Święty Ojciec Pio – Cudotwórca. Rozdział trzeci

Walka z szatanem

To pod tym wiązem, który dzisiaj otaczają mury kaplicy, ojciec Pio wycierpiał wiele wściekłych napaści szatana. Zły duch ukazywał mu się tam pod najróżniejszymi postaciami.

Ojciec Pio stwierdził kiedyś: „Nikt nie wie, co się w naszym klasztorze działo czasami w nocy”, równocześnie gestykulacją pokazując otrzymane ciosy, ale jeszcze bardziej niezwykłe zjawisko miało miejsce w roku 1910, obok wiązu, o którym była mowa. Ojciec Pio tak o tym pisał w liście do swego kierownika duchowego: „Pośrodku mych dłoni pokazały się czerwone plamy, podobne z kształtu do monety, którym towarzyszył przenikliwy ból, bardziej nasilony pośrodku lewej dłoni. Ból ten nadal się utrzymuje. Bolą mnie także trochę podeszwy stóp”. Były to pierwsze oznaki stygmatów ojca Pio, które nie były widoczne aż do roku 1918. Z czasem ból im towarzyszący stał się „bardzo ostry”. Pewnego razu, gdy wchodził do swego domu poczuł się tak, jakby jego dłonie płonęły. Matka, dostrzegłszy to, zapytała: „Co to? Czy zdaje ci się, że grasz na gitarze?”. Ojciec Pio nic wówczas nie odpowiedział.

W tamtym też okresie, w listopadzie 1915 roku, ojca Pio wcielono do armii włoskiej, ale rozchorował się tak poważnie, że otrzymał roczny urlop w celu podreperowania zdrowia. Znów wrócił do Pietrelciny.

Jednym z najboleśniejszych i raczej częstych zjawisk w życiu ojca Pio były ataki ze strony szatanów, które ojciec Pio nazywał „wstrętnymi monstrami” i „nieczystymi diabłami”. Napaści te miały charakter nie tylko duchowy, lecz także zewnętrzny, a towarzyszyły im huki, drżenie ziemi, wycia i latanie w powietrzu różnych przedmiotów. Ojciec Pio tak opisuje jeden z takich ataków w liście do swego kierownika duchowego: „Była już późna noc, a one przypuściły szturm, pośród diabelskich hałasów. Chociaż nic wpierw nie widziałem, domyśliłem się, kto wydaje te dziwne dźwięki. Zamiast wpaść w popłoch, przygotowywałem się do bitwy, okazując im szyderczy uśmiech. Potem pojawiły się, przybrawszy najbardziej odrażające kształty. Traktowały mnie łagodnie, w nadziei, że w ten sposób przekonają mnie do nadużycia Bożej łaski. Ale, dzięki Bogu, zbeształem je, traktując stosownie do tego, ile były warte. Kiedy zrozumiały, że ich starania są całkiem daremne, rzuciły się na mnie, obaliły na podłogę i zaczęły zadawać ciosy, rzucając poduszkami, książkami i krzesłami, wrzeszcząc rozpaczliwie i wykrzykując najobrzydliwsze słowa”.

Wędrując po Pietrelcinie śladami ojca Pio, można również zobaczyć pokój, w którym miały miejsce te pełne wściekłości szatańskie ataki. Czasami powtarzały się przez kilka nocy z rzędu, z tak dotkliwymi i wielokrotnymi ciosami, że ojcu Pio aż krew puszczała się z ust. Istniało poważne zagrożenie, że straci życie przy tej okazji. „Tłukły mnie z taką brutalnością – powie później ojciec Pio – że tylko dzięki wielkiej łasce Bożej udało mi się to przeżyć”.

Jego kierownik duchowy spisał te najróżniejsze formy utrapień ze strony szatanów, jakie ojciec Pio wycierpiał w ciągu całego życia: „Czasem diabeł przybierał postać szpetnego, czarnego kota, albo nagiej kobiety, tańczącej bezwstydnie, albo stróża więziennego, który zaczynał go chłostać, a niekiedy nawet podszywał się pod Chrystusa Ukrzyżowanego… Albo ojca duchowego… Albo ojca prowincjała. A kiedy indziej znów oblekał się w kształt Anioła Stróża, świętego Franciszka, czy też Madonny”. Ojciec Pio wiedział, że jego zadaniem jest żyć pośród nieustającej walki. Wizja, którą ujrzał jako mały chłopiec, gdy mając Pana obok siebie walczył z czarnym olbrzymem, pozwoliła ojcu Pio zrozumieć, że przez całe życie przyjdzie mu toczyć bój z szatanem. „On będzie wciąż od nowa przypuszczał szturm” – powiedział wówczas ojcu Pio jego Przewodnik, dodając jeszcze: „Walcz mężnie i nie wątp w to, że wspomogę cię w tym boju”.

