Bicz Boży. Rozdział siódmy

– Magister militum Aecjusz Flawiusz – oznajmił główny szambelan.

– Niech wejdzie.

Mijając kłaniającego się urzędnika, Aecjusz szukał wzrokiem surowej, niewzruszonej twarzy cesarzowej. Pełne usta były trochę zbyt mocno zaciśnięte, a podbródek uniesiony nieco wyżej niż zwykle.

Jeszcze mi nie przebaczyła, pomyślał Aecjusz. Bonifacjusz nie był w końcu dla niej tym, kim dla mnie: przeciętnym żołnierzem starającym się przebić na wyższą pozycję. Był jej kochankiem. A ja go zabiłem. Kobiecie trudno się z czymś takim pogodzić – nawet kiedy tak się składa, że jest cesarzową.

Ten epizod wojny domowej wydarzył się jednak dość dawno temu. Był korzeniem zła. Nie był całym złem. Wiedział o tym.

Podczas wymiany uprzejmości zgodnie z dworską etykietą, dalej studiował jej piękną kobiecą twarz. Cesarzowa nie tylko mu nie przebaczyła – była wściekła. Może ktoś znów coś jej nagadał. Była kobietą. Długo nie będzie tego ukrywać.

– Jesteśmy radzi, widząc cię w Akwilei – rzekła lodowatym głosem Placydia. – I zauważyliśmy, że mieszkańcy naszego miasta wydają się być jeszcze bardziej zadowoleni, sądząc z całodziennych hałasów…

– Prości ludzie zawsze znajdą okazję, by pohałasować – skwitował nonszalancko Aecjusz. – Nawet jeśli to taka drobna sprawa jak powrót żołnierza.

– To prawda – cesarzowa skinęła głową. – Krzyczeliby równie głośno, gdyby tą okazją była egzekucja.

– Tłuszcza z pewnością – zgodził się Aecjusz. – Ale nie sądzę, by moi żołnierze… się dołączyli, Wasza Wysokość.

Teraz wiedział, po pogróżce i ripoście, że ta audiencja jest decydująca. Był na to przygotowany. Wsparcie sześciu tysięcy mężczyzn dawało mu szanse wobec jakiegoś głupstwa, które mogło przyjść do głowy rozgniewanej kobiecie.

– Twoi żołnierze? – powtórzyła cesarzowa.

– Żołnierski język, Wasza Wysokość. – Aecjusz uśmiechnął się. – Mam nadzieję, że lojalność sługi Waszej Wysokości i podlegających mu żołnierzy nie budzi żadnych wątpliwości.

– Też mam taką nadzieję – odparła kwaśno Placydia. – Uważam jednak za godne pożałowania, że ci ludzie wydają się robić wydarzenie państwowe z czegoś, co miało być prywatną audiencją. Nie powracasz w triumfie, Aecjuszu, choć można by tak pomyśleć, patrząc na ulice Akwilei.

– Jeśli nie powracam w triumfie – padła spokojna odpowiedź – to tylko dlatego, że nie było wojny. Jako człowiek, który widział wiele wojen, i którego zadaniem jest obrona jego kraju, uważam, że powinniśmy być za to wdzięczni.

– Szkoda, że nie zawsze tak myślałeś – odrzekła bezdźwięcznym głosem Placydia.

– Niestety – podjął – ten spokój prawdopodobnie długo się nie utrzyma.

Podniosła głowę.

– Do tego zmierzałam. To główny powód, dla którego chciałam mieć osobisty raport z obecnego położenia. Powiadomiono nas, że Bagaudowie znów się burzą i że tym razem pewna obca władza jest bardzo zainteresowana wznowieniem ich buntu.

