straże.

W środku, na przestronnym dziedzińcu, stała gromada żołnierzy. Nie zachowywali się w szczególnie zdyscyplinowany sposób, kilku było wyraźnie podpitych. Jeden z nich, rudowłosy, spytał głośno:

– Czy to ta słynna Dziewica?

Pozostali próbowali go uciszyć, ale z jego ust wypłynął potok podłych obelg.

Joanna popatrzyła na niego, wyraźnie pobladła. Jej głos lekko drżał, gdy mówiła:

– Obrażasz Boga, ty, który umrzesz tak rychło?

Mężczyzna popatrzył na nią z otwartymi ustami. Zanim cokolwiek odpowiedział, Joanna zsiadła z konia i ruszyła prosto do zamku, gdzie dwóch służących z pochodniami zaprowadziło ją ponurymi schodami do jednej z małych komnat audiencyjnych. Pomieszczenie było puste, jeśli nie liczyć drewnianej platformy z pojedynczym, pozłacanym krzesłem, zwieńczonym baldachimem. Jedynego światła dostarczały dwie pochodnie, pozostawione przez służących, którzy znikli za drugimi drzwiami.

***

– Niesamowite – ekscytował się delfin. – Powinna już tu być. Ciekawe, jaka ona jest. Jeszcze jej nie widziałeś, prawda, drogi arcybiskupie?

Arcybiskup Regnault de Chartres wzruszył ramionami.

– W rzeczy samej, wasza wysokość, nie widziałem jej. Ponieważ jednak spowiednik waszej wysokości nie dostrzegł nic niepokojącego w zachowaniu tej dziewczyny, nie widzę powodu, by odbierać rozrywkę waszej wysokości, na którą ma chęć.

Delfin potarł kartoflowaty nos.

– Rozrywka – powtórzył. – Sam nie wiem. Może ta dziewczyna jest osobą, na którą liczę. Może przyniesie rozwiązanie… Mniejsza z tym. Jeżeli ona rzeczywiście jest taka, jak opisał Baudricourt, to nie będzie dla nas tylko rozrywką. A jeśli ona nie jest tym, za kogo Baudricourt ją uważa, to z pewnością nie będę rozbawiony. Już ja go wtedy nauczę…

Arcybiskup uśmiechnął się ironicznie.

– Nauka to rzecz cenna – zwrócił uwagę delfinowi. – Tylko nieliczni mają taką wiedzę, by dzielić się nią z innymi.

Delfin zachichotał.

– W tak uprzejmy sposób mówisz mi, że jestem durniem, prawda? Nie, nie martw się. Nie uraziłeś mnie. Wiem, że jestem głupi… Oczywiście, do pewnego stopnia. Uważam, że jestem znacznie inteligentniejszy, niż to widzi część ludzi i znacznie mniej inteligentny, niż w opinii pozostałych. Nigdy się nie zdarza, aby ich zdanie pokrywało się z moim. To chyba próżność. A właśnie, drogi arcybiskupie, wybacz, że ponownie zwracam się do ciebie, ale potrzebuję trzech tysięcy franków.

– Wasza wysokość…

– To okropne, wiem, ale co mam zrobić? Królowa musi mieć nową suknię i stanowczo odmawia uczestniczenia w uroczystościach państwowych do czasu otrzymania nowego odzienia. Trudno ją winić. Poza tym nie mam z czego zapłacić służbie kuchennej, a pieniądze należą im się już w przyszłym tygodniu.

– Zdecydowanie lepiej by było, gdyby wasza wysokość zwrócił się do księcia de La Tramoille…

– Wykluczone, drogi arcybiskupie. Już wcześniej musiałem mu zapisać sześć moich zamków. Tym razem zażąda Chinon, a potem wyrzuci mnie stąd, kiedy mu przyjdzie ochota. Jak go znam, na pewno to zrobi pewnego pięknego dnia.

– Są jeszcze dostojnicy waszej wysokości… Choćby sieur de Gaucourt…

– Nadal zalegam mu z wypłatą. To dowódca armii!

– Trzy tysiące franków – mruknął arcybiskup. – Wasza wysokość ma zdecydowanie wyolbrzymione pojęcie o stanie moich finansów. – Niech więc będą dwa tysiące, albo nawet tysiąc pięćset. Porozmawiam z królową, ale nie mogę dopuścić, aby maluczcy chodzili głodni, prawda? Co to za hałasy za drzwiami?

– O ile mnie słuch nie myli, to głos księcia de La Tremoille – odparł arcybiskup. – Zawsze wydaje się zdenerwowany.

– To prawda – pokiwał głową delfin. – Co gorsza, potem okazuje się, że jest naprawdę wściekły.

Do komnaty wszedł służący.