Choć Bóg dopuścił do tego, aby szatan poddał ojca Pio wielu próbom i przysporzył mu wielu straszliwych cierpień, to przecież święty franciszkanin otrzymał też wiele pociech, łask i nadzwyczajnych darów, jakimi Bóg obdarza niektórych swoich świętych, aby dodać im ducha do kontynuowania walki o dusze.

12 sierpnia 1912 roku ojciec Pio przeżył doświadczenie mistyczne w postaci „rany miłości”. Tak pisał do swego duchowego ojca: „Byłem w kościele, odprawiając dziękczynienie po Mszy Świętej, kiedy nagle poczułem, że moje serce przebija gorąca, ognista strzała. Myślałem, że chyba zaraz umrę…” (więcej o tym w rozdziale „Mistyczna droga ojca Pio”). Często po napaściach szatańskich ojciec Pio doznawał pocieszenia, czasem nawet „dwa lub trzy razy w ciągu jednego dnia”, poprzez ekstazy, objawienia Jezusa, Maryi Panny, swego Anioła Stróża, świętego Franciszka z Asyżu i innych świętych. Bracia zanotowali niektóre z rozmów, jakie miały miejsce podczas takich ekstaz. Ukazują one wielkie miłosierdzie ojca Pio w trosce o zbawienie dusz i spalającą go miłość do „słodkiego Jezusa”, czułe oddanie wobec Maryi, którą „ludzie zwaliby boginią”, gdyby wiara nie uczyła ich, że jest inaczej.

Ojciec Pio otrzymał też wiele pomocy ze strony swego Anioła Stróża, do którego żywił wielkie nabożeństwo. W liście do swego duchowego ojca pisze: „W sobotę zdawało się, że diabły chcą dobić mnie swymi ciosami, tak, że nie wiedziałem już nawet, którego świętego wzywać na pomoc. Zawołałem wreszcie do mego Anioła Stróża, który po dłuższej chwili przybył mi wreszcie na ratunek, swoim anielskim głosem śpiewając hymn do Bożego Majestatu. Żaliłem się mu, że kazał mi tyle czekać… Aby go ukarać, można by tak rzec, za to jego spóźnianie się, unikałem patrzenia mu prosto w twarz i odsuwałem się od niego. A on, biedak, podszedł do mnie prawie ze łzami, tak więc podniosłem wzrok i spojrzałem mu prosto w oczy. Wówczas powiedział do mnie: «Zawsze jestem blisko ciebie, drogi przyjacielu, zawsze wędruję tuż przy tobie… Ta miłość, którą cię ukochałem, nie skończy się…»”.

Ojciec Pio żył w bardzo bliskiej przyjaźni ze swym Aniołem Stróżem. Dzięki jego pomocy był w stanie zrozumieć listy, pisane po grecku czy francusku. Anioł Stróż chciał, żeby ojciec Pio towarzyszył mu w nocnym wysławianiu Pana, łagodził też ból, jaki święty kapucyn odczuwał, kiedy zostawał pobity przez diabły. Anioł Stróż stał się jego bliskim towarzyszem, przenoszącym nieraz wiadomości od ojca Pio do osób mieszkających daleko, niosąc im pociechę i błogosławieństwo.

17 lutego 1916 roku, po prawie siedmiu latach spędzonych w Pietrelcinie, ojciec Pio wyruszył do Foggii, gdyż jego przełożeni wyznaczyli mu zadanie objęcia kierownictwa duchowego nad pewną wybraną duszą, Raff aeliną Cerase, która była bliska śmierci. Ofiarowała się ona Bogu w ofierze, „w intencji tego, aby ojciec Pio mógł na stałe powrócić do klasztoru i przez swoją posługę w konfesjonale zrobić wiele dla dobra dusz”.