– Wszystko się zgadza – Aecjusz pokiwał głową. – Bagaudowie są problemowi z natury i nawet z nazwy: słowo „bagad ” oznacza wojownika, a od wojowników nieodmiennie zaczynają się kłopoty. Galijski wieśniak powinien być ostatnim człowiekiem podatnym na takie głupstwa: jest zbyt mądry, by ulegać masowej histerii. Jest jednak przy tym pobudliwy i zawsze będzie słuchał tego, kto mu coś obieca, nawet kiedy powinien wiedzieć, że obietnice nie mogą być dotrzymane. Uważam, że to rodzaj choroby. Sto pięćdziesiąt lat temu naprawdę mieli powody do narzekania: galijska arystokracja tamtych lat to byli głupi, nietolerancyjni ludzie domagający się przestarzałych przywilejów, a podatki były wysokie. Teraz jest inaczej. Podatki są wysokie, ale nie przesadnie, i arystokraci nauczyli się lepiej zachowywać. Wieśniacy jednak handlują z miastami i miasteczkami i ciągnie ich, by tam mieszkać. Nie chcą przez cały dzień zginać grzbietu na roli – wolą próżniaczyć w miastach, grać w kości, oglądać igrzyska i jeść posiłki przyrządzone przez kogoś innego. I istnieje naród, w którego interesie leży, by niezadowolenie Bagaudów przerodziło się w otwarty bunt. Przykro mi to mówić, ale Wizygoci maczają w tym palce i musimy im sprawić porządne lanie, zanim się zestarzejemy.

Cesarzowa westchnęła.

– Miałam nadzieję, że przynajmniej w tej części cesarstwa uda się utrzymać pokój, Aecjuszu. Miałam nadzieję, że sprawi to twoje imię.

Wzruszył ramionami.

– Jestem tylko dowódcą wojska, Wasza Wysokość. Jutro mogę zostać odwołany. Nie mogę się mierzyć z królem Wizygotów jak z równym sobie.

Czekał, lecz Placydia nie połknęła przynęty.

W jego głosie pojawił się cień irytacji, kiedy mówił dalej.

– Wasza Wysokość rozumie, że w takich okolicznościach wsparcie wojsk pomocniczych ma szczególne znaczenie. Moja polityka wobec Hunów bywała często błędnie rozumiana…

– Wolałabym – przerwała mu Placydia – by w Cesarstwie Zachodnim była tylko jedna polityka: moja – zanim cesarz nie osiągnie wieku.

– Oczywiście. – Aecjusz złożył jej ukłon.

– Huńscy pomocnicy zostali zaprzysiężeni w… w czyim imieniu? Ale może niech lepiej tak zostanie… na razie. Zwołam jutro po południu swoich doradców wojskowych, by omówić perspektywę wojny z Wizygotami. Spodziewam się, że przedstawisz sytuację tak, jak ją widzisz.

– Sytuacja, jaką ja widzę, Wasza Wysokość, jest niemal rozpaczliwa bez huńskich pomocników.

– Będziesz miał dużo czasu, by to wyjaśnić wojskowym doradcom.

– W drodze tutaj – odrzekł Aecjusz – usłyszałem wielkie nowiny. Czy będę mógł złożyć wyrazy szacunku nowej auguście, Honorii?

Oczy cesarzowej zwęziły się.

– To sprawa wyłącznie rodzinna – odpowiedziała – a augusta Honoria jest w Rawennie. Nie spodziewam się jej wcześniej niż jutro.

Aecjusz chrząknął.

– To sprawa rodzinna tylko w jednym aspekcie, jeśli Wasza Wysokość pozwoli mi tak powiedzieć. Tytuł augusty wynosi szlachetną Honorię ponad nadzieje nawet samego królewskiego kandydata…

– Nie mówiąc o nadziejach zbyt ambitnego dowódcy. Tak, jestem tego w pełni świadoma, Aecjuszu. Nigdy zresztą nie wierzyłam, by takie szalone nadzieje mógł żywić ktoś niekrólewskiej krwi…

Ich spojrzenia skrzyżowały się jak miecze.

– Historia zna przypadki – odrzekł bardzo powoli Aecjusz – gdy mieszanka krwi królewskiej – a nawet cesarskiej – z krwią człowieka zwykłego, lecz o wielkich zasługach na polu wojskowym, była najkorzystniejsza dla imperium.

– Wielkie zasługi na polu wojskowym można okazać tylko w walce – odrzekła równie spokojnie Placydia. – A my nie jesteśmy w stanie wojny – jeszcze.

