Błyskawice. Rozdział ósmy

Rotmistrza bawił ten salon pod gołym niebem. Usiadłszy w kawiarni przy oknie, przypatrywał się ludziom, koniom, ekwipażom. Tak go zajął ten barwny obrazek, że nie zauważył księdza de Courcel, który zbliżył się do niego. Dopiero gdy usłyszał jego głos wzywający służącego, podniósł głowę.

– Aaa… ksiądz… Bardzo mi przyjemnie pana widzieć.

– Czy pozwoli wicehrabia spocząć obok siebie?

– Bardzo proszę.

– Ci ludzie nawet ulicę zmieniają w salon, konwersują nawet pod gołym niebem – mówił ksiądz. – To cała ich mądrość i sztuka. Niczego innego nie potrafią.

– A jednak to ładne widowisko – zauważył rotmistrz.

– Ale tylko ładne.

Kiedy rotmistrz spojrzał na niego pytająco, ksiądz rzekł:

– Czy może pan sobie wyobrazić tych przewytwornych ludzi przy jakiejś poważnej robocie, na wojnie, w radzie, w kościele, na katedrze profesorskiej, gdziekolwiek? Złamałby ich najmniejszy trud. Zresztą nie mają oni na nic czasu, bo cały dzień zajęci są ubieraniem się, przebieraniem, przyjmowaniem, wizytowaniem, konwersacją, obiadami proszonymi, kolacjami, teatrem, operą.

– To samo przyszło mi dziś na myśl w Wersalu – mówił rotmistrz.

– Już pan był z hołdem u króla? Jak się panu podobał Ludwik XVI?

– Zrobił na mnie wrażenie dobrego, sympatycznego człowieka.

– Jest to w istocie z gruntu dobry człowiek, uczciwy, pobożny, czystych obyczajów, wierny mąż, troskliwy ojciec, a nawet, co zdarzało się rzadko w rodzie Burbonów, oszczędny gospodarz. Gdyby był przeciętnym śmiertelnikiem, jakimś szlachcicem wiejskim, zamożnym mieszczaninem, urzędnikiem lub kimś w tym rodzaju, świeciłby w naszych czasach bez Boga, w czasach lekkomyślności zmysłowej i druzgotania wszelkiej powagi, cnotami domowymi jak brylanty świecą na tle czarnych, brudnych kamyczków. Są chwile w życiu narodów, w których władca pozbawiony cnót domowych, ale stanowczy, energiczny, myślący i działający szybko, uderzający bezwzględnie, nie żałujący krwi ludzkiej, służy dobru powszechnemu lepiej aniżeli monarcha dobry, zacny, łagodnego serca.

– Ksiądz sądzi, że taka chwila może przyjść na Francję?

– Już idzie.

– Zdaje mi się, że ksiądz patrzy na nasze położenie przez zbyt czarne szkła.

– Wicehrabia nie wierzy? Jeżeli rozporządza pan wolną godziną, zapraszam pana do Palais-Royal (1) na buteleczkę wermutu (2). Tam się pan więcej nauczy żywego życia niż w naszych mądrych salonach, w których króluje doktryna oderwana od rzeczywistości.

W samym środku Paryża rozsiadł się drugi, mały Paryż, szumiący od rana do późnej nocy jak ul na wiosnę. Książę Filip Orleański (3) otoczył ze wszystkich stron swój czworoboczny ogród domami i galeriami, odciąwszy w ten sposób Palais-Royal od reszty miasta. Kupcy chciwie rzucili się na sklepy pobudowane w galeriach, niezrażeni wysokim czynszem. Czego potrzebował cudzoziemiec, czego szukał przybysz z prowincji, wszystko to bez trudu znajdował zgromadzone na jednym miejscu w Palais-Royal bez błądzenia po ulicach wielkiego miasta. Krawcy, modystki, jubilerzy, kawiarze, kucharze, perukarze, fryzjerzy, wekslarze (4) ubrali, ogolili, ufryzowali, nakarmili, napoili klienta, drąc go bez miłosierdzia, zmieniali mu pieniądze, oszukując go na kursie, dostarczali mu mebli, powozów, koni, książek, klawikordów, pieniędzy w końcu na rewers (5). W licznych kawiarniach można było przeczytać wszystkie gazety krajowe i zagraniczne, cyrk zapraszał na widowisko, sale gry do zielonego stolika, a tysiące kokot mrowiących się w alejach ogrodu i galeriach pod arkadami bezwstydnie kusiły płeć męską.