W Foggii ojciec Pio, jak dowiadujemy się z relacji jego przełożonego, „z wielką radością powrócił do zakonnego życia, dołączając do reszty braci, w kontakcie z którymi przejawiał zawsze dobry humor i żywą inteligencję”. Początkowo spędzał czas jedynie na modlitwie i studiach. Odprawiane przez niego Msze Święte były długie i żarliwe, codziennie odwiedzał też sanktuarium Matki Bożej od Siedmiu Zasłon, to samo w którym, jak chyba wszyscy wiedzą, święty Alfons Liguori wpadł kiedyś w ekstazę podczas głoszenia kazania.

Nie minęło wiele czasu, a już dokoła ojca Pio zaczął gromadzić się „tłum dusz”, potrzebujących pomocy i duchowego kierownictwa. Tak pisał do swojego ojca duchowego: „Trzeba ojcu wiedzieć, że ani przez minutę nie jestem sam. Ten tłum dusz, spragnionych Jezusa, przejmuje mnie głęboką troską. Mierzwię włosy palcami, przemyśliwając co robić dalej”.

W międzyczasie ojciec Pio zapadł na dziwną, męczącą go bardzo chorobę, która objawiała się brakiem apetytu, atakami wymiotów i potów. Jeszcze bardziej godne wzmianki były okresy wysokiej gorączki, która zbiła z tropu wszystkich lekarzy, niemających bladego pojęcia, jak należy leczyć tego pacjenta. Czasami ojciec Pio miał tak wysoką gorączkę, że rtęć wytryskiwała z termometru. Pewnego razu, mierząc temperaturę innym rodzajem termometru zanotowano gorączkę, sięgającą 53 stopni Celsjusza. Doktor Giorgio Fiesta, który przez dłuższy czas obserwował te gorączki ojca Pio zaświadczył później o ich autentyczności. Także kilku braci złożyło pod przysięgą pisemne zeznania, poświadczające, że takie zjawisko faktycznie miało miejsce. A jak odczuwał to ojciec Pio? Wspomniał o tym w kilku listach do swego kierownika duchowego. Pisze na przykład: „Cały płonę, chociaż nie ma ognia. Pożera mnie tysiąc płomieni. Czuję, że nieustannie umieram, a jednak wciąż żyję… Czasami ten ogień, który mnie pochłania od wewnątrz jest tak silny, że staram się odsunąć się od niego lub ruszam na poszukiwanie wody, lodowatej wody, w której mógłbym się zanurzyć”.

Genezę tych płomieni trafnie streszcza sam ojciec Pio, gdy mówi: „Pochłania mnie miłość do Boga i do mego bliźniego”. W tym też czasie zaczynają dziać się jeszcze dziwniejsze rzeczy, szczególnie wieczorami, gdy ojciec Pio przebywa w swoim pokoju. Dochodzą stamtąd głuche odgłosy, a gdy zalęknieni bracia ruszają na pomoc, zastają ojca Pio „całego zlanego potem, tak, że musiał całkiem zmienić ubranie”. Ojciec przełożony dopytuje się o powody tych dzikich hałasów w środku nocy, nakazując ojcu Pio, aby świadomy ślubowanego posłuszeństwa udzielił mu odpowiedzi. Ojciec Pio odpowiada wówczas, że szatan kusił go z całą mocą i że walczyli zajadle. Ale, podsumowuje, „dzięki Bożej łasce, zawsze zwyciężam. Tyle, że zawsze, gdy szatan zostaje pokonany, zaczyna, wściekły, hałasować”.

Niektórzy bracia, niedawno przybyli do klasztoru, nie dawali wcale wiary opowieściom o tak niezwykłych wydarzeniach, lecz wyśmiewali je, uważając za produkt zbyt bujnej wyobraźni tego kapucyna. Jeden z takich sceptyków, biskup przebywający z wizytą w klasztorze, uważał historie opowiadane przez braci za jakieś średniowieczne bajki. Kiedy jadł kolację wraz z innymi zakonnikami usłyszał nagle odgłos jakby grzmotu nad swoją głową. Zbladł cały i zaczął się trząść. Nie potrzebował więcej dowodów na to, że relacje braci były prawdziwe.

