Bicz Boży. Rozdział piąty

– Pomóż mi się wydostać z tego paskudztwa – powiedziała Honoria. – Nie, nie ty, Iris. Niech zrobi to Ildiko, musi się nauczyć. Chodź tutaj, dziecko, najpierw płaszcz, tu jest brosza… dobrze, podaj go Iris. Teraz diadem… ładny, prawda? Szafiry w środku były podobno na koronie egipskiej, co oznacza, że musiała je nosić Kleopatra. Nie przepadam za szafirami, ale te są inne. – Poruszyła szczupłymi ramionami. – Msza z kazaniem, oficjalny bankiet z drugim kazaniem, tym razem matki, bo znów mnie widziano w tych wszystkich niewłaściwych miejscach – naprawdę można by pomyśleć, że matka chce, bym została zakonnicą, świętą albo jeszcze gorzej. Teraz pospiesz się z suknią, Ildiko, moje jagniątko, raz, dwa – bardzo dobrze. Zdejmujemy – niech diabli wezmą te kolczyki, zawsze utkną.

– Diablica je nosi – mruknęła Iris.

Ildiko spojrzała ze zgrozą na ładną młodą kobietę. Honoria mogła oczywiście tego nie słyszeć, wciąż z głową w fałdach sukni, ale jak w ogóle można coś takiego powiedzieć! Iris spojrzała na nią z błyskiem w oku i położyła palec na ładnie wykrojonych ustach. Była nieostrożna i o tym wiedziała. Ildiko była nowa i młodziutka, mogła naskarżyć. A poczucie humoru ich pani miało swoje granice.

– Nareszcie – mruknęła Honoria, wynurzając się ze złotej sukni. – Nie przejmuj się jej układaniem, kochanie, zajmą się tym służące. Mogą dotykać moich ubrań, ale nie ciała. Jedna z dziwacznych tutejszych zasad, przyzwyczaisz się do nich. Ja nigdy.

Stała naga, z naturalną swobodą pogańskiej bogini.

– Jaka ty jesteś piękna. – Ildiko klasnęła w drobne dłonie z właściwym jej wiekowi bezgranicznym zachwytem. Iris posłusznie przytaknęła.

– Tak szybko zrobili z ciebie małą damę dworu? – roześmiała się Honoria. Ujęła długim wąskim palcem wskazującym jej podbródek i uniosła lekko twarz. – Sama niedługo będziesz piękną dziewczyną. – Była już dość ładna jako dziecko, z mlecznoróżową cerą, długimi, falowanymi złotymi włosami i tymi poważnymi, szarymi oczami. Córka jakiegoś frankijskiego wodza o niemożliwym do wymówienia imieniu. Matka wpadła na dziwny pomysł, by uczynić dziewczynkę jej damą dworu. Lepszy jednak taki dzieciak, wpatrzony w nią z uwielbieniem, niż arystokratyczna suka z jednej z tych sabińskich czy etruskich rodzin, przymilająca się do niej i obmawiająca ją za plecami. Oczywiście, musiała się pilnować w obecności tego dziecka i może to był powód albo jeden z powodów matki. Cokolwiek robiła, miała ich zwykle kilka, zamiast robić coś tylko dlatego, że tak chciała.

– Podaj mi tę zieloną, którą dla mnie przygotowały – suknię domową. Zatrzymam sandały, będą do niej pasować, nie znoszę się cała przebierać dziesięć razy dziennie. Iris – jakie nowiny?

– Wielkie poruszenie wśród straży – oznajmiła Iris. – Kiedy szłyśmy do kaplicy, działo się coś poważnego. Sześciu zakładników zostało rannych i Gudaryk też. Huński książę, który to wszystko rozpętał, siedzi osobno we wschodnim skrzydle. Najbardziej ucierpiał biedny Gerbod.

– Widziałyśmy to – odrzekła Honoria, wzruszając ramionami. – Prawda, jagniątko?

– Ja nie patrzyłam. – Ildiko wzdrygnęła się.

– Och, a powinnaś – w głosie jej pani zabrzmiał ton nagany. – Niedobrze jest iść przez życie, nie wiedząc, na czym polega. Mężczyźni zawsze będą walczyć. A to była tylko gra.

Ildiko jednak energicznie potrząsnęła małą główką.