Gniazdem oszustwa, wyzysku, gry hazardowej i rozpusty był ogród Filipa Orleańskiego, pierwszego księcia krwi, najbogatszego pana Francji. Cała kanalia moralna wielkiego miasta, męska i żeńska, gromadziła się tu obok cudzoziemców i ciekawych obserwatorów.

Bezwstydna, zuchwała rozpusta, drwiąca sobie z Boga i ludzi, od dawna upodobała sobie pałac Orleanów. Tu tarzał się w błocie najwyuzdańszych orgii smutnej pamięci regent (6), tu przypominała światu zwyrodniałe upodobania Messaliny (7) jego synowa, Ludwika Henryka de Conti (8), niegardząca nawet miłością swojego stangreta Lefranca, tu w końcu zadziwiał i gorszył jego wnuk, książę de Chartres (9), Wersal i Paryż pomysłami Sardanapala (10). Powietrze było tu zatrute bezwstydem, cynizmem, grzechem.

Rotmistrz po raz pierwszy widział hałaśliwe życie pałacu królewskiego. Ze zdziwieniem mieszkańca prowincji przypatrywał się bogato udekorowanym, ze smakiem urządzonym wystawom sklepowym.

W blasku licznych latarni mieniły się w jednej z galerii jedwabie liońskie, adamaszki, złote zegarki, biżuterie, serwisy sewrskie. Tu tłoczyło się najwięcej wesołych dam w długich, powłóczystych sukniach, zamiatających kurz chodnika, w kosztownych futrach, w niebieskich płaszczach obramowanych gronostajem i w wysokich, fantazyjnych kapeluszach, strojnych piórami i kwiatami. Mimo mroźnego dnia, każda z nich miała w ręku wachlarz.

– Kup mi ten naszyjnik, arystokrato! – odezwała się młodziuchna blondyneczka, uderzając rotmistrza wachlarzem po ramieniu.

– Niech pan nic nie odpowiada – szepnął ksiądz do ucha oficerowi.

– Nie chcesz? Goły jesteś, skąpy! Co wart arystokrata bez pełnej sakiewki i hojnej ręki? Pracować nie umiecie, próżniaki, wymuskane lalki. W oknach sklepowych was wystawić i dawać wam ku zabawie narodu prztyki w nos, który zadzieracie do góry, nie wiadomo z jakiej racji.

Zuchwalstwo kokotki zabawiło kilku drapichrustów rozglądających się, gdzie by co złapać: sakiewkę, zegarek, koronkową chustkę do nosa.

– Brawo, Marietto! Wleź na stół i palnij mówkę przeciwko zgniłym arystokratom, którzy śmierdzą na świecie, nie wiadomo na co. Miejsce tylko zajmują porządnym ludziom. Tego klechę warto by pomacać po żebrach. Po co taki komediant, oszukujący Boga i ludzi przy ołtarzu, wciska się między uczciwy naród? Ile kosztuje u ciebie, klecho, paszport do królestwa niebieskiego? Dam grosza.

– Dołożę jeszcze pół – odezwał się drugi łobuz.

– Znaj moją wspaniałomyślność, dam dwa – dodał trzeci.

Szczególnego rodzaju licytacja wzbudziła powszechną wesołość wśród zuchwałej hołotki. Ktoś potrącił rotmistrza. Było mu tego za wiele. Szybkim ruchem pochwycił natręta za kark, podniósł go do góry i potrząsnął nim jak gałganem. Przebierający w powietrzu krótkimi nóżkami ulicznik był tak komiczny, że humor gapiów spadł na niego deszczem pustego śmiechu.

– Niech żyje arystokrata! W górę arystokratę! Dzielny szlachcic!

Burza oklasków brutalnej hałastry złożyła hołd brutalnej sile.