W tym samym czasie, kiedy ojciec Pio doznawał ataków i udręk ze strony szatanów, przeżywał również cudowne doświadczenia mistyczne – ekstazy i niebieskie odwiedziny. Czasami zdawał się udręczony prawie do granic rozpaczy, kiedy indziej znowu przypominał drugiego świętego Franciszka z Asyżu, albo świętą Teresę z Avili, tak hojnie napełniony Bożą pociechą, iż dostawał „duchowej niestrawności”, jak to zwykł nazywać. Doświadczając tych bolesnych prób i niewypowiedzianych radości wspinał się na strome wzgórze Kalwarii, ku przemieniającej jedności z Ukrzyżowanym.

Nawet pod koniec życia ojca Pio diabeł, z Bożego dopuszczenia, w sposób namacalny atakował świętego kapucyna. Kiedyś powstał przy tym tak wielki hałas, że bracia biegiem ruszyli do celi ojca Pio, gdzie znaleźli go leżącego na podłodze, z raną ciętą na twarzy. Kiedy spostrzegli małą poduszkę pod jego głową, dopytywali się, jak to się stało, że znalazła się akurat w tym miejscu, gdzie upadł. Ojciec Pio rzeczowym tonem wytłumaczył, że jego Madonnina (1) umieściła ją tam. Jedno jest bowiem pewne: jeśli Bóg pozwolił szatanowi dostarczyć ojcu Pio, w trakcie całego jego długiego życia, tylu okazji do zgromadzenia wielkich zasług i zdobycia dusz dzięki znoszonym cierpieniom, to przecież Matka Najświętsza zawsze była przy nim, aby go wspierać i pocieszać.

Przegrupowanie sił

W lutym 1916 roku przełożeni przenieśli ojca Pio z Pietrelciny do Foggi, a w lipcu tego samego roku po raz pierwszy skierowali go do San Giovanni Rotondo, osady położonej na półwyspie Gargano, z dala od głównych szlaków komunikacyjnych, składającej się z paru nędznych domostw pozbawionych bieżącej wody, elektryczności czy kanalizacji. Nie było w tej okolicy brukowanych ulic ani dostępu do nowoczesnych środków transportu. Nazwa tej położonej na końcu świata osady nikomu nic nie mówiła. Życie w San Giovanni Rotondo toczyło się leniwie, w prostocie i ubóstwie. Klasztor kapucynów znajdował się niecałe trzy kilometry za miasteczkiem. Prowadził do niego wydeptany przez muły trakt, którym pasterze prowadzili zwykle swoje trzody na pastwiska. Położony jeszcze bardziej peryferyjnie niźli osada klasztor, wraz ze swym maleńkim kościołem Santa Maria delle Grazie (Matki Bożej Łaskawej) odzwierciedlał ubóstwo i surowość otaczających go skalistych wzniesień.

Pierwszy raz ojciec Pio przyjechał do San Giovanni Rotondo na zaproszenie ojca gwardiana, który wcześniej głosił w Foggi nauki rekolekcyjne. Ten pierwszy pobyt nie trwał długo – od 28 lipca do 5 sierpnia 1916 roku. Ojciec prowincjał miał nadzieję, że dzięki pobytowi w San Giovanni Rotondo ojciec Pio podreperuje trochę swoje zdrowie. Rzeczywiście, stan zdrowia młodego kapucyna polepszył się nieco, dlatego w dniu 13 sierpnia ojciec prowincjał napisał do niego, sugerując, żeby „spędził nieco więcej czasu w San Giovanni Rotondo, skoro miejsce to tak dobrze wpływało na jego zdrowie”. Posłuszny poleceniu swego przełożonego, ojciec Pio przybył w dniu 4 września powtórnie do klasztoru Matki Bożej Łaskawej „na krótki czas, dla wytchnienia, odzyskania sił i pooddychania górskim powietrzem”. Miał to być jedynie czasowy przydział, ale jakże cudowne są Boże plany – ojciec Pio pozostał w San Giovanni Rotondo przez kolejne pięćdziesiąt dwa lata, aż do dnia swej śmierci w roku 1968.