– Nie była. Wiem, że nie.

– Skąd wiesz, jeśli nie patrzyłaś? – zapytała Iris. – Skłamałaś, moje słodkie maleństwo.

Ildiko szarpnęła się, jakby coś ją użądliło. Płonęły jej oczy.

– Ja nigdy nie kłamię. Cofnij to, Iris. Nigdy nie kłamię.

– Spokojnie, spokojnie – wtrąciła się Honoria, głaszcząc delikatnie Ildiko po głowie.

– Nie widziałam tego – obstawała przy swoim dziewczynka. – Słyszałam. A Iris mówiła, że sześciu mężczyzn zostało rannych. To nie jest gra, kiedy ludzie są ranni, prawda?

– Nie byłabym taka pewna. Masz szczęście, że zniesiono walki gladiatorów na arenie, kiedy się masowo zabijali.

– W tamtych czasach ginęli też męczennicy – dodała niespodziewanie Ildiko. – Ja… myślałam o nich dziś w kaplicy, kiedy ten święty mąż mówił kazanie, bo… bo…

I Honoria, i Iris wybuchły śmiechem:

– Męczennicy, też coś! Kogo masz na myśli – Gerboda czy tego Huna?

Ildiko rozpłakała się i uciekła. Była już w połowie drogi do drzwi, kiedy jej pani zawołała:

– Stój! Odwróć się. Wracaj tutaj.

Posłuchała.

– Czy takiego zachowania cię uczono? – zapytała surowo Honoria. – Od kiedy to można opuścić osobę z cesarskiej rodziny bez pytania o pozwolenie?

– Prze… przepraszam – wyjąkała dziewczynka.

Jest ładna, nawet kiedy płacze, pomyślała Honoria. Nie ma wtedy czerwonego nosa jak Iris.

– Dobrze, możesz już iść. Zachowaj łzy dla… dla świętych męczenników. Dobrze, już dobrze, wystarczy. Nie gniewam się na ciebie. Idź, dziecko.

Kiedy odeszła, Honoria powiedziała:

– Biedactwo, domyślam się, że nie jest jej łatwo przyzwyczaić się do tych wszystkich zmian. Ledwo wyszła z przedszkola.

– Mała sentymentalna gąska. – Iris wzruszyła ramionami. – Męczennicy, dobre sobie.

Tym razem jednak Honoria nie przyłączyła się do jej rozbawienia.

– Jest dziwnym dzieckiem, Iris. To pewnie kwestia wychowania. Wiesz, ona naprawdę lubi się modlić. Dwa razy, wchodząc bez zapowiedzi do jej pokoju, zastałam ją na kolanach, a wczoraj, kiedy miała pierwszy wieczorny dyżur i nauczyłam ją jego ceremonialnej części, zapytała mnie, czy pozwolę jej przyłączyć się do mojej modlitwy. Była mocno rozczarowana, kiedy się roześmiałam i ją odesłałam.

Iris poruszyła się niespokojnie.

– Mała płaczliwa hipokrytka – mruknęła.

– Może. Wątpię w to. Zobaczymy. – Niskie białe czoło zmarszczyło się od myślenia. – Ja oczywiście podchodzę do tego inaczej. Nie uważam, że należy się zwracać do Bóstwa, jeśli naprawdę bardzo mocno się czegoś nie pragnie. To zła polityka.

– Oczywiście – zgodziła się Iris. – Też bym cię nie męczyła każdą zachcianką.

– Wspaniałe pochlebstwo – odparła kpiącym tonem Honoria. – Ciekawa jestem, jakie będzie to wielkie życzenie. Masz w żyłach egipską krew, prawda, Iris, moja droga?

– Ze strony matki, tak – i sięga tego samego źródła, co twoje szafiry.

Była to zuchwała odpowiedź i Honoria lekko zmarszczyła brwi.

– A twoim ojcem był Ketegus – tak rzymski, jak to tylko możliwe. Cóż, twoja przodkini – ze strony matki – próbowała się mieszać z rzymską krwią, lecz rezultat nie był zbyt szczęśliwy i długo nie pożył.

Roześmiały się obie, lecz Iris lekko pobladła.

– To było bardzo dawno temu, pani.