Nienapastowani już teraz przez nikogo, rotmistrz i ksiądz weszli do kawiarni Foya. Znalazłszy wolny stolik, usiedli i kazali sobie podać wermut.

W kawiarni był taki tłok jak w galeriach pod arkadami. Liczna służba zaledwie mogła nadążyć uczynić zadość wszystkim żądaniom. Dym z fajek tak gęstą chmurą przesłaniał falę głów, iż w pierwszej chwili trudno było rozpoznać fizjonomie i suknie (11).

– Jakie to towarzystwo? – zapytał rotmistrz.

– Wszystkie sfery dostarczają kawiarni Foya gości, głównie jednak zbiera się tu proletariat inteligentny, adwokaci bez klientów, lekarze bez pacjentów, mierni literaci, malarze, rzeźbiarze, aktorzy bez sławy, ubodzy studenci bez obiadu, lepsi robotnicy bez stałego zajęcia – objaśniał ksiądz. – Ciekawy to świat, ciekawszy od naszego. W tym środowisku kipią, burzą się, fermentują, błyskają wszystkie namiętności, pragnienia, niepokoje chwili gotowe do wybuchu. Voltaire, Lamettrie, Diderot, Rousseau rozbudzili w krwi tych ubogich ludzi mnóstwo apetytów, których nie mogą zaspokoić ich skąpe środki. Stąd ich głęboka nienawiść do istniejącego porządku. Jeżeli mnie moja znajomość ludzi nie myli, właśnie z tych sfer grom wypadnie, który zdruzgoce starą Francję. Proszę, niech pan spojrzy na prawo, na ten stolik pod oknem.

Gromadka mężczyzn, których wytarte suknie wcale nie świadczyły o ich zamożności, grała tam w karty. Obok nich, oparty plecami o ścianę, stał olbrzym z karkiem i plecami tura. Jego skośne oczy, szeroki, spłaszczony nos, nieforemne, odstające uszy przypominały szpetotę Tatara, Mongoła. Twarz podziobana, poryta ospą, oczywiście nie dodawała wdzięku tej odpychającej głowie.

– Cóż za szpetny człowiek! – mówił półgłosem rotmistrz. – Głowa brzydkiego Tatara na tułowiu rzeźnika. Któż to taki?

– To niejaki Danton (12), adwokat bez klientów, wódz mędrków kawiarni Foya. Ożenił się z córką handlarza lemoniady, który w posagu daje mu luidora (13) tygodniowo. Gdyby nie ten luidor, umarłby z głodu z żoną i dzieckiem. Niech pan sobie wyobrazi takiego tura z głową pochyloną przy robocie w rewolucji. „Hu, hu”, powtórzę za panną de Laval, ale bez drwin. Taki byk rozniósłby nas na swoich rogach. Czymże wobec jego brutalnej, bezwzględnej siły nasze dobre wychowanie, nasza politura towarzyska i resztki naszej spłowiałej rycerskości? Tylko nasi przodkowie, ruszający się z tą samą swobodą w stalowych zbrojach, z jaką my ruszamy się w jedwabiach i koronkach, śmiało ujęliby takiego przeciwnika za rogi. Ale my?

Ksiądz pokazał swoje rasowe, białe, wypieszczone ręce.

– Niech Pan Bóg broni, gdyby tacy wywrotowcy, wczoraj przebrani w surdut ludzi cywilizowanych, dorwali się do władzy.

– Czy to kiedykolwiek możliwe? – rzekł rotmistrz.

– W czasach przewrotowych wszystko jest możliwe. Kleonowie (14) następują po Peryklesach (15). Jeszcze pół roku temu żaden pauper (16) nie śmiałby znieważyć publicznie oficera i księdza, a dziś? Przekonał się pan na własne oczy o zuchwalstwie paryskiego motłochu. Jedziemy prędko, proszę posłuchać.

Na krzesło, obok stołu, przy którym grano w karty, wskoczył jakiś drobny, szczupły, chuderlawy jegomość.

– A ja wwwam… po-po-powiadam – jąkał się, wykrzywiając chudą, pokurczoną twarz – że nnnie… bę-bę-będzie lllepiej… dopó-pó-póki… wszyscy aaarysto-to-tokraci i klechy nie zzzawisną na latarniach.

