Błyskawice. Rozdział trzeci

– Więc naprawdę pani wierzy, panno hrabianko, że rozum ludzki może zastąpić rozum Boga… Przepraszam, poprawiam się ze wstydem – rozum przesądu, który nasi ciemni przodkowie nazywali Bogiem?

– Zauważam z przyjemnością, milordzie, że powoli zaczynasz się uczyć mowy naszych filozofów. Wkrótce będziemy mieli z pana pociechę.

– Któż nie chciałby uczyć się mowy płynącej słodką muzyką z pięknych ust uroczych cór Francji?

– Coraz lepiej. Wasza Lordowska Wielkość robi w Paryżu nadzwyczajne postępy. Maluczko, a będzie pan tak uprzejmy, jak nasi panowie.

– Przybyłem do szlifierni nadsekwańskiej z mocną a nieprzymuszoną wolą pozbycia się wszelkich chropowatości Albionu, by wrócić nad Tamizę tak gładkim, tak oszlifowanym jak amsterdamski brylant – chciałem powiedzieć, jako światowiec paryski.

– Widać już na panu, milordzie, skutki naszej szlifierni. – Hrabianka de Laval z uśmiechem pogroziła wachlarzem lordowi Chesterfield. – Albowiem z pańskich oczu już sypią się iskry złośliwości naszych dowcipnisiów.

– Jakżebym śmiał – bronił się lord Chesterfield.

– Pomóżcie mi, panowie, przekonać tego niewiernego Tomasza, z którego Paryż nie zdołał jeszcze wywabić stęchłych zapachów chrześcijaństwa. Będziecie mieli zasługę przed Rozumem, zyskując dla jedynie prawdziwej wiary, dla religii oświecenia, tak miłego i mądrego prozelitę.

Mówiąc to, hrabianka zwróciła się do grupy panów, którzy otoczywszy kominek, półgłosem rozmawiali z panią domu.

Byli po doskonałym obiedzie, jakim dwa razy w tygodniu, we wtorki i czwartki, hrabina de Beauharnais od kilku lat raczyła swoich gości. Z sali jadalnej przeszli do salonu, gdzie przy czarnej kawie gawędzili o nowinach naukowych i literackich.

Ten błękitny salon był dobrze znanym myślącej, dysputującej, piszącej Francji i znakomitym cudzoziemcom. Jan Jakub Rousseau, Buffon (1) i Mably (2) olśniewali tu ciekawych słuchaczy swoimi śmiałymi doktrynami; Voltaire’a (3) tu wieńczono. I przez niego przeszła cała fala nowych idei, które od czterdziestu lat błyskały nad królestwem Burbonów, przeszła z lekkim szelestem wytwornej pogawędki ludzi dobrze wychowanych. Dorat (4) i Collardeau (5), Collé (6) i Crebillon (7), Mercier (8) i Restif de la Bretonne (9), margrabia de Condorcet i Bailly (10), baron Anacharsis Clootz (11) i ksiądz de Barthelemy (12), filozofowie, uczeni, poeci i ekonomiści zabawiali się w błękitnym salonie pani de Beauharnais podminowywaniem gmachu pojęć, wyobrażeń, zwyczajów i obyczajów, na który złożyły się praca twórcza i doświadczenie Francji lat tysiąca.

Voltaire, Rousseau, Mably i Buffon nie ożywiali już błyskotliwymi teoriami i rakietami dowcipu konwersacji w salonie pani de Beauharnais; po dokonanej pracy życia odeszli oni w światy inne, nie doczekawszy się, na swoje szczęście, wcielenia doktryn, w które wierzyli jak w objawienie, zwiastujące powszechną szczęśliwość. Ale ich duch nie opuścił błękitnego salonu, był obecny na wszystkich zebraniach w gościnnym hotelu przy ulicy Touraon – wymowniejszy, potężniejszy, spoza grobu.