Pobyt ojca Pio w San Giovanni Rotondo został przerwany, kiedy młodego kapłana powołano do służby wojskowej – trwała właśnie I Wojna Światowa. 18 grudnia 1916 roku miał stawić się w koszarach w Neapolu. Otrzymał przydział do Dziesiątego Korpusu Medycznego. Z uwagi jednak na swą ciężką chorobę uzyskał urlop zdrowotny. Kiedy wrócił po upływie roku, wydano mu zwolnienie na kolejne sześć miesięcy i zapowiedziano, że po ich upływie ma czekać na rozkazy. Wezwanie do armii otrzymał już po upływie daty, kiedy to miał stawić się w koszarach, ponieważ listonosz z San Giovanni Rotondo nie domyślił się, że „żołnierz Franciszek Forgione” to nie kto inny, jak tylko ojciec Pio z klasztoru kapucynów. Zaowocowało to oskarżeniem o dezercję, na szczęście jednak ojciec Pio został wkrótce oczyszczony z postawionych mu zarzutów. 5 marca 1918 roku, w koszarach w Neapolu otrzymał bezterminowe zwolnienie ze służby wojskowej. Oficer-medyk brutalnie oznajmił: „Wysyłamy cię do domu, żebyś tam sobie umarł”. Dokument honorowego zwolnienia ze służby stwierdzał, iż „zachowanie poborowego było zacne” oraz, że „służył z honorem i lojalnością”.

Ojciec Pio uważał, że obowiązkiem obywatela jest służyć swemu krajowi. W liście do kierownika duchowego zamieścił te patriotyczne słowa: „Powinniśmy, odpowiednio do posiadanych sił, wypełnić wszystkie przypadające nam w udziale obowiązki, przyjmując w pokoju ducha i z odwagą rozkazy zwierzchników. Jeśli wzywa nas ojczyzna, musimy być jej posłuszni… W tej poważnej godzinie wszyscy musimy współpracować dla wspólnego dobra, upraszając Bożego miłosierdzia przez pokorne, gorące modlitwy i naprawę życia”.

Z drugiej jednak strony, jego pobyt w armii był czasem ciężkich prób. Nie zawsze mógł odprawić codzienną Mszę Świętą, a przekleństwa i bluźnierstwa wypowiadane przez żołnierzy sprawiały mu wielki ból i niszczyły zdrowie. Szczerze obawiał się, że umrze w trakcie służby wojskowej, „opuszczając ten świat nie w klasztorze, ale w koszarach”.

Po powrocie do San Giovanni Rotondo ojcu Pio przydzielono kierownictwo duchowe nad chłopcami z niższego seminarium serafickiego. Całe dnie spędzał spowiadając, medytując i udzielając wskazówek duchowych chłopcom z seminarium. „Szczerze kocham tych chłopaków i dla nich nie żałuję swych cierpień.” Rzeczywiście, ból i cierpienie stały się jego udziałem – szatan nie mógł patrzeć spokojnie na wielkie zyski duchowe, jakie osiągali chłopcy z seminarium prowadzeni przez ojca Pio. Pewnej nocy jednego z nich obudził szyderczy śmiech, odgłos zgniatanego i rzucanego na podłogę żelaza, uderzających o posadzkę łańcuchów oraz nieustanne westchnienia ojca Pio: „O moja Madonno!”. Następnego ranka chłopcy zobaczyli, że żelazne elementy, które podtrzymywały zasłony przy łóżku ojca Pio są całe zgięte i poskręcane. Seminarzyści zarzucili go pytaniami. Zmuszony do wytłumaczenia, co się z nim działo, odpowiedział: „Chcecie wiedzieć, czemu diabeł spuścił mi takie straszne lanie? Otóż dlatego, że będąc waszym duchowym ojcem chciałem obronić jednego z was. Chłopiec ten odczuwał silną pokusę, aby zgrzeszyć przeciwko czystości, a wzywając pomocy Madonny, zawołał i mnie przy okazji. Zaraz ruszyłem mu z odsieczą i dzięki pomocy Różańca Matki Bożej zwyciężyłem. Kuszony chłopiec spał spokojnie do rana, ja zaś stoczyłem bitwę, wycierpiałem uderzenia, ale ostatecznie odniosłem zwycięstwo”.