– Przybył książę de La… – zaczął anonsować i nie skończył, bo książę odepchnął go potężnym ramieniem. La Tremoille, ogromny mężczyzna o purpurowoczerwonej twarzy wparował do środka niczym szarżujący byk.

– Witam, wasza wysokość – warknął. – Jestem tu po to, by coś wyjaśnić. Dzisiaj rano doszły mnie pewne słuchy. Jeśli są nieprawdziwe, to dobrze i nie ma sprawy, jeżeli są prawdziwe, umywam ręce i porzucam dwór.

Delfin cofnął się o krok.

– Niezły początek – ocenił. – Ale trzeba przyznać, że zawsze nieźle zaczynałeś, drogi książę. W czym rzecz?

Arystokrata ciężko dyszał.

– Podobno wasza wysokość nosi się z zamiarem oddania resztek swojej armii pod rozkazy jakiejś kozy – wysapał. – Ten pomysł jest tak niedorzeczny, że brak mi słów, ale z waszą wysokością nigdy nic nie wiadomo, dobrze mówię? Czy to prawda?

– Nie wiem – odparł delfin ostrożnie. – Skąd mogę wiedzieć? Jeszcze nie widziałem dziewczyny, którą określiłeś niezbyt dystyngowanym mianem.

– Trafnym mianem – burknął książę. – Ona tu jest.

– Doskonale – ucieszył się delfin. – Nie mogłem się doczekać. Choć raz przynosisz mi dobre wieści, drogi książę.

– Chyba wasza wysokość jej nie przyjmie? – La Tremoille szalał z gniewu. – To poniżej godności waszej wysokości, by zapraszać takie pomiotło, a co dopiero…

– Hola, hola, drogi książę – uciszył go delfin. – Nie wolno tak obrażać ludzi, naprawdę nie wolno. Arcybiskupowi z pewnością nie przypadłoby to do gustu. Poza tym dziewczyna może być tym, za kogo się podaje.

– Upraszam waszą wysokość o trzymanie mnie z dala od tej sprawy – odezwał się arcybiskup pośpiesznie. – Nie mam ustalonej opinii…

– Otóż to – przytaknął delfin. – Arcybiskup jeszcze nie wyrobił sobie zdania, więc i ty, książę, nie powinieneś nic mówić. Ani ja, rzecz jasna.

– Niech wasza wysokość nie spotyka się z nią– upierał się La Tremoille.

– Jeśli się z nią nie spotkam, nie będę wiedział, jakim jest człowiekiem – oświadczył delfin niewinnie.

Książę wzruszył szerokimi ramionami.

– Bardzo dobrze – mruknął. – Zatem niech wasza wysokość spotka się z nią, skoro musi, ale niech nie podejmuje żadnych pochopnych decyzji, bo inaczej…

– Bo umyjesz ręce, książę, wiem – dokończył za niego delfin i pokiwał głową.

– Wydaje się, że dzisiaj wasza wysokość jest wyjątkowo drapieżnie usposobiony – zadrwił książę. – Gdzie jednak byłby wasza wysokość, gdybym wycofał swoje wsparcie? A wraz ze mną większość wybitnych nazwisk spośród tych nielicznych, nadal opowiadających się po stronie waszej wysokości?

– Wielkie nieba! – wykrzyknął delfin. – Gdybym nie wiedział, że celujesz w straszeniu ludzi, książę, w szczególności mnie, mógłbym pomyśleć, że obawiasz się Dziewicy. Więc jak, drogi książę, lękasz się dziewczyny?

– Nie boję się nikogo – oznajmił La Tremoille z wyższością.

– Świetnie – pochwalił rozmówcę delfin. – Wobec tego pokonasz dla mnie Anglików: ich dowódcę Talbota, jego podkomendnych Glasdale’a oraz Fastolfa, no i ich burgundzkich sprzymierzeńców, rzecz jasna. Na co czekamy, drogi książę? – Delfin cofnął się, gdy ogromny arystokrata gwałtownie zbliżył się do niego. – Lepiej uważaj – ostrzegł podwładnego. – Uderz mnie, a położysz głowę pod topór. Cofnij się.

– Wasza wysokość nie znalazłby chętnego do przeprowadzenia egzekucji – warknął książę gniewnie. – Nikt by się nie ośmielił. Poza tym, jeśli ktoś chce mnie oskarżyć o pobicie króla, przede wszystkim musi dowieść, że jesteś królem. Wiadomo, że nim nie jesteś. Nie koronowano cię koroną Karola Wielkiego, nie namaszczono olejami świętymi, prawda?

Arcybiskup uznał, że nadeszła pora interwencji.