Oto oderwał się od grupy, która otaczała kominek, czterdziestokilkuletni pan, którego blada twarz nosiła na sobie ślady bezsennych nocy. Jego rasowa głowa, wyrazistym profilem i dużym, orlim nosem przypominająca typowe głowy Burbonów, była szczególną mieszaniną dwóch charakterów. Wysokie, rozwinięte czoło i głęboko osadzone oczy, zdające patrzeć się gdzieś daleko, w przestrzeń bezkresną, wskazywały śmiałego myśliciela, ogarniającego szerokie widnokręgi; miękkie zaś, apatycznie obwisłe usta odsłaniały słabą wolę, naturę chwiejną. Usilna praca w gabinecie bez słońca, powietrza i ruchu starła z tej rozumnej twarzy barwy zdrowia, umalowawszy ją zgniłą bladością roślin piwnicznych.

Był to margrabia de Condorcet, słynny matematyk i filozof, dożywotni sekretarz Akademii Umiejętności, ostatni z żyjących pionierów zbliżającej się rewolucji.

– Bardzo się dziwię – odezwał się, zbliżywszy się do hrabianki de Laval – że lorda Chesterfielda trzeba nawracać do naszej religii. On to raczej miałby prawo być we Francji krzewicielem naszej nowej ewangelii, bowiem prawdy tej ewangelii przyszły do nas z jego ojczyzny. Gdyby nie Locke (13), Hobbes (14) i Hume (15), nie mielibyśmy może Voltaire’a, encyklopedystów (16) i Rousseau.

Lord Chesterfield, trzydziestoletni, wysoki, dobrze zbudowany brunet, przez zmrużone powieki spojrzał na nikłą postać uczonego. Chochlik satyry drwiąco uśmiechał się w jego bystrych oczach.

– Widocznie nie jesteśmy tak uzdolnieni jak Francuzi – rzekł – kiedy się zasady filozofów nie przyjęły na naszym gruncie.

– Alboż to potrzeba nadzwyczajnych zdolności, by zrozumieć prawdy tak proste, tak naturalne, iż wchodzą same do każdego przeciętnego mózgu? Całą naszą mądrość można zamknąć w ramach kilku frazesów. Aż do pierwszej połowy bieżącego stulecia, przez długi szereg wieków, ludzkość była dzieckiem, chłopcem, młodzieniaszkiem, a że dziecku, chłopcu, młodzieniaszkowi potrzeba kierownika, który by prowadził jego niepewne kroki, przeto ulegał człowiek powadze religii, Kościoła i monarchii, przeto wierzył i słuchał. Jednak lata dziecięce i chłopięce ludzkości obecnie się skończyły. Światło nauki ostatnich kilkudziesięciu lat rozproszyło ciemności zabobonów i przesądów wylęgłych z fantazji i z niejasnych przeczuć niemowlęcego mózgu. Homo sapiens dojrzał w blaskach wiedzy; dojrzawszy zaś, zmiarkował, że był dotąd igraszką w ręku despotycznych mentorów, krępujących – rozmyślnie, świadomie, w celach osobistych narzuconej mu władzy – jego wolę i jego naturalne instynkty. Z chwilą, gdy małoletni, wodzony na pasku Kościoła i monarchii, stał się pełnoletnim, oświeconym, gdy poczuł swoje siły i zrozumiał swoje prawa, pragnie, żąda swobody myśli i czynu. Już nam Kościół, monarchia i cały gmach pojęć, wyobrażeń i urządzeń, sklecony ich nieudolną ręką, nie są potrzebne. Odtąd naszym jedynym kierownikiem, naszym jedynym objawieniem i natchnieniem będzie rozum ludzki, który znajdzie przy pomocy wiedzy najlepszą formę religii i państwa, odpowiadającą potrzebom i godności dojrzałego człowieka. Bóg, religia, chrześcijaństwo, katolicyzm, monarchia z całym aparatem przywilejów feudalnych, sztuczne paski i podpory człowieka-dziecka mogą spocząć w mauzoleum przeszłości obok innych, rdzą strawionych rupieci historycznych. Oto cała nasza mądrość.

