Rozdział dziewiąty. Św. Patryk, św. Andrzej, morze, ciało

Św. Patryk

Cechą św. Patryka, której najbardziej potrzebuję i którą powinienem naśladować, jest jego wspaniały apostolat wśród Irlandczyków. Św. Patryk nie miał cierpieć męczeństwa, ale napotkał wiele przeszkód – mówi nam, że został sprzedany w niewolę aż siedem razy. Ludzie, których poszedł nawracać, mieli swoją religię, religię dość piękną na swój sposób, choć dopuszczała w swoim rytuale ofiarę z ludzi, lecz piękną przynajmniej z tego względu, że próbowała ożywić stworzenie Boże Jego obecnością. Druidzi, jak ich nazywamy, byli raczej tajemniczą grupą nauczycieli, którzy bardzo kochali przyrodę oraz ludzkie piękno i siłę.

Św. Patryk przybył do druidów jako apostoł. Teraz wystarczy, że pomyślę najpierw, że musiał kierować się miłością do Boga, pragnąc zachęcić ludzi do wspaniałego poznania naszego Pana Jezusa Chrystusa, jakie sam posiadał. Tak umiłował Boga, że chciał, aby każdy uczestniczył w tej miłości. Zawsze powtarzamy w swoich modlitwach: „Przyjdź królestwo Twoje”, lecz możliwe, że niewiele się o to staramy; a przecież powinniśmy być apostołami, powinniśmy próbować dać innym ludziom tę samą wspaniałą wiarę, jaką mamy, bo z pewnością pomogłaby im w życiu.

No tak, ale jak mam dawać im wiarę? Chciałbym, naprawdę, ale nie wyobrażam sobie, że słuchaliby mnie, gdybym spróbował do nich przemówić. Nie, prawdopodobnie by nie słuchali, ale tym, co może mi pomóc dzięki św. Patrykowi, będzie pamięć o tym, że czerpał z naturalnego piękna świata i człowieka, by świadczyć ludziom o Trójcy Świętej i pięknie Naszego Pana, to jest, próbował sprawić, by druidzi ujrzeli, że to, co już ukochali i czcili, jeszcze pełniej mogą odnaleźć w wierze katolickiej. Oto jest mój apostolat. Widzę, że koledzy szanują męstwo, bezpośredniość, czystość myśli, słowa i czynu, wspaniałomyślność. Zatem mam im ukazać, że te cechy można znaleźć w wierze katolickiej. To jest mój apostolat nie tylko słowem, ale również – o wiele bardziej – przykładem życia.

Św. Andrzej

Miłością życia św. Andrzeja był Krzyż. Został wychowany na apostoła w ciągu trzech lat publicznej działalności Naszego Pana, a jego imię pojawia się czasem w Ewangeliach, głównie jako ucznia Jana Chrzciciela, brata i wspólnika Piotra w łodzi rybackiej na Jeziorze Galilejskim i jako człowieka znającego chłopca, którego chleb i ryby tak cudownie zostały rozmnożone na pustkowiu. Ale to zbyt mało, by jasno wyobrazić sobie tego Świętego; dopiero w zetknięciu z aktami jego męczeństwa znajdujemy się w obecności kogoś, kogo żarliwa dusza znacząco się wyróżnia – był jednym z wielkich mistyków Kościoła, doskonałym miłośnikiem, dla którego jedynym sposobem wyrażenia miłości była śmierć.

Jak inni apostołowie po Pięćdziesiątnicy św. Andrzej udał się głosić Ewangelię, wędrując głównie po południowo-wschodniej Europie i Azji Mniejszej, a wszędzie nawracał wiele serc do miłości Chrystusa. Potem przybył do Patras w Adrii pod panowaniem prokonsula, który zabronił dalszego głoszenia Ewangelii i osadził apostoła w więzieniu. Ale ten starzec stał się tak drogim dla ludności małego miasteczka, w którym się znalazł, że chciała go uratować z niewoli. Jedynie dzięki usilnej prośbie św. Andrzeja zostawiono go w spokoju, aby cierpiał i umarł. Był on naprawdę zakochany, jak jego Mistrz, i dlatego że był zakochany, nie mógł spocząć, dopóki śmierć nie zjednoczyła go z jego Miłością.

Poniósł męczeńską śmierć przez ukrzyżowanie na charakterystycznie ułożonym krzyżu, który dziś nosi jego imię. Krzyż św. Andrzeja, biały na niebieskim tle, ukośnie przecina krzyż św. Jerzego na fladze Wielkiej Brytanii. Ujrzawszy ten krzyż, św. Jerzy powitał go z wielkim zachwytem: „O błogosławiony Krzyżu, uhonorowany umęczonymi nogami i ramionami mojego Mistrza, długo i żarliwie ciebie pragnąłem, przez wszystkie moje dni ciebie szukałem. Teraz, istotnie, zabierz mnie spośród ludzi i wznieś mnie do mojego Mistrza, aby przyjął mnie z twoich rąk, przez które mnie odkupił”. Przez całe dwa dni Święty wisiał żywy na krzyżu, głosząc miłość Chrystusa i miłość Jego Krzyża, a potem w doskonałej cierpliwości zmarł.

To ma być dla mnie lekcja wielkiej miłości Krzyża. Nie w śmierci, lecz w życiu znajdę się w wielu trudnych i nieprzyjemnych miejscach, gdzie Bóg dopuści na mnie cierpienie. Obym miał łaskę wspaniałomyślnie ofiarować je Temu, który wspaniałomyślnie ofiarował wszystko za mnie.