– Tak, dosyć… – Honoria obrzuciła krytycznym spojrzeniem swoje odbicie w lustrze z polerowanego srebra. – Nawiasem mówiąc, cieszę się, że jagniątko poszło do pokoju. Chcę… zrobić małą wycieczkę.

– Co… W biały dzień?

– Och, to nic niebezpiecznego. Nie musimy się nawet przebierać.

Iris zachichotała.

– Nigdy nie zapomnę, jak się przebrałyśmy za… zwykłe dziewczyny i biedny stary Rutylian znalazł nas w pokoju służących i właściwie kazał wyrzucić z pałacu…

– Tak, a my skorzystałyśmy z okazji i poszłyśmy do winiarni. Ależ ci mężczyźni byli prostaccy. Nie znałam wcześniej takich słów.

– Miałyśmy szczęście, że nie byli prostaccy w inny sposób. Gdybym cię nie wyciągnęła, zanim ten jeździec zdążył popełnić obrazę majestatu…

– Nie chciałam, by mnie pocałował. Wypił za dużo taniego wina. Cuchnął nim i nie był nawet ogolony. Okropny człowiek. Skoro mówimy o okropnych ludziach – chcę odwiedzić tego małego Huna.

– Piękne szaleństwo – skwitowała Iris. – Po co, u licha, chcesz to zrobić? On jest niebezpieczny i…

– Brednie. Po prostu chcę. Pewnie jest ranny, a matka mówi, że jednym z moich obowiązków jest odwiedzanie chorych.

Iris znów zachichotała. Potem zaczęła się zastanawiać.

– Odosobnienie we wschodnim skrzydle. To oznacza Radigota. Cóż, jego możemy ominąć. Ale jeśli spotkamy cesarzową…

– Matka ma całe popołudnie zajęte spotkaniami i tak dalej. No już, idziemy.

Korytarze i schody, i znów korytarze, kolumnady głównego dziedzińca, wielka sala audiencyjna, pokój straży, brama do ogrodu, mały pawilon – i drzwi do wschodniego skrzydła. Ledwo minęły wartowników, gdy natknęły się na dowódcę wizygockiej straży, Radigota. Wysokiego na siedem stóp, z brodą spływającą w kaskadach na imponująco szeroką pierś.

– I co my tu mamy? – huknął basem stary olbrzym, oddając honory w sposób należny cesarskiej purpurze. – Czy ty przypadkiem nie zabłądziłaś, pani?

– Nie jestem wszą w twojej brodzie, wujku – Honoria roześmiała się i pogłaskała delikatnie cenną ozdobę jego twarzy, po czym przeszła dalej bez dalszych wyjaśnień. Iris dreptała obok niej, przepełniona podziwem.

– Na pewno nie zamierza niczego dobrego – burknął Radigot. Dobrze, że nie było w pobliżu tego młodego drania Juwencjusza, bo rozpowiedziałby dziś wieczorem wszystkie plotki. Ale co ona knuła? Mieszkania służby, kilku nędznych więźniów, kuchnia… prawdopodobnie kuchnia. Dziewczyny lubiły podjadać o nieprawdopodobnych godzinach, a potem były zbyt wybredne, by tknąć cokolwiek przy obiedzie, dziwaczne stworzenia.

Straż przed celami więźniów pełnił półnagi Numidyjczyk z wielkimi złotymi kolczykami w uszach. Okazał swoje zdziwienie nieprawdopodobnie szerokim uśmiechem, przykładając ostrze włóczni do czoła.

– Chce się widzieć z huńskim więźniem – rzuciła Honoria. – Otwórz dla mnie jego celę.

Numidyjczyk posłuchał.

– Ty zostań na zewnątrz, Iris.

– Ale…

– Rób, co ci mówię.

Drzwi otworzyły się i zamknęły za nią, kiedy weszła.

Siedział tam, na prostej pryczy. Jego czerwonobrązowa tunika była w strzępach i odsłaniała silne, żylaste ciało, dziwnie obce, jakby nie było ciałem człowieka, lecz wielkiego złocistobrązowego jaszczura o nadludzkiej mocy. Siedział zwrócony w jej stronę i zobaczyła, jak zamyka oczy, po czym znów je otwiera – to i coś, co zabrzmiało jak ciche westchnienie, były jedynymi oznakami zdziwienia, jakie okazał. Potem ledwo widoczny cień przemknął mu przez twarz. Wstał i ukłonił się – choć było to bardziej skinienie głowy niż ukłon.