Condorcet wygłosił tę teorię suchym, monotonnym głosem matematyka, który w szkole przed uczniami rozwiązuje jakąś formułkę algebraiczną, mówił tak spokojnie, jak gdyby owa nowa ewangelia nie podlegała żadnej wątpliwości, jak gdyby rozumiała się sama przez się.

Hrabianka de Laval spojrzała z triumfem na lorda Chesterfielda. Jej spojrzenie mówiło: „Cóż ty na to? Widzisz, że nasi filozofowie umieją rozwiązywać najzawilsze zagadnienia. Jesteś pobity, niedowiarku, złóż broń! Nie wam, ciężkojęzycznym Anglikom, dysputować z Francuzami!”.

Lord słuchał, uśmiechając się kącikami ust.

– Z tego, co uczony margrabia tak dobrze, tak jasno wytłumaczył – odezwał się, gdy Condorcet zamilkł – wynika, że człowiek dojrzały, oświecony, pełnoletni powinien całą robotę przeszłości, całe dzieło lat tysiąca zburzyć, zniszczyć, potłuc jak stary garnek.

– Rozumie się, rozumie się – potwierdziła żywo hrabianka – jak stary garnek, doskonale.

Ogromnie podobał się jej „stary garnek”.

– Jest to, w istocie, mądrość bardzo prosta, tak prosta, iż nie potrzeba wcale się jej uczyć, bo przynosimy ją na świat.

A kiedy na lorda zwróciło się kilkanaście par pytających oczu, rzekł jeszcze:

– Wiadomo, że dziecko rozpoczyna swoje studia spostrzegawcze na ziemi od tego, że łamie, druzgoce, burzy bez zastanowienia wszystko, co mu popadnie w rączęta.

Ciche, zdziwione: „Aaa…” wypadło z ust panny de Laval. Nie takiego wniosku się spodziewała.

Należała ona do najgorliwszych wyznawczyń „nowej ewangelii”. Młoda, wrażliwa, łatwo się zapalająca, przepojona doktrynami encyklopedystów i Rousseau, których najjaskrawsze frazesy umiała na pamięć, wierzyła w ich marzenia i utopie, w ich obietnice i paradoksy, jak przekonany uczeń wierzy w naukę mistrza. A oto przychodzi ktoś, który nazywa świętą wiarę jej młodości zabawką dziecka. Niegrzeczny, źle wychowany, zarozumiały…

– Bardzo szanuję zdanie milorda – rzekła, cedząc wolno wyraz po wyrazie – wolę jednak dzielić przekonania mędrców uznanych przez cały oświecony świat.

„Mędrców uznanych przez cały oświecony świat”, podkreśliła głosem i spojrzeniem lekceważącym, zwróconym na lorda.

– Byłabym bardzo ciekawa, jakby się też milord zachował w naszym położeniu?

– Ja? – odrzekł lord, udając, że nie zrozumiał wyraźnego napomnienia, jakiego udzieliła mu panna de Laval. – Ja, hrabianko, gdyby mi stary zamek, w którym mieszkało kilkanaście pokoleń mojego rodu, wydał się niewygodnym, obejrzałbym go dokładnie ze wszystkich stron, opukał jego mury, zbadał fundamenty i naprawiłbym, ulepszyłbym, rozszerzyłbym te części, które znalazłbym strawione rdzą czasu, zmurszałe albo za ciasne. Ale samego zamku, przede wszystkim zaś jego fundamentów, bym nie ruszył.

– Znaczy się, że milord lubi stare graty – przycięła mu hrabianka.

– Lubię. Wolę budować na starych fundamentach niż na nowych ruinach, bo ruiny zasypują dość często tych, którzy się wśród nich poruszają, a mnie życie miłe.

Jakby chłodny oddech zbliżającego się widma powiał nad salonem. Wszystkie głowy pochyliły się, wszystkie twarze zmierzchły, wszystkie szepty zamilkły. Stała się taka cisza, iż wyraźnie było słychać równe, jednostajne tykanie zegara.