– Wasza dostojność nie sugeruje chyba, że prawowitego króla Francji należy szukać w obozie wroga? – spytał. – Król Anglii…

– …również nie został koronowany i namaszczony, o ile mi wiadomo – przerwał kapłanowi La Tremoille. – Jego roszczenia do francuskiej korony póki co niewiele znaczą, ale bywają chwile, w których warto mieć umysł otwarty na różne rozwiązania. To, co się dzieje tutaj, w Chinon, przypomina idiotyczną komedię. Nie ma w niej nic z królewskiego dostojeństwa! Każdy, dosłownie każdy na dworze byłby lepszym i znakomitszym królem od obecnego tu, nieszczęsnego młodzieńca.

Zapadło milczenie.

Delfin, blady jak kreda, uśmiechnął się z wysiłkiem.

– Wiem, że nie jestem szczególnie reprezentacyjny – wyznał drżącym głosem. – Codziennie, podczas golenia, oglądam się w lustrze i nie podoba mi się to, co widzę. Nie przypominam wojownika, prawda? Mam cienkie ręce i chude nogi. Nikt nie uzna mnie także za mędrca i wiem, że nigdy nie będę świętym. Francja bardziej niż kiedykolwiek potrzebuje króla, który jest przynajmniej jednym z nich, a najlepiej wszystkim naraz.

– Dobrze powiedziane, wasza wysokość – przyznał arcybiskup.

– Mimo to zastanawiam się, czy Dziewica wiedziałaby, kim jestem, gdyby tutaj weszła.

Duchowny uśmiechnął się.

– Sześcioletnie dziecko zorientowałoby się, że ani ja, ani szlachetny książę nie możemy być delfinami. Każdy wie, że delfin to osoba bardzo młoda, a tymczasem książę ma prawie sześćdziesiątkę…

– Mam pięćdziesiąt cztery lata – zaprotestował La Tremoille z wyższością.

– …ja liczę sobie pięćdziesiąt dwa lata, a w dodatku jestem ubrany w kościelne szaty – dodał arcybiskup. – Do prawdy można dojść drogą eliminacji.

– Powiem wam, co zrobimy – oznajmił delfin ochoczo. – Cały dwór zbierze się tutaj i wtedy sprawdzimy, czy Dziewica mnie rozpozna. Czekajcie. – Szarpnął za sznur dzwonka, zawieszony tuż za nim.

Do komnaty weszło dwóch służących.

– Chcę, aby cały dwór zgromadził się w tej sali – zarządził delfin. – Wszyscy arystokraci, damy, goście. Wszyscy.

– Wymyślił sobie nową zabawę. – La Tremoille wzruszył ramionami. – Nigdy nie dorośnie.

Komnata zaczęła się zapełniać. Większość arystokratów i ich dam składała delfinowi dość niedbały ukłon, a następnie ustawiała się w półkolu przewidzianym królewską etykietą.

Delfin klasnął w dłonie.

– Słuchajcie, wszyscy – przemówił. – Za moment przyjdzie Dziewica. Wiem, że nie muszę wam wyjaśniać, kogo mam na myśli. Zawsze wszystko wiecie przede mną. Już tutaj jest. Dostojny książę de La Tremoille ogłosił jej przybycie.

Czerwony jak cegła olbrzym wbił w niego ciężki wzrok.

– Pojawiają się pewne wątpliwości, dotyczące jej słów – kontynuował delfin.

– Nie da się ukryć – nie wytrzymał książę.

– Skoro tutaj jesteście, postanowiłem wystawić ją na próbę. Baronie de Montigny, zechciej zająć moje miejsce na tronie. Gdy dziewica wejdzie, zwrócisz się do niej tak, jakbyś był mną. Cała próba potrwa tylko kilka minut.

– To dobrze, wasza wysokość – potwierdził Montigny i pogłaskał się po eleganckich wąsach. – Wątpię, bym dał radę dłużej cieszyć się takim zaszczytem.

Niektórzy dworzanie zachichotali. Delfin udawał, że nic nie słyszy. Lata nieszczęść i upokorzeń nauczyły go, że najlepszym sposobem przeciwstawiania się obelgom jest ich ignorowanie.

Montigny zasiadł na monarszym tronie. Sprawnie naśladując normalny sposób bycia wiecznie przygnębionego delfina bezsilnie zwiesił ręce i pochylił głowę tak, że brodą dotknął klatki piersiowej. Dworzanie ponownie się rozchichotali, rzecz jasna.

Delfin wtopił się w tłum dworzan.

– Już! – zawołał. – Niech wejdzie.

Dwóch pachołków poszło po Joannę.

Wszyscy wpatrywali się w drzwi, zza których lada moment miała się wyłonić Dziewica, więc nikt nie zwrócił uwagi na twarz delfina, z której spadła maska obojętności. Na chwilę zapomniał, że musi bezustannie udawać innego człowieka: znudzonego, nadąsanego, ogarniętego nienaturalnym, dziecięcym entuzjazmem lub pełnego ponurej desperacji. Ze spontanicznym entuzjazmem oczekiwał wejścia gościa. Na jego bladych policzkach wykwitł cień rumieńca, a dłonie monarchy, ukryte za szerokimi plecami dostojnej damy dworu, same złożyły się do modlitwy, pełnej nadziei i zarazem bliskiej rozpaczy.