Innym razem, idąc z seminarzystami na spacer, wydawał się być bardzo poważny i czymś zasmucony. Chłopcy otoczyli go, wypytując, co się stało. Ojciec Pio wybuchł wówczas płaczem, mówiąc: „Jeden z was wbił mi nóż w serce”. Mali seminarzyści, wstrząśnięci do głębi, domagali się dalszych wyjaśnień. Ojciec Pio odrzekł, głosem pełnym smutku: „Dzisiejszego ranka jeden z was przyjął świętokradczo Komunię Świętą. I pomyśleć tylko, że ja sam mu ją podałem!”. Natychmiast jeden z chłopców padł na kolana, cały we łzach, przyznając się do tego czynu. Ojciec Pio podniósł go z ziemi, po czym kazał pozostałym oddalić się na chwilę, aby mógł wyspowiadać nieszczęśnika.

W okresie pomiędzy sierpniem 1912 roku a 20 września roku 1918 udziałem ojca Pio stały się doświadczenia plasujące go wśród największych mistyków w historii Kościoła. Pierwsze z nich, dotknięcia i rany miłości osiągnęły swój punkt kulminacyjny w transwerberacji i stygmatyzacji. Transwerberacja to zjawisko, które hiszpański mistyk, święty Jan od Krzyża nazywa „atakiem serafina”. Święta Teresa z Avili i święta Teresa od Dzieciątka Jezus to dwie najbardziej znane postacie spośród świętych, którzy doświadczyli tego niezwykłego przeżycia mistycznego. Serce mistyka ulega wówczas przebiciu tajemniczą ognistą strzałą, która pozostawia po sobie ranę miłości, płonącą Bożą Miłością, w czasie gdy dusza wznosi się na najwyższe poziomy kontemplacji miłości i boleści.

Co o tym wszystkim myślał sam ojciec Pio? Zdarzenia te zaniepokoiły go i zmieszały. Jego kierownik duchowy chcąc go uspokoić, zapewniał, że wszystko, co się wydarzyło to tylko „skutek miłości. Próba. Zwie się to «współodkupianiem»” – jest to wezwanie, aby wraz z Chrystusem dzielić trud zbawiania. „Ucałuj rękę, która cię przebiła i delikatnie przyciśnij do siebie tę ranę, która jest pieczęcią miłości.”

Dopiero jednak nadprzyrodzone zjawisko w postaci stygmatyzacji, które miało miejsce 20 września 1918 roku rozsławiło na cały świat imię ojca Pio. Fakt, iż ojciec Pio nosił na swym ciele pięć ran ukrzyżowanego Chrystusa przyciągał do niego nieprzeliczone tłumy ludzi. Papież Paweł VI wspaniale opisuje rzeczywistość stygmatów, nazywając ojca Pio przedstawicielem Chrystusa, noszącym na swym ciele odciśnięte „rany Chrystusowe”.

A wszystko to zdarzyło się w piątek, 20 września 1918 roku, kiedy ojciec Pio przebywał samotnie na chórze kościoła, odprawiając dziękczynienie po Mszy Świętej. Trzydzieści dwa dni później zmuszony był opisać zdarzenia tamtego dnia „bardzo dokładnie i na mocy posłuszeństwa” swojemu kierownikowi duchowemu. W liście, datowanym na dzień 22 października 1918 roku, pisze: „Ujrzałem przed sobą tajemniczego przybysza, przypominającego tego, którego ujrzałem wieczorem w dniu 5 sierpnia. Różnił się jednak od niego rękami, stopami i bokiem, które ociekały krwią. Widok ten przeraził mnie. Nie wiem nawet, jakimi słowami mam wyrazić to, co wówczas czułem. Wydawało mi się, że umieram i zapewne faktycznie umarłbym, gdyby Pan nie pośpieszył na ratunek memu sercu, walącemu tak mocno, iż zdawało się, że lada chwila wyskoczy mi z piersi. Wizja zniknęła, a ja ujrzałem, że ręce, stopy i bok są przebite i ociekają krwią. Ojciec wyobraża sobie pewnie, jaki ból wówczas odczułem i jaki nadal odczuwam, prawie każdego dnia”.

Przez pięćdziesiąt lat noszenia stygmatów ojciec Pio, z głęboką pokorą prosił Boga, aby zabrał te zewnętrzne ślady ran, które zbytnio przyciągały uwagę wszystkich, a zostawił mu jedynie ból i cierpienie Ukrzyżowanego Zbawiciela. Jego modlitwa została wysłuchana, lecz dopiero na krótko przed śmiercią.