Morze

Jeśli mam pamiętać o wspaniałomyślności, to jedną z lepszych zdolności w życiu jest umiejętność znajdowania wszędzie czegoś, co przypomina mi o Bożej obecności. Ponieważ tak łatwo kierować się ludzkiej naturze egoizmem, jeśli zostawi się ją samą sobie, potrzebuje ona nieustannej mobilizacji, uświadamiania, czym ma być. Taka stała pamięć jest możliwa, kiedy ćwiczymy się w pięknym nawyku odnajdywania Boga we wszystkim. Jedną ze wspaniałych rzeczy przypominających o Bogu, jednym z wielkich nauczycieli wspaniałomyślności, jest morze. Wystarczy, żebym spotkał marynarzy i czytał książki o morzu, żebym sobie to uzmysłowił. Oczywiście ci, którzy wyruszają w morze statkami, czasem są bardzo okrutnymi ludźmi, żeglarze często byli piratami, ale ogólnie historia ukazuje ich jako miłych, prostych, wesołych i pełnych delikatności wobec innych ludzi.

Dzieje się tak dlatego, że dawniej bywali oni wszyscy zamknięci razem przez dni, tygodnie, miesiące, przez lata, być może bez możliwości porozmawiania z kimś spoza statku. Skoro ludzie mają tak żyć, w takiej zażyłości, jest zrozumiałe, że stają się zupełnie nieszczęśliwi, jeśli nie postanowią być bezinteresowni. Inni ludzie na wybrzeżu, którzy nie zgadzają się z tymi, których spotykają, mogą ich unikać; na pokładzie statku nikogo nie można uniknąć, bo wszyscy spotykają się w ciągu dnia i codziennie. Toteż marynarze muszą zacząć od powiedzenia sobie: „Jedyne, co można zrobić, to być bezinteresownym i starać się dogadać ze wszystkimi”.

I właśnie dlatego, że żyją tak blisko jeden drugiego, nie mogą niczego udawać. Każdy widzi każdego we wszystkich sytuacjach, a w konsekwencji nie ma pożytku z pozy, udawania, że jest się innym niż w rzeczywistości. W rezultacie ci, którzy żyją na morzu, są prawie zawsze prości i naturalni, a to pogłębia się przez odwagę i wymaganą od nich stałość, ponieważ ich życie jest nieustannie narażone na niebezpieczeństwo nagłej śmierci. Widok morza czy marynarza powinien zatem od razu przypominać mi o tym, jak to wspaniałe stworzenie Boga uczy ludzi, trudzących się na nim, być bezinteresownymi, prostymi i dzielnymi. Te trzy rzeczy razem wzięte czynią człowieka najweselszym z przyjaciół.

Ciało

Kiedy myślę o tajemnicach bolesnych Różańca, uczę się znajdywać w cierpieniu, które ukazują, środki uświęcenia moich bolączek. Gdy boli mnie głowa, kiedy jestem zmęczony albo spragniony lub zraniony z powodu skaleczenia czy wypadku, mam oczywiście myśleć o wszystkim, co On przeszedł, i próbować znaleźć w Jego znoszeniu męki sposób ofiarowania swojej Bogu, jako wynagrodzenie za moje grzechy, wiedząc – jak powinienem – o tym, jakże słusznie zasłużyłem na o wiele większą karę niż jakakolwiek, która może spotkać mnie w życiu. Dlatego Jego męka i śmierć wchłaniają moje cierpienia, uświęcając je.

Tak samo Jego zmartwychwstanie uświęca wszystkie moje radości. Jeśli moje cierpienia są uświęcane Jego cierpieniami, to moje szczęście w nie mniejszym stopniu jest uświęcane Jego radościami. Cierpienia mojego ciała, jak i mojej duszy, mogą być w ten sposób uświęcone i tak obrócone w dobro. Te dwa aspekty doskonale do siebie pasują. Logiczny wniosek, jaki można stąd wysnuć, to ten, że wszystkie prawdziwie radosne rzeczy w życiu mogą stać się dla mnie pomocą w miłowaniu Boga i mogą uczynić mnie Jemu milszym. Dlatego efektem świecenia słońca i poczucia szczęścia, które to zjawisko ze sobą niesie, są miłymi radościami danymi mi przez Boga, za które powinienem być Mu wdzięczny. Podobnie zimno, które sprawia, że poruszam się szybko i czuję mrowienie, kiedy biegnę, ozłacające mnie ciepło ogniska, zapach ziemi na wiosnę, upał latem i rozleniwienie, jakie ze sobą niesie, pyszne zanurzenie się w orzeźwiającej wodzie, piękne i pełne poczucie życia po udanej grze sportowej, śmiech wywołany w żartach, grach i zabawach, są uświęcone radością Wielkanocnego Zmartwychwstania.

Ukazuje to, jak dobrą rzeczą może być moje ciało. Jestem człowiekiem i dlatego tak ciało, jak i dusza mają pomagać mi w zbawieniu. Jeśli zdarzy się, że będą sobie przeciwne w jakiejś sprawie w swoich dążeniach, ciało musi ustąpić; ale zwyczajnie, poza tymi wyjątkowymi przypadkami, ciało będzie prowadziło mnie do Boga. Oczywiście, muszę mieć nad nim kontrolę i utrzymywać je w dyscyplinie, tak jak utrzymuję pod kontrolą i w dyscyplinie duszę; czystość serca pobudzi ciało, kiedy złośliwość myśli i czynu przytępią je i zatwardzą. Ale samo ciało jest błogosławioną rzeczą, dziełem samego Boga, które należy szanować i kochać.

O. Bede Jarrett OP

Powyższy tekst jest fragmentem książki o. Bede Jarretta OP Szlachetny rycerz.