Odpowiadał na jakiś spór, skoczył na krzesło, żeby go lepiej widziano i słyszano. Jąkając się, wyciągał wargę jak pies mordę, kiedy chce ukąsić, błyskał małymi, czarnymi, złośliwymi oczkami.

Wszystkie głowy podniosły się od stolików, wszystkie oczy zwróciły się na jąkałę. Tu i ówdzie zatrzepotał pusty śmiech.

Nie podobało się to widocznie olbrzymowi, którego pan de Courcel nazwał „niejakim Dantonem”, bo odczepił plecy od ściany, śmiałym ruchem energicznej natury podniósł głowę ospowatego Tatara i ryknął rykiem rozjuszonego byka:

– Nasz Kamilek, nasz nieubłagany, cnotliwy Brutus (17) ma rację! Wszystkich śmierdzących arystokratów i obłudnych klechów na latarnię!

– Rrro-ro-rozuumie się – jąkał się cnotliwy, nieubłagany Brutus z głową złośliwego psa, z cerą hipochondryka. – Naauuczcie się rrrraz cnoooty ooobywatelskiej, uciśnionego luuudu mściciele.

Rotmistrz widział dokoła błyszczące nienawiścią oczy, usta zaciśnięte, rozgorączkowane twarze. Ku swojemu wielkiemu zdziwieniu w najdalszym kącie kawiarni spostrzegł Jakuba. Dragon widocznie go zauważył, bo chował się za plecy rudego kuchcika z oberży.

– Któż to ten chuderlawy jąkała? – zapytał.

– To niejaki Kamil Desmoulins (18), przyjaciel, adiutant owego Dantona, tak samo młody adwokacik bez klientów jak on, żyjący nie wiadomo z czego, długami, ubogą zapomogą ubogiego ojca, nadzieją lepszego jutra, żółcią, zawiścią.

– Dziwi mnie, że władza zezwala na tego rodzaju niemądrą gadaninę.

– Za Ludwika XIV nikt nie śmiał ust otworzyć, za Ludwika XV pozwalano sobie szemrać po cichu, a pod rządami dobrego, zacnego Ludwika XVI, który nie lubi karać, każdy pauper mówi, głośno wykrzykuje, co mu tylko przyjdzie do głowy. Widzi pan, że dobroć królów nie zawsze służy dobru powszechnemu. A potem… Policja jest bezsilną w Palais-Royal, nie ma dostępu do tego gniazda rozpusty, zgorszenia i rewolucji, do tej błyszczącej nory, której broni przed ciekawością władzy powaga, nietykalność księcia krwi.

– A ten książę krwi?

– Czy pan nie słyszał o nienawiści księcia Filipa do króla, głównie do królowej? (19)

– Nie sądziłem, żeby nienawiść księcia Orleańskiego posuwała się aż do głupoty. Książę jest tak samo szlachcicem, czyli śmierdzącym arystokratą, jak my, i tak samo jak my powinien obawiać się ślepego gniewu ludu. Ale dosyć mam tej lekcji praktycznej. Wiem teraz, co są warte majaczenia naszych filozofów.

– Właśnie dlatego, aby przypatrzył się pan naszej filozofii żywej, pozwoliłem sobie pańskie oczy i uszy narazić na nieprzyjemne widowisko. Bywam tu często, bowiem z ciekawością śledzę rozwój zbliżającej się burzy. Z podsłuchanych rozmów wiem, że z tej nory wychodzą na cały kraj świstki, mowy i agitacje podburzające, roznoszone po wsiach i miasteczkach przez różne fanatyczne indywidua, przepojone nienawiścią do wszystkiego, co zbudowała nasza przeszłość. Pan wraca na prowincję, do Clarac, do Tuluzy. Może pan ostrzeże młodą szlachtę wiejską, która leci z zawiązanymi oczami w przepaść, mniemając, że zmierza prostą drogą do raju wolności.

cdn.

Teodor Jeske-Choiński

(1) Palais-Royal – pałac położony w centrum Paryża, sto pięćdziesiąt metrów na północ od Luwru; wybudowany został po roku 1624 dla kardynała Richelieu; przekazany królewskiemu bratu Filipowi, pozostał paryską siedzibą domu orleańskiego do egzekucji Filipa Égalité w roku 1793.