Nikt z obecnych nie zdawał sobie sprawy z przyczyny niewytłumaczonego lęku, jaki nagle zatrwożył ich serca. Wszyscy byli przecież dziećmi epoki bezwzględnego krytycyzmu, kornymi wyznawcami rozumu, który nie uznaje takich zabobonów jak przeczucie, głos ostrzegawczy z innych światów. Gdyby mogli odchylić zasłonę najbliższej przyszłości, ujrzeliby więzienia, a w tych więzieniach siebie i swoich przyjaciół, i dostrzegliby ohydne wózki ciągnięte wśród wycia pijanego motłochu na plac kaźni, a w tych wózkach znów siebie i swoich przyjaciół.

Ten nieznośny Anglik… Mówił im o gruzach, które zasypują żywych… A oni właśnie pragnęli zburzyć istniejący porządek, aby żyć wygodniej, przyjemniej, swobodniej. Wszakże tak obiecywała im wesoła, dowcipna filozofia Voltaire’a, tak zachęcała ich materialistyczna mądrość encyklopedystów, która wskazywała im doczesne, zmysłowe szczęście jako jedyny, najwyższy cel człowieka. Mieliby się mędrcy francuscy mylić? Nie… Ten zarozumiały Anglik straszy ich strachami swoich zacofanych pojęć.

Panna de Laval pierwsza ocknęła się z przykrego milczenia. Roześmiawszy się zbyt głośnym, sztucznym, nieszczerym śmiechem odezwała się:

– Słuchając milorda, zdawałoby się, że sypią się już na nas mordercze gruzy. Tymczasem mam nadzieję, że wszyscy szczęśliwie w zdrowiu i dobrym humorze dożyjemy lat sędziwych.

– Mam zaszczyt prosić panią na wesele mojego prawnuka, którego prababki jeszcze nie znam, bo jej dopiero szukam – rzekł lord z komicznie ceremonialnym ukłonem.

– I o mnie proszę pamiętać… O mnie także… Prosimy… Wszyscy pojedziemy do Szkocji – wołano ze wszystkich stron wśród ogólnego śmiechu.

Zaproszenia na wesele prawnuka nieżonatego pradziada rozbawiły towarzystwo i zdjęły z niego przykry lęk przed zakrytym jutrem.

W salonie potworzyły się teraz grupy.

Księżne, margrabiny, hrabiny otoczyły uczonych i literatów, spragnione ich żywego słowa. Condorcet, Mercier, malarz współczesnego Paryża, romansopisarz Retif de la Bretonne, astronom Bailly, pruski baron von Clootz, taki nieprzejednany wróg chrześcijaństwa, iż z nienawiści do nauki Chrystusowej zmienił swoje imię Jana Chrzciciela na pogańskiego Anacharsisa, prowadzili konwersację.

Od czterdziestu lat, od czasów pani de Tencin (17), która otworzyła pierwszy tak zwany salon duchowy, filozofowie, uczeni i literaci byli ozdobą salonów paryskich.

Damy światowe, używszy młodości, zrozumiawszy około czterdziestego roku życia, że siwiejące włosy, żółknąca cera i zmarszczki odstraszają lekkomyślnego Amora, w samą porę zręcznie wycofywały się z szumiącego potoku zabaw i romansów, w których czasy Regencji (18) i Ludwika XV (19) chciwie się kąpały. Ich matki i babki, starzejąc się, oddawały się dewocji i dobrym uczynkom. Ale one, owiane już tchnieniem nowych prądów, olśnione jaskrawymi błyskawicami nowych pojęć, zepsute luźnymi obyczajami swojego czasu, nie rozumiały, nie odczuwały cnót dawnych matron francuskich. Od lat dziecięcych chowane, tresowane dla życia światowego, które wypełniało całą ich próżniaczą młodość, nie chcąc w latach dojrzałych i sędziwych pozbawić się przyjemności towarzystwa, stworzyły salon paryski osiemnastego stulecia, słynny model wszystkich salonów europejskich. Bawiąc innych, bawiły siebie.