– Przyszłam zobaczyć, jak się czujesz – oznajmiła Honoria. – Czy jesteś poważnie ranny?

– Kim… jesteś? – zapytał ochrypłym głosem Hun.

Honorii nawet nie przyszło do głowy, że mógłby nie wiedzieć, kim jest. I, oczywiście, było wbrew zasadom, że zadał jej pytanie, zamiast odpowiedzieć. Jednak, jeśli nie wiedział…

– Jestem Honoria, córka cesarzowej.

Uniósł lekko brwi.

– Tylko cesarzówna – rzekł. – Myślałem, że jesteś boginią.

Próbowała się uśmiechnąć, lecz nie mogła. Jego słowa były słowami dworzanina, ale ton nie. Wiedziała, że nie miał najmniejszego zamiaru jej schlebiać. Po prostu stwierdził fakt. Teraz była trochę zła na siebie.

– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Zamiast tego zadałeś własne. Nikomu nie wolno tak robić, z wyjątkiem mojej matki.

– Jestem księciem w moim kraju – odparł ze spokojem Etel. – Dlatego jestem tobie równy. Jestem mężczyzną i dlatego jestem wyżej niż ty. Ale odpowiem na twoje pytanie. Nie jestem ranny. – Uśmiechnął się niespodziewanie, pokazując mocne, białe zęby. – Ale inni są… trochę. To twoja wina.

– Moja wina? – powtórzyła, czerwieniąc się z oburzenia. – Jak śmiesz tak mówić? Co przez to rozumiesz?

Wiedziała jednak, co ma na myśli, i czuła, że on to wie. Był najbardziej zuchwałym mężczyzną, jakiego w życiu spotkała. Powinna kazać go wychłostać, zabić na miejscu. Przez chwilę poważnie myślała o tym, by wezwać Numidyjczyka i kazać mu przebić tego człowieka włócznią. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że by jej posłuchał. Matka byłaby oczywiście wściekła, ale jakie to miało znaczenie?

Wciąż się uśmiechając, powiedział:

– Nic takiego. Podpisałem się na ramieniu jednego z tych ludzi i na dłoni drugiego. Wypalamy znak na naszym bydle, by pokazać, że należy do nas. – To niemal odebrało jej oddech.

Usłyszała własne pytanie:

– Czy wszyscy Hunowie są tacy jak ty?

– Nikt nie jest taki jak ja – odparł niewzruszonym głosem.

Nie mogła powstrzymać śmiechu.

– Jesteś skromny, co?

– Nie – odpowiedział wyzywająco. – Czemu miałbym być?

– Może i jesteś księciem – rzekła łagodnie Honoria – ale w tej chwili jesteś zakładnikiem, a to niewiele więcej niż więzień. A więźniowie powinni być skromni.

– To głupie gadanie – warknął Etel. – Jestem jaki jestem. Nie wzięto mnie w bitwie. Przysłał mnie tu chan Ruas. Jest chanem. Jest przyjacielem Rzymu – a teraz jego sojusznikiem.

Usiadła, a on natychmiast poszedł za jej przykładem. Nie miała wątpliwości, że ten człowiek jest prawdziwym dzikusem. Trudno było oczekiwać, że rozumie swoje położenie.

– Powiedz mi – jak wy żyjecie tam, skąd pochodzisz?

Dziwnie ciężka, żółtobrązowa twarz lekko drgnęła.

– My żyjemy – nie tracimy czasu na głupie gry i głupie gadanie. Jeździmy konno, strzelamy i śpimy z kobietami. Żyjemy.

Honoria przełknęła ślinę. Jaki on był brzydki. Fascynująco brzydki. Szerokie, wilgotne nozdrza jak… jak u zwierzęcia. Wypukłe mięśnie ramion. Był człowiekiem, a jednak nie do końca. Miał godność szlachetnej bestii i dumę demona. Jeździł konno, strzelał i spał z kobietami. Jej oddech przyspieszył i poczuła lekki zawrót głowy.

– Muszę już iść – powiedziała z wysiłkiem. – Czy… czy mogę coś dla ciebie zrobić?

– Przyjdź jeszcze raz. – Zabrzmiało to jak rozkaz.