Gdy Joanna weszła do środka, zapadła grobowa cisza. Część dworzan widziała dziewczynę wcześniej, w gospodzie, ale większość zebranych ujrzała ją po raz pierwszy. Ogarnęło ich bezbrzeżne zdumienie, być może z tego samego powodu, co kapitana de Baudricourt. Dziewica, która ogłosiła się wysłanniczką Boga i Jego świętych, była młodą dziewczyną, niższą od większości pachołków na dworze. Dworzanie chętnie daliby upust wesołości, ale śmiech utknął im w gardłach. Pomimo krótko przystrzyżonych włosów i męskiego ubrania, nie wyglądała ani trochę zabawnie. Wydawało się, że nigdy nie nosiła innej odzieży. Nie była też oszołomiona wielobarwnym tłumem, nie zachowywała się nerwowo ani bezczelnie. Pokonała całą długość dużej komnaty. Nie sprawiała wrażenia wystraszonej i nie pozowała na damę. Kroczyła w sposób zdecydowany, zupełnie jakby przyszła w interesach. W pewnym momencie jej wzrok spoczął na baronie Montigny, zajmującym tron.

Montigny zrobił lekko zdezorientowaną minę, lecz postanowił wytrwać w swojej roli. Zamierzał zwrócić się do Joanny i wypowiedzieć kilka słów podniosłym głosem, kiedy to nieoczekiwanie się odwróciła i popatrzyła na zebrany tłum ludzi.

Następnie ruszyła prosto między ludzi i zatrzymała się przed delfinem, który wpatrywał się w nią cały drżący.

Dygnęła.

– Szlachetny delfinie – odezwała się łagodnie. – Mam na imię Joanna, nazywają mnie Dziewicą. Król Nieba przysyła mnie do ciebie z wiadomością, że zostaniesz namaszczony i koronowany w mieście Reims, a będziesz pełnił obowiązki porucznika Króla Nieba, który jest także królem Francji.

Zapadła krótkotrwała cisza, a potem wszyscy przemówili jednocześnie.

Tylko delfin stał spokojnie i kontynuował próbę.

– Joanno, nie ja jestem delfinem. Oto on – powiedział i wskazał dłonią barona Montigny.

Dziewczyna uśmiechnęła się do monarchy.

– W imię Boga, dostojny królewiczu, tylko ty i nikt inny nie nosi miana delfina.

Młodzieńcowi pojaśniały oczy.

– Chodź ze mną, Joanno – powiedział chrapliwie.

Podążyła za nim do kąta komnaty, gdzie z pewnością nikt ich nie podsłuchiwał.

– Pragnę ci wierzyć – wyznał. – Czy potrafisz dopomóc mi w uzyskaniu pewności, że mogę ci wierzyć?

– Panie – odparła. – Jeśli opowiem ci o tajemnicach tak ściśle skrywanych, że oprócz Boga znasz je tylko ty sam, czy wówczas dasz wiarę, że jestem Bożą wysłanniczką?

– Tak myślę – potwierdził bez tchu. – Tak, wówczas ci uwierzę. Jakiż to sekret jest znany tylko mnie i Bogu?

– W ostatnim dniu Wszystkich Świętych udałeś się do swojej prywatnej kaplicy w zamku Loches. Poprosiłeś wówczas Boga o spełnienie trzech życzeń.

– To prawda – potwierdził cicho. – Mów dalej, zaklinam cię. Mów. O jakie życzenia chodzi?

– W pierwszym poprosiłeś Boga o łaskawe zniechęcenie cię do zamiaru oswobodzenia Francji, gdybyś nie był prawdziwym następcą tronu. W ten sposób przestałbyś być przyczyną przeciągającej się wojny, która przynosi ludziom nieopisane cierpienia.

– Tak… tak…

– Druga prośba – ciągnęła Joanna – dotyczyła tego, że chcesz osobiście ponieść karę, poprzez śmierć lub w inny sposób, jeśli problemy i męki biednego ludu Francji trwają tak długo z powodu twoich grzechów. W trzeciej prośbie błagałeś o wybaczenie ludziom i powstrzymanie Bożego gniewu, jeśli przyczyną problemów są grzechy Francuzów.

Delfin chwycił Joannę za rękę i poprowadził ją z powrotem ku zebranym.

– Słuchajcie, wszyscy! – krzyknął. – Na mój honor i na honor Francji klnę się, że Dziewica została nam zesłana przez Boga.

Jego prosta twarz, rozpromieniona wiarą i radością, wydawała się niemal piękna.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Boża wojowniczka.