Inteligentniejsze, bardziej oświecone od swoich matek i babek, przywykłe w epoce rozluźnionych obyczajów do swobodnego obcowania z mężczyznami, do wtrącania się we wszystkie sprawy, do rządzenia, do wpływania na wypadki chwili i na losy aktorów dziejowych, na starość nie mogły się zadowolić pospolitym plotkowaniem towarzyskim.

Zwykłe zrazu bawialnie zamieniły się wkrótce w ogniska nauki i literatury, w „biura inteligencji”, w których królował buntowniczy, niespokojny duch czasu podniecony, ośmielony nadzwyczajnym rozkwitem wiedzy, sypiąc dokoła siebie rakietami nowych idei, olśniewającymi iskrami fosforycznego światła.

Z tych rakiet i iskier miała buchnąć łuna pożaru, ale tej łuny nie przeczuwały filozofujące, krytykujące damy światowe. One bawiły się oryginalnymi ideami, wygłaszanymi lekko, dowcipnie przez lekkomyślne, dowcipne usta dobrze wychowanych, upudrowanych, wyżabotowanych uczonych i literatów, jak ich matki i babki bawiły się plotkami i intrygami dworskimi. Z Voltaire’em między jednym konceptem a drugim drwiły z chrześcijaństwa, z tradycji historycznej; z Rousseau krytykowały istniejący ustrój polityczny i społeczny, z Lamettrie’em (20), Holbachem (21), Helvetiusem (22), Condorcetem, Lalande’em i Volneyem (23) marzyły o religii i państwie rozumu, który rzuci pod swoje stopy, zdepcze wszystkie przesądy i zabobony nierozumnej przeszłości.

Wszystko to było takie nowe i zajmujące, niezwykłe. Jakże się nie bawić?

Inteligentne, oświecone damy światowe bawiły się i rządziły. One to rozdawały swoim ulubieńcom wieńce sławy, sprzedawały ich książki, oklaskiwały ich w teatrach, one wyrabiały swoim stałym, wiernym gościom, swoim „parafianom” fotele Akademii Francuskiej i pensje dworskie, za co wdzięczni artyści unieśmiertelniali ich nazwiska.

cdn.

Teodor Jeske-Choiński

(1) Georges-Louis Leclerc, hrabia de Buffon (1707–1788) – francuski filozof, przyrodnik i matematyk; członek Akademii Francuskiej; jeden z pierwszych uczonych, który próbował szukać czysto naturalnego, pozareligijnego wyjaśnienia pochodzenia Wszechświata.

(2) Gabriel Bonnot de Mably (1709–1785) – francuski filozof, historyk, pisarz i polityk; przez krótki czas służył w korpusie dyplomatycznym; wykroczył poza liberalną koncepcję równości wobec prawa i argumentował za równością potrzeb.

(3) Wolter, właściwie: Franciszek Maria Arouet (1694–1778) – francuski pisarz epoki oświecenia, filozof, dramaturg, historyk i mason; wróg katolicyzmu.

(4) Claude Joseph Dorat (1734–1780) – poeta, dramaturg i powieściopisarz francuski; jego krytyka encyklopedystów uniemożliwiła mu przyjęcie do Akademii Francuskiej.

(5) Charles-Pierre Colardeau (1732–1776) – francuski poeta; jego stosunkowo nieliczny dorobek literacki przypisywany jest zarówno słabemu zdrowiu jak i lenistwu.

(6) Charles Collé (1709–1783) – francuski dramaturg i autor licznych piosenek; jego teksty były szczere i radosne, choć często rozwiązłe, tematami były zaś miłość i wino.

(7) Claude-Prosper Jolyot de Crébillon (1707–1777) – francuski pisarz, przedstawiciel libertynizmu w literaturze; zyskał znaczną popularność w paryskich salonach dzięki pisanym i publicznie odczytywanym tam opowiadaniom.

(8) Louis-Sébastien Mercier (1740–1814) – francuski powieściopisarz, poeta, publicysta, dramaturg epoki oświecenia; podziwiał dzieła i koncepcje Rousseau; w poezji zwalczał klasycyzm.