(2) Wina wytrawnego lub słodkiego z przyprawami ziołowo-korzennymi.

(3) Ludwik Filip Józef książę Orleanu, znany jako Philippe Égalité (1747– 1793) – książę królewskiej krwi burbońskiej, polityk z czasów rewolucji francuskiej, wielki mistrz masonerii francuskiej, ojciec króla Ludwika Filipa I; zgilotynowany.

(4) Osoby trudniące się zawodowo wypożyczaniem pieniędzy na procent, wymianą pieniędzy i handlem papierami wartościowymi; bankierzy.

(5) Tu: pokwitowanie na wypożyczony przedmiot lub pieniądze.

(6) Filip Orleański (1674–1723) – książę Chartres, Orleanu, Valois, Montpensier, Nemours, Joinville, hrabia de Beaujolais, par Francji, regent w okresie małoletności Ludwika XV w latach 1715–1723; ateista, cyniczny hulaka bez jakichkolwiek politycznych zasad, łamiący wszelkie konwenanse i etykietę dworską.

(7) Waleria Messalina (około 17–48) – cesarzowa rzymska; słynna z urody i atrakcyjności trzecia żona Klaudiusza; była nimfomanką i dopuszczała się wielu ekscesów erotycznych.

(8) Ludwika Henrietta de Bourbon, znana jako Mademoiselle de Conti (1726–1759) – księżniczka Conti i Étampes, potem poprzez małżeństwo księżna Chartres i księżna Orleanu; spowodowała wiele skandalów swoim złym prowadzeniem się.

(9) Ludwik Filip I Orleański (1725–1785) zwany Gruby – książę Chartres, po śmierci ojca książę Orleanu, Nemours, Valois i Montpensier; ojciec Filipa Égalité.

(10) Sardanapal – postać wzmiankowana w Historii perskiej greckiego historyka Ktezjasza, uważana przez niego za ostatniego króla Asyrii; całe życie spędził na zaspokajaniu swych potrzeb; ubierał się jak kobieta i nosił makijaż; miał wiele konkubin, kobiet i mężczyzn.

(11) Tj. twarze i stroje.

(12) Georges Jacques Danton (1759–1794) – jeden z organizatorów i przywódców rewolucji francuskiej, adwokat, znakomity mówca, członek Konwentu; działał w klubie kordelierów i stał na ich czele; administrator departamentu paryskiego, zastępca prokuratora komuny Paryża; zgilotynowany.

(13) Dawną złotą monetę francuską bitą od 1690 roku; ludwika.

(14) Kleon (zmarł 422 przed Chrystusem) – ateński wódz i polityk; przeciwnik Peryklesa; po jego śmierci był najbardziej wpływowym politykiem w Atenach; członek stronnictwa radykalnego, uważany za demagoga; pokonał dotąd niepokonanych Spartan.

(15) Perykles, „Otoczony Chwałą” (około 495–429) – ateński polityk, retor, reformator ateńskiej demokracji; otaczał opieką filozofów i artystów; zaoszczędzone pieniądze przeznaczał na budowę wspaniałych gmachów; rozbudował Pireus.

(16) Dawniej: nędzarz; biedak; człowiek ubogi.

(17) Marek Juniusz Brutus (85/78–42) – polityk, dowódca wojskowy, mówca i pisarz rzymski; zwolennik republiki, należał do przywódców spisku przeciwko Cezarowi i był jednym z zabójców dyktatora; imię Brutusa stało się symbolem zdrajcy i mordercy walczącego w słusznej sprawie.

(18) Lucie Simplice Camille Benoit Desmoulins (1760–1794) – adwokat, lewicowy publicysta, dziennikarz i polityk francuski; charyzmatyczny rewolucyjny mówca; zgilotynowany.

(19) Maria Antonina Habsburg (1755–1793) – austriacka księżniczka, w latach 1774–1791 królowa Francji i Nawarry, do roku 1792 królowa Francuzów; złośliwie i ohydnie oczerniana; więziona i zgilotynowana.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Teodora Jeske-Choińskiego Błyskawice.