– Prędzej czy później – odparł Aecjusz tym swoim szczerym tonem: „jestem-tylko-prostym-żołnierzem”, który zmylił tylu jego politycznych przeciwników – zobaczysz, że w twoim imperium, Wasza Wysokość, jest tylko dwóch prawdziwych mężczyzn – i nawet spośród nich jeden jest poza twoim zasięgiem…

– Nie masz na myśli siebie, prawda?

– Mam na myśli archidiakona Leona. Jest wysoce prawdopodobne, że któregoś dnia wstąpi na tron świętego Piotra. Ale jakikolwiek tron obejmie, jest człowiekiem, z którym trzeba się liczyć. Ma w sobie wielkość – tak, Wasza Wysokość, to rzadka cecha człowieka. Ludzie zdolni, skuteczni, dobrzy organizatorzy, dobrzy dowódcy w polu, dobrzy politycy… nawet ludzie z zasadami moralnymi nadal są dość liczni. Ale wielkość oznacza coś więcej – szczyptę… geniuszu. Oznacza zdolność skupiania się na szczegółach bez tracenia nawet na chwilę wizji całości we wszystkich jej aspektach.

– Lekcja wielkości – skwitowała sucho cesarzowa. – Zgadzam się z tobą co do archidiakona Leona. Złożył nam wizytę trzy miesiące temu i jest tym, co mówisz – a może nawet czymś więcej. Tym drugim wielkim człowiekiem jest oczywiście magister militum Flawiusz Aecjusz. I dano nam do zrozumienia, że nie doceniamy go tak, jak na to zasługuje. Być może – ale być może nie zawsze tak będzie. Jednak, Aecjuszu, jest jedna rzecz, do której musisz się przyzwyczaić – taka, że Bóg obdarzył duchem zarówno mężczyznę jak i kobietę. Nawet fakt, że kobietę przez wieki utrzymywano w podległości, nie zmieni tego, że też może być wielka. Wiem, jak trudno jest ci to zrozumieć. Ale masz tylko taki wybór: zrozumieć i być posłusznym lub być posłusznym ślepo. Ja jestem władcą. I nagradzam moje sługi jak należy, nie kierując się kaprysem ani nawet korzyścią. Moją miarą jest sprawiedliwość. Nadzwyczajna służba sama w sobie daje prawo do nadzwyczajnej nagrody. – Odwróciła się w stronę stolika do pisania, pięknego cacka inkrustowanego skorupą żółwia, i wzięła gęsto opieczętowany zwój.

– To cię czyni patrycjuszem, Flawiuszu Aecjuszu – oznajmiła.

Była to najwyższa godność, jaką można było nadać komuś, kto nie należał do cesarskiej rodziny, i wiązały się z nią liczne przywileje.

Aecjusz wbrew własnej woli poczuł się zadowolony i przyjął zwój. Zawsze chciał być patrycjuszem i teraz nim został. Miał oczywiście świadomość, że Placydia rozgrywa własną grę, i że robi to dobrze. Lubił ją za to, a nawet podziwiał. Zrozumiała, że w przypadku Aecjusza ma realnie dwa wyjścia: albo otoczyć jego szyję złotym łańcuchem, albo nadgarstki żelaznymi kajdanami, a wybierając pierwsze zamiast drugiego dowiodła, że nie może się bez niego obejść. Myślała też daleko naprzód. W tej sytuacji wzniecenie prawdziwej rewolty było dla niego może nie całkiem niemożliwe, ale przynajmniej dość trudne. Placydia mogłaby wykazać, że obsypała go zaszczytami i jawna niewdzięczność jego działań zwróciłaby opinię publiczną przeciw niemu. Nie miał realnych nadziei, że zaakceptuje go jako konkurenta do ręki Honorii – nie na tym etapie. Chciał zasiać ten pomysł w jej głowie i mu się udało. Nie było wątpliwości, że nadano jej tytuł augusty, by nikt nie odważył się pomyśleć, że jest odpowiednim kandydatem. Ale cesarzowa z pewnością nie miała zamiaru pozwolić na to, by biedna dziewczyna przeżyła całe swoje życie bez męża! Nie, Honoria była nagrodą w ręku Placydii – i trzeba było sobie na nią zasłużyć. Sama cesarzowa o tym napomknęła. Pewnie myślała, że może pomachać tą nagrodą przed oczami kilku mężczyzn, ale ty mógłbyś dopilnować, by żaden inny mężczyzna nie stał się zagrożeniem dla Flawiusza Aecjusza… przepraszam, dla patrycjusza Flawiusza Aecjusza.