(9) Nicolas Edme Restif de La Bretonne (1734–1806) – francuski pisarz epoki oświecenia pochodzenia chłopskiego, libertyn; napisał ponad dwieście powieści obyczajowych; zmarł w nędzy i zapomnieniu.

(10) Jean Sylvain Bailly (1736–1793) – francuski matematyk i astronom znany ze swoich obliczeń orbity komety Halleya i badań nad czterema satelitami Jowisza, znacząca postać rewolucji francuskiej, mason; zgilotynowany.

(11) Jean-Baptiste du Val-de-Grâce, baron de Cloots (1755–1794), znany pod pseudonimem Anacharsis Cloots – pruski szlachcic, znacząca postać rewolucji francuskiej; autor dzieł antyklerykalnych i antyreligijnych, tytułujący się m.in.: „obywatelem ludzkości” i „osobistym wrogiem Boga”; zgilotynowany.

(12) Jean Jacques Barthélemy (1716–1795) – francuski duchowny, literat, lingwista, numizmatyk i badacz starożytności; opublikował liczne eseje z zakresu języków orientalnych i archeologii; pozbawiony majątku zmarł w nędzy.

(13) John Locke (1632–1704) – angielski filozof, lekarz, polityk i ekonomista; twórca klasycznej postaci empiryzmu i liberalizmu; w ekonomii stworzył teorię wartości pieniądza, która stała się początkiem kierunku ekonomicznego zwanego monetaryzmem.

(14) Thomas Hobbes (1588–1679) – angielski filozof, myśliciel społeczny, twórca kontraktualizmu, autor dzieła Lewiatan (1651), traktatu z zakresu filozofii społecznej i filozofii politycznej; w miejsce papieża w hierarchii społecznej wstawiał króla angielskiego.

(15) David Hume (1711–1776) – szkocki filozof, historyk i ekonomista; w epistemologii przedstawiciel empiryzmu, sceptycyzmu i solipsyzmu, a w metafizyce i filozofii religii – deizmu; w ekonomii popierał wolny handel i krytykował merkantylizm; wróg tradycyjnej metafizyki.

(16) Encyklopedyści – grupa francuskich filozofów, naukowców i literatów, twórców zideologizowanej Wielkiej encyklopedii francuskiej; jej wydanie było jednym z największych przedsięwzięć epoki oświecenia i wyrazem oświeceniowego światopoglądu; encyklopedyści przygotowali podłoże intelektualne rewolucji francuskiej.

(17) Claudine Alexandrine Guérin de Tencin (1682–1749) – francuska pisarka, libertynka, była zakonnica, intrygantka polityczna; w Paryżu otworzyła salon literacki, pierwszy, do którego wpuszczano cudzoziemców.

(18) W okresie małoletności Ludwika XV w latach 1715–1723 regentem był Filip Orleański (1674–1723).

(19) Ludwik XV, zwany Ukochanym (1710–1774) – król Francji i Nawarry od roku 1715, gdy zmarł jego pradziadek Ludwik XIV z dynastii Burbonów.

(20) Julien Offray de La Mettrie (1709–1751) – francuski lekarz i filozof- -naturalista; negował istnienie nieśmiertelnej duszy ludzkiej i Boga.

(21) Paul Henry Thiry, baron d’Holbach (1723–1789) – oświeceniowy filozof francuski, encyklopedysta; determinista, hedonista i utylitarysta; krytykował religię oraz silną władzę („despotyzm”); głosił zasady wolności słowa i ogólnej tolerancji.

(22) Claude Adrien Helvétius, Helwecjusz (1715–1771) – francuski filozof, literat, encyklopedysta; skłaniał się ku poglądom materialistycznym i sensualizmowi, za motor ludzkich działań uznawał egoizm i hedonizm.

(23) Constantin François de Chaseboeuf de Volney (1757–1829) – francuski filozof, historyk, pisarz i moralista, twórca szkoły astralistycznej w religioznawstwie; uważał Jezusa Chrystusa za postać mityczną.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Teodora Jeske-Choińskiego Błyskawice.