Stygmaty ojca Pio były głębokimi ranami, umiejscowionymi pośrodku dłoni, stóp, oraz na lewym boku, dosłownie przebijającymi ciało na przestrzał – przez pokrywającą je błonkę można było dostrzec prześwitujące z drugiej strony światło. Z obu powierzchni, zewnętrznej i wewnętrznej wypływała krew, szczególnie podczas Mszy Świętej. Dlatego ojciec Pio nosił półrękawiczki oraz ciemne skarpety, a bok owijał bandażem, który przez noc tak przesiąkał krwią, że następnego ranka trzeba go było zmieniać na nowy (patrz rozdziały: „Krwawiące stygmaty” i „Medycyna bada stygmaty”). Doktorzy kilkakrotnie badali stygmaty ojca Pio, a bezstronny werdykt ogłoszony przez dwóch wspólnie badających stygmatyka brzmiał, iż rany ojca Pio są niewytłumaczalne z lekarskiego punktu widzenia. Rzeczywistość stygmatów wykraczała bowiem daleko poza wiedzę i możliwości nauk medycznych.

Nikomu nie wolno było oglądać stygmatów bez uprzedniej zgody przełożonych ojca Pio. Kilka lat później, kiedy miał być operowany z powodu przepukliny, ojciec Pio odmówił znieczulenia i poddał się zabiegowi w pełni świadomy, gdyż bał się, że ktoś mógłby wykorzystać chwilę jego nieprzytomności do obejrzenia sobie stygmatów. Pod koniec operacji cierpienia ojca Pio były tak wielkie, iż zemdlał z bólu. Operujący go doktor skorzystawszy z okazji zbadał stygmaty, które „wyglądały niczym świeże rany”. Gdy święty kapłan odzyskał przytomność, na wpół żartem, na wpół serio utyskiwał: „Doktorze, zdradziłeś mnie!”.

W trakcie tej operacji, przeprowadzonej w jednej z klasztornych cel, któryś z braci przyszedł spytać się doktora o to, jak miewa się ojciec Pio. Stygmatyk odrzekł wówczas: „Trzymam miejsce dla ciebie”. Kilka dni później ten właśnie zakonnik nieoczekiwanie musiał być operowany. Przepowiednia ojca Pio ziściła się. Niezwykłe zdolności stygmatyka zawsze służyły jakiemuś celowi, a celem tym było dobro innych ludzi.

Dzięki darowi przepowiadania przyszłości, a także innym charyzmatom, ojciec Pio potrafi ł przyciągnąć do siebie tysiące dusz, które odłączyły się od Boga, doprowadzić je do nawrócenia, pomóc w zrozumieniu ostatecznego celu życia, a także przynieść im ulgę w niedomaganiach fizycznych i duchowych. Promieniował dokoła żarem miłosierdzia, pełnym dobroci uśmiechem, umiejętnością zrozumienia drugiego człowieka. Jego zachowanie pełne było prostoty, a w zależności od potrzeb operował bądź to surowym spojrzeniem, bądź żartobliwą sentencją. Ta jego wiejska surowość często bywała opacznie rozumiana, lecz zawsze wiodła ku dobru największemu – ku Bogu i zbawieniu wiecznemu. „Mamie nie udało się zrobić ze mnie człeka milszego, ale też i nie zrobiła mnie surowszym” – zażartował kiedyś. Dzięki Bożej łasce zarówno jego dobroć, jak i surowość pomagały duszom zbliżyć się do niego. Można pokusić się o twierdzenie, że wszystko, cokolwiek płynęło przez jego ręce, nosiło ślad Bożej łaski.

Br. Francis Mary Kalvelage FI

(1) Użyte przez ojca Pio wyrażenie „Madonnina” jest zdrobnieniem od pełnego czułości stwierdzenia „Mateczka”. Kiedy ojciec Pio w sposób bardziej ogólny mówił o Bożej Matce, wówczas używał słowa „Madonna”.

Powyższy tekst jest fragmentem książki pod redakcją br. Francisa Mary Kalvelage’a FI Święty Ojciec Pio – Cudotwórca.