– Jestem niezmiernie wdzięczny Waszej Wysokości – rzekł. – Jeśli starałem się przedstawić Waszej Wysokości teorię wielkości, dostałem błyskawiczną odpowiedź w praktyce. Nawet w moim wieku można się czegoś nauczyć.

Placydia uśmiechnęła się. Podała mu dłoń do pocałowania i odprowadziła go wzrokiem do drzwi. Teraz była bezpieczna i wiedziała o tym. Mężczyźni zawsze muszą mieć coś, do czego dążą, jakiś cel. Niektóre powinny pozostać dla nich otwarte. Lepiej było wskazać Aecjuszowi taki cel niż pozwolić mu wymyślić własny. Nie był na tyle głupi, by nie wolał zdobyć statusu cesarskiego legalnie zamiast drogą przewrotu.

Honoria była młoda. Mogła poczekać. W tej chwili była tylko nieco niesfornym dzieckiem. Nie przejawiała nawet śladu ambicji politycznych. Przyjęła tytuł augusty jak nową suknię czy nowego konia. Nie rozumiała, co tak naprawdę z tego wynika. I bardzo dobrze. Należało poczekać i zobaczyć, jak będzie się rozwijać. Jednak oddanie jej mężczyźnie o silnej osobowości Aecjusza mogło być fatalne w skutkach dla Walentyniana. Już teraz brat i siostra nie przepadali za sobą. Ona mu dokuczała, a on był nadwrażliwy. Aż chciało się powiedzieć, że to ona powinna być chłopcem, a on dziewczyną, ale jednak Walentynian był cesarzem, nie Honoria. Jej samej mógłby się przeciwstawić, nawet gdyby rozwinęła z czasem ambicje polityczne. Przeciw niej i Aecjuszowi był zgubiony… z chwilą, gdy zabraknie cesarzowej Placydii…

Ale to wszystko były czyste spekulacje. Czy oszukiwała samą siebie? Wiedziała, że niektórzy mówią, że cieszy ją słabość charakteru syna, bo pozwala jej trzymać ster. To nie była prawda. W każdym razie nie cała. Cieszyło ją, że się nie wtrąca, musiała to przyznać. Ale on miał słaby charakter. Żadne twarde wojskowe ćwiczenia nie zmieniłyby go na silny. Sprawiłyby tylko, że jej byłoby trudniej go prowadzić. A słaby cesarz ze stojącą za nim silną cesarzową matką był lepszy dla imperium niż samowolny, lecz niezdolny do rządzenia władca, który by nie słuchał jej rad.

Nie miała nikogo, przed kim mogłaby odsłonić te myśli – ani jednej duszy. „W twoim imperium jest tylko dwóch prawdziwych mężczyzn”… Może Aecjusz miał tu rację. Ale była tylko jedna Placydia.

– Tak, Eugeniuszu?

Młody szambelan ukłonił się głęboko.

– Wasza Wysokość zarządziła, że chce być powiadamiana o postępach w tworzeniu wielkiego obrazu naszego najłaskawszego cesarza jako władcy świata.

– I?

– Malarz Stympalos właśnie ukończył swoje dzieło.

– Bardzo dobrze. Każ zanieść obraz do wielkiej sali audiencyjnej. Obejrzę go, jak tylko znajdę czas. Może dziś wieczorem. Jeszcze nie wiem.

Eugeniusz wyszedł.

Obraz. Oczywiście. Ona dopilnuje, by Aecjusz był obecny podczas oglądania. Miał dość wyczucia, by zrozumieć. Walentynian był postacią centralną, sam, na tronie zachodniego świata. Ona stała za tronem tak jak Honoria, a władcy wszystkich narodów przybyli, by się pokłonić Jego Wysokości. Tak, Aecjusz powinien to zobaczyć. Jak on powiedział? Nawet w jego wieku można się czegoś nauczyć…

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Bicz Boży.