Wstała, ale on siedział dalej.

– Być może. – Głos jej drżał. Zdobyła się na ostatni wysiłek. – Wydam rozkazy, by odpowiednio się tobą zajęli.

Skinęła mu głową i wyszła z celi. Gdy zamknęły się za nią drzwi, Etel zerwał się na nogi. Zrobił dwa kroki w stronę drzwi i wyciągnął ręce do zjawiska, które za nimi znikło. W jego gardle zawibrował i zamarł głęboki jęk.

Czekająca na zewnątrz Iris westchnęła z ulgą.

– Nikt nie przechodził – szepnęła. Potem zobaczyła, że jej pani nie zwraca na nią uwagi, tylko idzie dalej. Co jej się stało?

Przez całą drogę powrotną Honoria nie wypowiedziała ani jednego słowa.

Przy małym pawilonie spotkały młodego Eugeniusza. Szambelan złożył pełen szacunku ukłon, jego piękna twarz cherubina rozjaśniła się w uśmiechu, z którego był znany wśród pośród pań na dworze. Czekał, aż się do niego odezwie.

Honoria spojrzała na niego.

Iris widziała, że się przy tym uśmiechnęła, i że w jej oczach kryje się okrutna kpina, bliska pogardy. Pokiwała głową, parsknęła śmiechem i poszła dalej, zostawiając przystojnego młodzieńca w stanie najwyższej konsternacji.

Iris też była zdumiona. Spośród wszystkich młodych dworzan właśnie Eugeniusz był tym, dla którego Honoria zawsze miała przyjazne słowo. Zdarzały się nawet momenty, kiedy można było pomyśleć… Co się z nią dzisiaj działo? I czemu tak nienaturalnie milczała, odkąd wyszła z celi tego huńskiego monstrum. Wszyscy święci i nimfy – a jeśli ten człowiek rzucił na nią urok! Pochodził z kraju, w którym rządziły złe duchy, wszyscy to wiedzieli. Co będzie, jeśli ona zacznie marnieć w oczach, blednąć i kaszleć krwią, jak młoda Demetria, na którą rzuciła urok rywalka! Iris postanowiła uważnie ją obserwować i powiedzieć cesarzowej, jeśli będzie trzeba.

Co dziwne, Honoria nie jadła dużo na kolację, tylko bawiła się jedzeniem i rzadko włączała do rozmowy. Iris zauważyła, jak się przygląda pięknie umalowanej twarzy młodego cesarza i w jej oczach widać tę samą okrutną kpinę. Siedzący przy niej perski poseł, wyperfumowany i obwieszony biżuterią, na próżno starał się zwrócić na siebie jej uwagę.

Wcześnie udała się na spoczynek, posyłając po Ildiko, by pomogła jej się rozebrać.

Dziecko wyjąkało przeprosiny za swoje wcześniejsze zachowanie i dostało w odpowiedzi wybaczający uśmiech.

– Czy umiesz dochować tajemnicy? – zapytała cicho Honoria. – Potrafisz? Obiecujesz? Wiesz, odwiedziłam huńskiego więźnia.

Ildiko spojrzała na nią niemal z podziwem.

– Och, jaki to dobry uczynek z twojej strony… jak cudownie dobry. – Ucałowała rąbek jedwabnej nocnej koszuli swojej pani. – Wiedziałam, że jesteś dobra – nie można być tak piękną i nie być dobrą.

– Jesteś niemądrym dzieckiem – odrzekła szorstko Honoria. – Ale… lubię cię. Szkoda, że jesteś taka… cóż, przynajmniej jesteś dobrą przeciwwagą dla… dla Iris. – Między jej brwiami rysowała się cienka zmarszczka. – Myślę, że nie jestem ani lepsza, ani gorsza od innych – stwierdziła filozoficznie.

– Jesteś dobra – nie ustępowała Ildiko. – Odwiedzanie więźniów jest dobre. Bo oni są samotni i nikt o nich nie dba. Są daleko od wszystkiego, co lubią. Ja to wiem.

– Idź już spać – zarządziła Honoria – zanim stracę cierpliwość, głuptasie. Jesteś słodka. Dobranoc.

Ziewnęła dyskretnie jak kotka i przewróciła się na drugi bok. Ildiko wyszła na palcach z pokoju.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Bicz Boży.